Mając w pamięci tragiczny finał tej historii, czyli samobójczą śmierć Robina Williamsa 11 sierpnia 2014 r., trudno nie oglądać dokumentu Zenovich z poczuciem żalu. Na ekranie widzimy nie tyle człowieka, ile wulkan energii. Wspominamy jego wspaniałe role. Wyżej podpisany z niektórymi filmami Williamsa dorastał – rozjaśniały dzieciństwo.
Jak Robin Williams tworzył swoją sztukę
Można próbować odsunąć to na bok; w końcu to tylko jeden z wątków w dokumencie. Tak naprawdę Zenovich nie skupia się na przyczynach targnięcia się Williamsa na własne życie, zamiast tego – zgodnie z tytułem – wchodzi do jego głowy i pokazuje, jak żył i jak tworzył swoją sztukę.
Zaczynamy więc, rzecz jasna, od dzieciństwa, obligatoryjnie przyglądając się temu, jak młody Robin dorastał – z raczej nieprzystępnym ojcem, za to z wesołą i uwielbiającą żarty matką. Kluczowe dla jego późniejszej kariery miało być to, że choć miał dwójkę przyrodniego rodzeństwa, dorastał jako jedynak. Sam musiał organizować sobie czas i zabawę.
Czytaj także: Robin Williams, aktor z kłopotami
Kariera stand-upera
Prawdziwa opowieść zaczyna się nieco później, gdy dwudziestokilkuletni Robin Williams przybywa do Los Angeles i rozpoczyna karierę jako stand-upowiec u boku takich przyszłych gwiazd jak David Letterman czy John Belushi, jako znajomy Roberta De Niro i przyjaciel Christophera Reeve’a. Jesteśmy zalewani fantastycznymi fragmentami występów Williamsa, uzupełnianymi relacjami jego przyjaciół i rodziny oraz komentarzami kolegów i koleżanek po fachu.
To fascynujące przyglądać się pracy Robina Williamsa, skakać między kolejnymi stand-upami, potem przejść do telewizji i kultowego serialu „Mork i Mindy”, w końcu do kina. Choć akurat ten wycinek kariery komika, który w Polsce znamy najlepiej, w samym dokumencie traktowany jest po macoszemu, odhaczany niemalże, ledwie z obowiązku.
Williamsa talent do improwizacji
Bo Williams żył na scenie, żył w opowieściach środowiska, które go podziwiało za energię, szybkość reakcji i niesamowity talent do improwizacji. Skupiamy się na jego technice, tym, co go wyróżniało – bo nie tyle stał i opowiadał dowcipy, ile wcielał się w różne postacie, przeistaczał momentalnie, czasami kilka razy na minutę.
Również jego życiu osobistemu Zenovich przygląda się w zasadzie wyłącznie w kontekście relacji z pracą na scenie, pokazując np. momenty wyciszenia, których Williams szukał przy bliskich i w domu, gdy był tak inny od Williamsa komika.
Czytaj także: Łzy błazna
Wulkan energii, który zabawiał świat
To zresztą ważny wątek w tej opowieści: ten dualizm. Wulkan energii na scenie i olbrzymia, olbrzymia chęć zabawiania ludzi, a z drugiej strony cisza, znieruchomienie, całkowite wytłumienie, którego szukał, gdy tylko mógł, by odpocząć od występów.
Marina Zenovich w swoim dokumencie bardzo chętnie sięga do wcześniejszych materiałów, faszerując te blisko dwie godziny ekranowego czasu mnóstwem nagrań sprzeda lat: od zapisów występów, przez fragmenty programów i filmów, po nagrania prywatne, przyjaciół i znajomych. Najwyraźniej Williamsowi obiektyw towarzyszył niemal zawsze.
„Robin Williams: W mojej głowie” to z jednej strony opowieść o komiku, z drugiej – o wszystkich wielkich komikach ze Stanów, bo chyba wszyscy przewinęli się w życiu Williamsa, wielu z nich się tu wypowiada. Podobnie więc jak biografia George’a Lucasa pióra Briana Jaya Jonesa była de facto obrazem sceny filmowej lat 60. i 70. i narodzin karier przyszłych tytanów kina, tak Zenovich niejako przypadkiem zaprasza do świata klubów komediowych, narkotyków, celebrytów i wielkich ekranowych osobowości. Jest zatem wiele powodów, by obejrzeć ten dokument.
Robin Williams: W mojej głowie, reż. Marina Zenovich, HBO, 112 minut