Moc efektów
Filmowcy odchodzą od komputerowych efektów specjalnych. Z pożytkiem dla kina!
Kończący się rok 2015 to w amerykańskim kinie czas specyficznego powrotu. I nie chodzi o to, że oferta została w większości oparta na kontynuacjach dobrze wszystkim znanych dzieł. W Hollywood zdecydowano się wrócić do częstszego wykorzystywania praktycznych efektów specjalnych, czego najświeższym przykładem są „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”.
BB-8 wjeżdża na scenę
16 kwietnia 2015 roku internet oszalał. Podczas panelu poświęconego VII epizodowi „Gwiezdnych Wojen”, na scenie zaprezentowano nowego, przypominającego piłkę droida o imieniu BB-8. Od tego momentu BB-8 stał się marketingowym symbolem „Przebudzenia Mocy”, obecnym w różnych miejscach, na przykład niedawno w reklamie Verizon, największego operatora sieci komórkowej w USA.
Do sprzedaży trafiła również zminiaturyzowana zabawka, którą każdy może kupić i sterować za pomocą swojego smartfona. Największy aplauz widzów wzbudził fakt, że twórcy zdecydowali się rzeczywiście zbudować BB-8, zamiast stworzyć go przy pomocy komputera, co byłoby przecież szybsze i łatwiejsze.
Jak powiedział reżyser filmu, J.J. Abrams: „Skonstruowanie tak wielu rzeczy jak to możliwe było obowiązkiem i przywilejem. To niesamowite móc oglądać film i widzieć, jak wiele z nich jest autentycznych”. Kathleen Kennedy, szefowa LucasFilm i następczyni ojca serii George’a Lucasa, zapowiedziała, że w filmie zobaczymy tak wiele prawdziwych miejsc, kostiumów i atrap, jak to możliwe. Oczywiście w filmie, którego akcja rozgrywa się w kosmosie, nie sposób wyeliminować komputerowych efektów specjalnych; chodzi jednak o wyważenie proporcji, swoisty powrót do korzeni.
Nie tylko „Gwiezdne Wojny”
„Przebudzenie Mocy” nie jest jedynym tegorocznym filmem, w którym wykorzystano liczne praktyczne efekty specjalne. Najlepszym przykładem tej powracającej do kina tendencji jest „Mad Max: Na drodze gniewu” George’a Millera. Ten postapokaliptyczny obraz koncentruje się na ucieczce tytułowej bohaterki, Imperator Furiosy i kilku innych kobiet spod władzy kontrolującego dostęp do wody tyrana.
Całe dzieło jest w zasadzie jedną wielką sceną samochodowego pościgu, pełnego okrucieństwa, brutalności i kraks. Wszystkie maszyny biorące w nim udział zostały zbudowane specjalnie na potrzeby filmu i w większości doszczętnie zniszczone. Wybuchy i wywrotki to nie wynik pracy speców od efektów komputerowych, tylko rezultat połączenia pirotechniki z zaangażowaniem kaskaderów.
Jak powiedział zresztą sam reżyser: „Największą różnicą między filmami o Mad Maxie, które zrealizowałem kilkadziesiąt lat temu, a tym jest to, że teraz miałem środki na zwiększenie bezpieczeństwa moich kaskaderów”. Także, a może właśnie dlatego „Mad Max: Na drodze gniewu” został tak doskonale przyjęty przez widzów i krytyków – to, co dzieje się na ekranie, jest realne, a zatem znacznie bardziej przerażające. Sceny kaskaderskie ważną rolę odegrały również w najnowszej części przygód agenta Ethana Hunta – „Mission Impossible: Rogue Nation”.
Dla jeszcze większej adrenaliny większość z nich, jak zwykle, zrealizował osobiście grający główną rolę Tom Cruise. W jednej ze scen rzeczywiście stanął na skrzydle startującego samolotu i leciał, trzymając się drzwi maszyny kilkaset metrów nad ziemią.
Twórcy innych blockbusterów w swoich produkcjach także umieścili praktyczne efekty specjalne – są one obecne między innymi w „Terminatorze: Genisys” oraz „Jurassic World”. W tym ostatnim, który jest przy okazji jednym z najbardziej kasowych filmów w historii, udało się umieścić wzruszającą scenę, gdy dwójka głównych bohaterów znajduje umierającego dinozaura. Grany przez Chrisa Pratta Owen Grady bierze jego głowę na kolana, a publiczność ma możliwość przyjrzeć się z bliska stworzeniu. I chociaż oczywiście część tego fragmentu została poprawiona w komputerze, to dzięki temu, że aktor trzymał na kolanach specjalnie stworzoną, bardzo zaawansowaną kukłę dinozaura, na jego twarzy rysują się prawdziwe emocje. W rezultacie scena chwyta za serce i odróżnia się od innych, w których za eksponat służył całkiem przypadkowy przedmiot, a potem właściwy obraz dorabiano komputerowo.
