Z Bartosiem może być jak z Grossem. Jeszcze ludzie nie przeczytali, a już wiedzą, co książka Bartosia o papieżu („Jan Paweł II. Analiza krytyczna”, Sic! 2008) jest warta. I były ksiądz dominikanin zbiera pierwsze cięgi. Abp Józef Życiński zestawił go ze zdrajcą Judaszem. Z tym że Judasz, zaznacza hierarcha, przynajmniej nie udzielał wywiadów po odejściu z Kościoła i nie obwiniał Pana Jezusa, że źle kieruje apostołami. Jeśli intelektualista może się posłużyć argumentem ad personam, czego spodziewać się po innych kościelnych polemistach?
Jak zdezawuować pracę Bartosia? Choćby insynuacjami. Że to wyniki osobistych porachunków autora z instytucją Kościoła (rodzaj zemsty); że to dorabianie ideologii do ucieczki z Kościoła (oczywiście z kobietą w tle). Nie dał rady być zakonnikiem i księdzem, a teraz szuka dziury w całym i zniechęca do Kościoła innych. Metoda pomówień (próżny, mściwy hedonista) i dyfamacji (rzeczony Judasz) ma odebrać autorowi wiarygodność i zepchnąć jego dzieło na niepoważny margines. Bez jakiejkolwiek dyskusji, zwłaszcza w mediach katolickich. Innym trickiem jest podkreślanie, że Bartoś nie powiedział w „Janie Pawle II” nic nowego. Ma to dawać do zrozumienia, że analiza jest skopiowana z zachodnich krytyków polskiego pontyfikatu. Czyli szkoda czytać.
Nieprawda. Bartosia wstyd nie przeczytać. Jego „Jan Paweł II” jest głosem przeciwko zamienianiu papieża Polaka w złotego cielca (określenie byłego jezuity prof. Stanisława Obirka), ale autor nie jest papieżożercą. Cytuje powiedzenie starożytnego pisarza kościelnego Klemensa z Aleksandrii, że Chrystus jest „polifoniczny”, bo rozmawia z człowiekiem na wiele sposobów i ludzie odpowiadają mu na wiele sposobów – własnym życiem, dziełami sztuki, traktatami teologicznymi. Tymczasem sprawy tak się potoczyły, że kościelną teologią zawładnęła monofonia: „żaden inny dźwięk niż nasz, swojski, dobrze osłuchany, nie ma prawa wtrącać się w kościelne unisono”.
Mamy więc w Kościele rodzaj monofonii, do głosu dochodzi przede wszystkim to, co ma pieczęć Watykanu. Bartoś sądzi, że tę monofoniczną tendencję potwierdził pontyfikat Wojtyły, a Benedykt XVI ją kontynuuje.
Zasadniczo krytyczne nastawienie Bartosia nie oznacza, że nie oddaje on papieżowi co papieskie, w sensie pozytywnym. Co kilka stron znajdujemy wyrazy uznania dla osobowości i dorobku Wojtyły: „moje pokolenie wzrastało w cieniu wielkiego papieża”; „przeszliśmy jako naród przez trudne czasy, być może najtrudniejsze w historii. Jan Paweł II – papież, a wcześniej Karol Wojtyła – biskup, był ważnym przewodnikiem na tej drodze. Jeśli można tak powiedzieć – dany nam był przez Opatrzność na te trudne chwile”. I nie są to inkrustacje czy jakieś spadochrony mające chronić autora. Bo przed czym? Pisze o pontyfikacie rzeczowo, nigdy napastliwie. To jest głos wciąż z wewnątrz polskiego katolicyzmu. Rzadki, ale tym bardziej cenny. Aż głupio upominać się, że takie głosy też mają prawo obywatelstwa w głównym nurcie polskiej debaty, a nie tylko w niszach.
Tak jak dzieje się to w innych krajach Europy, gdzie admiratorzy i krytycy papieża Wojtyły wykładają swoje racje pod osąd opinii publicznej. Normą jest przy tym solidność argumentacji po obu stronach sporu, a pożytek z tej otwartej dyskusji taki, że to za granicą, a nie w jego ojczyźnie, ukazują się najważniejsze biografie Jana Pawła i najważniejsze próby bilansu strat i zysków jego pontyfikatu.
Na przykład John Cornwell w „The Pope In Winter” (o ciemniejszej stronie pontyfikatu JP II) przyznaje na wstępie, że nie dziwi się, iż zagorzali zwolennicy papieża nazywają go Janem Pawłem (czy Karolem) Wielkim. A ks. prof. Hans Küng, najsłynniejszy być może z krytyków pontyfikatu Wojtyły, nie przeczy, że jako papież Polak miał dobre intencje i że kwestia jasnej tożsamości katolickiej leżała mu na sercu. Podsumowania Cornwella i Künga nie wypadają jednak korzystnie dla Jana Pawła. Cornwell twierdzi, że długie lata pontyfikatu Wojtyły były chude pod względem realnej treści, a „papieski fundamentalizm” nie zatrzymał globalnej ofensywy fundamentalizmów religijnych. Küng nazywa Jana Pawła II Reaganem Watykanu – geniuszem komunikacji – który najbardziej konserwatywne treści uczynił społecznie strawnymi, a przez reewangelizację świata rozumiał nawrócenie wszystkich na katolicyzm.
Bartoś, stanowczy w sądach, ma jednak świadomość, że pisze po polsku dla Polaków o Polaku powszechnie uważanym za największego w naszej historii. Nie może przyjąć brytyjskiej czy niemieckiej perspektywy, bo ma doświadczenie polskie. To nic złego. Przeciwnie, to atut. Jest mu łatwo zrozumieć, jak brzemię polskiego romantyzmu i trauma naszej historii formowały Wojtyłę, bo w jakimś stopniu formowały też jego pokolenie, pokolenie stanu wojennego i przełomu 1989 r. I wskazuje, gdzie te polskie doświadczenia zaczęły się zmieniać w bariery odgradzające od innych doświadczeń. Ale w „Janie Pawle II” jest o tym mniej niż o teologii, religii, sprawach ducha, doświadczeniu życia, psychologii jednostki i społeczeństwa w epoce wolności wyboru i otwartych granic. Tu ciekawie daje o sobie znać ta pokoleniowa perspektywa Bartosia. Jest on najmłodszym (ur. 1967 r.) z trzech głośnych kościelnych dysydentów. Ale Stanisław Obirek i Tomasz Węcławski dzielą z nim to samo doświadczenie nadziei i rozczarowań na tle pontyfikatu Wojtyły.
W Kościele jest u nas w dobrym stylu pomniejszać znaczenie odejść tej trójki. To tylko trzech, przeżyjemy. Oczywiście, że instytucja przetrwa, ale intelektualiści i artyści to w każdym czasie i społeczeństwie rodzaj systemu wczesnego ostrzegania przed nadciągającymi kryzysami. To tylko trzech, ale jakich. Dla wielu katolików w Polsce są nadal ważni. Mogą torować drogę nowym i nowoczesnym prądom w polskim katolicyzmie. Już to czynią jako wykładowcy świeckich uczelni i autorzy. A dochodzą do wniosków podobnych, co teologia i publicystyka europejska.
Co się zarzuca pontyfikatowi Wojtyły w Europie i na innych kontynentach? Krytykę można chyba zredukować do trzech zarzutów: absolutyzacja papiestwa, centralizacja władzy w Watykanie, niechęć do wewnętrznych dyskusji o stanie i przyszłości Kościoła. Zarzuty mają aspekt polityczny: są wyrazem walki z uzurpacjami watykańskiej biurokracji do kontrolowania całości życia Kościoła powszechnego. Ale na polityce się nie kończy. Krytycy ostrzegają przed zmianą, nazwijmy to, paradygmatu w Kościele. Formalnie podtrzymuje się kierunek po przełomie soborowym sprzed 40 lat, ale czyny i słowa Jana Pawła i jego następcy idą w rzeczywistości w innym kierunku. Nie tak miało być. Kościół miał szeroko otworzyć okna na świat, by świat mógł zajrzeć do środka i otworzyć się na Ewangelię. Człowiek miał być drogą Kościoła, a nie Kościół drogą człowieka. Niewiele z tego zostało. Kościół znów zamyka się w sobie, jak przed soborem, i w swojej przeszłości. I o tym pisze także Bartoś.
