Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Takich ludzi nie ma!

Prof. Bronisław Geremek (6 marca 1932 - 13 lipca 2008). Fot. Darek Redos / REPORTER Prof. Bronisław Geremek (6 marca 1932 - 13 lipca 2008). Fot. Darek Redos / REPORTER
Mieliśmy diament. Wielki, piękny, mistrzowsko oszlifowany, arcypolski. Profesor Bronisław Geremek zginął w wypadku samochodowym 13 lipca 2008 r. Kim był?

Jarosław Kaczyński straszył Polaków „korporacją Geremka”. Amerykańska sekretarz stanu, Madelain Albrigt mówiła o nim „dear Bronek”. Generał Kiszczak chciał go aresztować za szpiegostwo na rzecz NATO, a potem negocjował z nim umowę okrągłego stołu. Z partii wystąpił nie po Marcu '68, jak wielu jego przyjaciół, ale kilka miesięcy później, po inwazji na Czechosłowację. Francuzów przekonywał do Unii Europejskiej i do liberalizmu, a Amerykanów do rozszerzenia NATO. Kim właściwie był Bronisław Geremek?

Lista zasług Bronisława Geremka jest długa. Była przedsierpniowa opozycja, w której m.in. współtworzył Towarzystwo Kursów Naukowych, czyli nielegalny wolny uniwersytet. Podczas strajku gdańskiego 1980 r. należał do zespołu strajkowych ekspertów. Potem stał się jednym ze współorganizatorów i głównych doradców Solidarności. Po internowaniu znów był doradca Wałęsy i podziemnej Solidarności. Przy okrągłym stole prowadził negocjacje polityczne. Po wygranych przez opozycję wyborach 1989 r. został szefem OKP, czyli klubu „Solidarności” w Sejmie i Senacie.

Przez niespełna dwa lata OKP pod jego przewodnictwem przeprowadził powołanie rządu Mazowieckiego, zmienił konstytucję, przeforsował Plan Balcerowicza, zniósł cenzurę, zlikwidował partyjny monopol medialny. Polska stała się wtedy z grubsza normalnym krajem. Po wyborach parlamentarnych 1991 roku prezydent Wałęsa mianował Geremka premierem, ale pięć dni później Geremek sam złożył dymisję, bo w sejmie już powstała koalicja, która wkrótce stworzyła rząd Olszewskiego.

Przez następne lata jako przewodniczący sejmowej komisji i szef MSZ zajmował się głównie polityką zagraniczną. W tej roli był jednym z największych atutów Polski. Bez względu na to, jaką funkcję piastował w Polsce czy Unii, należał do nielicznej grupy światowych osobistości, które miały coś do powiedzenia w sprawach międzynarodowych. Nie on podejmował kluczowe decyzje, ale je często kształtował, biorąc udział w niezliczonych, tworzonych ad hoc gremiach opiniodawczych. Jeżeli dziś możemy powiedzieć, że polskie interesy na arenie międzynarodowej były przez ostatnie 20 lat skutecznie realizowane, to wkład Bronisława Geremka jest tu z pewnością nieporównanie większy, niż jego formalne funkcje.

Formalne funkcje natomiast nie bardzo wpływały na role, jakie odgrywał, a może nawet nieraz zmniejszały skalę jego oddziaływania. Z Bronisławem Geremkiem liczono się bowiem i słuchano go dlatego tylko, że był Bronisławem Geremkiem. Na arenie międzynarodowej ważył tyle, co niejeden kraj, chociaż nikt za nim nie stał. Z punktu widzenia polskich interesów był drugim MSZ-em, a może nawet czymś więcej. Nie dlatego, że dysponował mityczną „korporacją Geremka”, tylko dlatego, że - w odróżnieniu od ministrów i ambasadorów - zawsze miał dostęp do uszu i umysłów, do których należy mieć dostęp.