Chwała producentom, że chociaż epizod z dinozaurem trwa ledwie kilkadziesiąt sekund i znacznie łatwiej byłoby w całości stworzyć go, używając maszyny, to jednak się na to nie zdecydowali.
Nostalgia za przeszłością
Łatwo się przekonać, jak bardzo publiczność łaknie praktycznych efektów specjalnych. W internecie roi się od tekstów oraz filmików na ten temat – można się z nich dowiedzieć nie tylko, które sceny zostały w ten sposób zrealizowane, ale też zdobyć wiele wiedzy o kulisach takich produkcji.
Ta swoista nostalgia sprawia, że oglądane dziś produkcje sprzed kilkudziesięciu lat, nawet jeśli mocno się zestarzały, zwykle wciąż budzą podziw, wpisując się w częstą ludzką potrzebę spoglądania wstecz, na „stare, dobre czasy”. Z tych westchnień dobrze zdają sobie sprawę twórcy filmów, którzy w dodatkach do wydań DVD umieszczają filmiki pokazujące, jak kręcono sceny z wykorzystaniem praktycznych efektów specjalnych.
Duże wrażenie robią zwłaszcza „Mad Max: Na drodze gniewu” oraz „Mission Impossible: Rogue Nation” – można się przekonać, w jak niewielkim stopniu plan zdjęciowy różni się od efektu końcowego. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że spece od efektów sympatyzują z emocjami widzów – w wypowiedziach twórców wspomnianego wcześniej dinozaura w „Jurassic World” wyraźnie słychać wielką dumę i zadowolenie.
Praktyczny Lucas
Kiedyś dobrze rozumiał to także George Lucas, twórca „Gwiezdnych Wojen”. Gdy na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku realizował „Gwiezdne Wojny”, „Imperium kontratakuje” oraz „Powrót Jedi”, komputery miały znacznie mniejsze możliwości niż dzisiaj. Przy użyciu modeli, kukiełek i makiet Lucas stworzył wtedy uniwersum, które do dziś rozpala wyobraźnię odbiorców na całym świecie, a przy tym znacząco przyczynił się do rozwoju efektów specjalnych.
Gdy niedługo przed rozpoczęciem zdjęć do pierwszego filmu w wytwórni 20th Century Fox zlikwidowano studio efektów specjalnych, Lucas założył własną firmę – Industrial Light and Magic. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, do dziś wykreowano o w niej efekty do ponad trzystu filmów. Niestety, gdy kilkanaście lat po Starej Trylogii Lucas wrócił do „Gwiezdnych Wojen”, tym razem postanowił niemal w całości odrzucić praktyczne efekty specjalne.
Komputerowy Lucas
Oczywiście nikt z obecnej ekipy głośno tego nie powie, ale fakt, że Lucas Nową Trylogię nakręcił przede wszystkim przy pomocy komputera, był jednym z głównych źródeł porażki i tego, że do dziś większość widzów nie może mu wybaczyć zawiedzionych nadziei.
W „Mrocznym widmie”, „Ataku klonów” oraz „Zemście Sithów” niemal nie ma scen, które kręcone byłyby w prawdziwych plenerach, a scenografia została ograniczona do niezbędnego minimum. W wypowiedziach, które znalazły się na wydaniach DVD filmów, nawet aktorzy narzekali na takie decyzje Lucasa, opowiadając, że gdy naprzeciwko nich znajdował się wyłącznie zielony ekran, który potem miał zostać zastąpiony przez wykreowany w komputerze obraz, nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się w odgrywanej scenie.
O ile dla aktorów jest to wielkie wyzwanie, bo poza odgrywaniem postaci muszą wyobrażać sobie całe otoczenie, o tyle widzowie, narzekając na nadmiar efektów specjalnych, podkreślają, że po prostu zabijają one klimat. Ludzkie oko jest czułym narządem i bez problemu odróżnia to, co jest na ekranie prawdziwe, od tego, co fałszywe. Nadmiar sztucznie wykreowanych miejsc lub przedmiotów bardzo ogranicza możliwość zagłębienia się w taki komputerowy świat.
Zapewne właśnie dlatego powrót do praktycznych efektów specjalnych budzi tak wielki aplauz publiczności – dzięki temu coraz częściej można przeczytać o magii kina. W końcu co to za magia, którą kreuje się, wykorzystując wyłącznie komputery – konsekwentnie realizując taki model kina doszlibyśmy być może do wyeliminowania z niego również aktorów.
Na szczęście twórcy zdali sobie sprawę, że nic tak nie przyciąga widzów do kin jak dobrze wykreowany świat, w który można uwierzyć i poczuć się jego częścią. W najbliższych latach przekonamy się, czy „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” będą początkiem nie tylko kolejnej trylogii osadzonej w tym uniwersum, ale też następnym etapem ograniczania wykorzystania komputerów przy kręceniu filmów.