Ma temperament i publicysty, i akademika. Raz czyta się go gładko, raz zgrzytają techniczne terminy. Cztery z sześciu rozdziałów książki były publikowane w prasie, ale dwa kluczowe w pismach niskonakładowych, więc dobrze, że teraz może je przeczytać szersza publiczność. W jednym Bartoś stawia tezę, że Karol Wojtyła, filozof o mocnych zainteresowaniach etycznych, redukuje chrześcijaństwo do przesłania etycznego, gdy tymczasem Jezus nie jest tylko nauczycielem etyki, lecz prorokiem, który pokazuje, jak człowiek powinien budować więź z Bogiem. Na dodatek, zdaniem Bartosia, ten redukcjonizm Wojtyły prowadzi do kolejnego redukcjonizmu: zamykania nauk Jezusa w jakiś zbiór instrukcji do wykonania, rodzaj zamkniętego bezdusznego kodeksu niszczącego w istocie w człowieku wrażliwość moralną. Z takim podejściem papieżowi łatwo było występować jako ojciec, tatuś – uwielbiany wychowawca mas. Lecz za cenę wygaszania wszelkich dyskusji i poszukiwań duchowych oraz narzucania ideałów absolutnego posłuszeństwa i lojalności względem Kościoła oraz heroizmu i samopoświęcenia. Przykładem może być własna droga życiowa Wojtyły.
Narzędziem temu służącym – to druga kluczowa teza Bartosia – była papieska teologia odgórna. Przypominająca średniowieczną teologię scholastyczną, zainteresowana przede wszystkim sobą, własną tożsamością. Wojtyła żywo interesował się filozofami i etykami XX-wiecznymi, ale mniej nowożytną teologią Innego (Emmanuel Levinas) i nowoczesną filozofią dialogu. Te prądy łączy dążenie do zrozumienia innych tożsamości wyrastających z innych doświadczeń ludzkich, zbiorowych i jednostkowych. Słowem-kluczem do analizy pontyfikatu, przedstawionej przez Bartosia, jest ludzkie doświadczenie. Brakuje mu u papieża gotowości do rozmowy na ten temat. Nawet kiedy Jan Paweł II mówi i naucza o Jezusie, to „teologia odkupienia zasłania Jezusa odkupiciela”. W labiryncie abstrakcji gubi się konkretne człowieczeństwo.
Ale czy to w ogóle możliwe, by papież mógł odpowiedzieć na takie oczekiwania? Czy to nie naiwność sądzić, iż najwyższy kapłan Świętego Kościoła będzie publicznie mówił o wątpliwościach w przeżywaniu wiary? „Wiara nie maluje obrazów, lecz wskazuje drogę” – odpowiada Bartoś. Papież nie tylko może, lecz powinien „odsłaniać własną niepewność wobec tajemnicy Nieskończonego”. Ale ponieważ Jan Paweł II poszedł drogą kodeksu etycznego i teologii odgórnej, nie zachęcał do tak rozumianej wiary. I tak zmieniał soborowy paradygmat. Owszem, był otwarty, ale na świat zewnętrzny, nie na dialog wewnątrz Kościoła.
Tezy Bartosia zasługują na uczciwą polemikę. Wystarczy wspomnieć, że Luc Ferry, znany francuski filozof średniego pokolenia (a więc mniej więcej pokolenia trójki naszych kościelnych dysydentów), uważa stanowisko Jana Pawła II za inspirujące we współczesnej debacie. Nie mówcie, że to autorytaryzm – pisze laicki intelektualista – bo Kościół ze swej perspektywy musi ostrzegać przed zbyt wielkimi ambicjami rozumu, kiedy rozum chce sam ustanawiać kryteria dobra i zła. I nie lekceważcie, kiedy Kościół głosi, że nie wystarczy być autentycznym, żyć w zgodzie z samym sobą, by być w Prawdzie.
Bartoś zastanawia się, czy Kościół polski bez JP II nie jest przypadkiem kolosem na glinianych nogach. „Parasol ochronny autorytetu wielkiego papieża Polaka już zaczyna przeciekać”. Dane socjologiczne powiedzą zapewne coś innego: nasz papież trzyma się mocno. Czy rzeczywiście? Dużo zależy od interpretacji socjologii i psychologii Polaków.
Podczas papieskiego kwietnia zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądała Polska bez Jana Pawła II, jaki kierunek obierze Kościół? Okazuje się, że po epoce Wojtyły przyszła de facto epoka Rydzyka. „Jan Paweł II” Tadeusza Bartosia jest krytyką pontyfikatu Wojtyły, ale jeszcze bardziej mężnym aktem niezgody na taki bieg wydarzeń w Kościele i ojczyźnie papieża.