Jako rzecznik Geremka w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym często sam sobie stawiałem pytanie, skąd wziął się ten fenomen. Po latach namysłu doszedłem do wniosku, że pochodzi on z głębi. Geremek był jak studnia na wyżynie, przekopana przez tysiącletnie osady naszej cywilizacji. Przez chrześcijaństwo, judaizm, kulturę śródziemnomorską, dzieje Polski i Francji, średniowiecze i wiek XIX, przez romantyzm, oświecenie, modernizm aż po postmodernizm. Kiedy się z nim rozmawiało, czuło się ciężar krzyży, które w średniowieczu dźwigali pokutni biczownicy i lekkość impresjonistycznego malarstwa, czuło się ból II Wojny Światowej i katastrofę wojny trzydziestoletniej, czuło się marzenia Garibaldiego i Martina Lutera Kinga, a także strach Katynia, Holocaustu, Guerniki.

To wszystko jakoś dziwnie naturalnie w nim emocjonalnie żyło. Słychać było, że z tego wszystkiego mówi, nie tylko gdy mówił o wielkiej europejskiej przyszłości czy polskiej polityce, ale także na co dzień. Nawet kiedy w OKP rozważaliśmy rozmaite taktyczne szczegóły (na przykład obsadę komisji albo problem, jak skutecznie zmienić konstytucję, mając w sejmie jedną trzecia głosów - a przecież się udało), tę głębię się nieustannie czuło. Myślę, że inni też ją dobrze czuli. I to chyba prędko. Pamiętam, jak rzecznik jednego z wysokiej rangi europejskich polityków po wizycie jego szefa w OKP zadzwonił do mnie nazajutrz tylko po to, żeby mi powiedzieć, że bardzo mi zazdrości, bo chciałby pracować dla takiego wielkiego człowieka, jak Geremek.

Ale to nie znaczy, że był kosmopolitą. W gruncie rzeczy był dość tradycyjnie myślącym polskim patriotą z pnia raczej piłsudczykowskiego, przywiązanym do symbolicznych atrybutów polskiej państwowości, do tradycyjnego pojęcia suwerenności, do wojska, waluty, dyplomacji. Niedawno spieraliśmy się na przykład o uzawodowienie armii. Zaskoczył mnie tradycjonalistyczną wiarą, że powszechny pobór umacnia więź państwową, do której przywiązywał bardzo dużą wagę. Polskę bez złotówki też z trudem sobie wyobrażał, choć dał się przekonać, że przyjęcie euro to ekonomiczna konieczność.

Mówiąc z głębi dziejów - mówił więc także z głębi dość tradycyjnie rozumianej polskości. To mu dodawało. Zwłaszcza na tle innych pokazujących się światu polskich polityków. Polskość w jego przypadku była prawdziwą siłą i źródłem pewności siebie, a nie powodem do krzykliwych kompleksów. W polityce międzynarodowej krzyknął tylko raz, kiedy w 1990 stojąc na schodach Pałacu Elizejskiego oświadczył „tylko wojna może zmienić granice w Europie”. Uciął w ten sposób pojawiające się w międzynarodowej debacie pytania o wschodnią granicę jednoczących się Niemiec. „New York Times” dał to na pierwszej stronie i sprawa została zamknięta.

W polskiej polityce też krzyknął tylko raz - ale tak, że cała Europa to usłyszała. Kiedy jako jedyny polski parlamentarzysta odmówił podporządkowania się barbarzyńskiej ustawie lustracyjnej. A właściwie to nie on krzyknął, ale inni krzyknęli, gdy się okazało, że jakiś dziwny pan Dorn, chwilowo marszałek polskiego sejmu, chce Bronisławowi Geremkowi odebrać mandat europarlametarzysty. Zadzwonił wtedy do mnie brytyjski dziennikarz pytając, czym pan Dorn się na co dzień zajmuje i co mu dolega.

Więc mieliśmy diament. Wielki, piękny, mistrzowsko oszlifowany, arcypolski. Więcej takich diamentów nie mamy. Bo takich ludzi nie ma. W najlepszym razie mogą się w jakimś społeczeństwie zdarzyć od czasu do czasu. Nam się zdarzył. Ale nie bardzo umieliśmy się nim cieszyć i zrobić z niego użytek dla Polski. A teraz to już czas przeszły. Pięknie dokonany.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną