Kwiecień, Polska, 80 lat po powstaniu w getcie warszawskim, koncyliacyjne żonkile w klapach marynarek i żakietów, przemowy świadków historii i ogólniki przedstawicieli władzy, wzywających Urbi et Orbi do pamięci i opamiętania. Tak mniej więcej wygląda krajobraz miejsca akcji. W Muzeum Polin można odwiedzić wstrząsającą wystawę dokumentującą nieme losy cywilnych ofiar powstania. Prof. Barbara Engelking – jako kuratorka wystawy – postanowiła oddać głos tym, którzy w biernym oporze ginęli w całopaleniu. Tym, którzy na pomnikach stanowią anonimowy tłum, bez rysów szczególnych, bez lichej broni i bez szans. Zrobiła coś analogicznego do Mirona Białoszewskiego. Ta wystawa to „pamiętnik z powstania w getcie”.
19 kwietnia Barbara Engelking swoją wystawą przywraca słowom właściwy ciężar znaczenia, a historii właściwy, czyli meandryczny bieg. Przy okazji dając dowód swojej odwagi. Zawsze chciałem Panią Profesor poznać i uścisnąć jej dłoń. Nagonka, jaka ją (oraz współredaktora Jana Grabowskiego) spotkała po publikacji pracy naukowej „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”, właściwie ciągnie się po dziś dzień, co uważam za wciąż niewygasły symptom „polskiej oblężonej twierdzy”.
Diabolizm polityki historycznej robionej przez obecną władzę w sposób oczywisty oparty jest na strategii kozła ofiarnego. Przy czym René Girard, autor klasycznej książki „Kozioł ofiarny”, najpewniej przewraca się w grobie, gdyż mamy tu do czynienia z tragicznym zbanalizowaniem jego intuicji. Nie chodzi już o badanie mitów założycielskich wspólnot plemiennych, religijnych i narodowościowych opartych o rytualny mord. W Polsce roku 2023 nie chodzi już o żadne intelektualne konstrukty i naukowe abstrakcje. Chodzi o ukonkretnienie wroga, o wskazanie pochodzenia i orientacji seksualnej, chodzi wreszcie o poglądy polityczne i ciało, o wrogą polskości agendę i obce wpływy. Nie chodzi o dyskusję, chodzi o władzę. Tyleż symboliczną, co absolutnie konkretną. Stawką nie jest dociekanie meandrów historii i złożonych relacji polsko-żydowskich, tylko czysta rasa „polskości”. A ta musi być nade wszystko sprawiedliwa. Ile było w okupowanej Polsce „sprawiedliwych”? Tylu, ilu wykazało się odwagą, heroizmem, empatią wobec Żydów. I o nich Barbara Engelking w swoich wypowiedziach publicznych zawsze się upomina. A tłuszcza bawiąca się na karuzeli z Miłoszowego wiersza? Najpewniej stanowiła większość. I nie ma w tym nic zaskakującego.
Strach, koniunkturalizm, biologiczna wola przetrwania i dziesiątki podobnych składowych stanowią o niewyobrażalnych dla nas dziś warunkach okupacji i psychologicznej wiarygodności tłumu gapiów pod murami płonącego getta. Po to mamy całe kilometry literatury wojennej i obozowej, żeby się empatii uczyć. Również empatii wobec „tłuszczy”. Dla tych, którzy mają drukowstręt, jest transmisja live z Buczy. Współczesny człowiek Zachodu nie ma prawa mówić, że o czymś nie wiedział, że czegoś nie doczytał, że czegoś nie widział. Wiemy i widzimy właściwie wszystko. Antysemityzm ma potwornie długą, dobrze trzymającą się tradycję. Aktualizuje się w zmutowanych formach niechęci do innych, obcych. A ściślej: jest aktualizowany przez ludzi, którym się to opłaca. W tym sensie ludzkość niczego się nie uczy. Historia nie jest nauczycielką specjalnie skuteczną z prostego względu: skłonność człowieka do zła jest jego immanentną kondycją. Kaganiec moralny i krótka smycz systemu wartości (dajmy na to, chrześcijańskich) w świecie posthistorii już nie działają.
Barbara Engelking najpewniej by dodała: nigdy nie działały. Ten poziom uogólnienia ludzkiej kondycji jest niezmiernie potrzebny, gdy wchodzimy na grząski grunt historii, która przecież ma imiona ofiar i katów, szmalcowników i bohaterów, sprawiedliwych i niesprawiedliwych. I właśnie w duchu uogólnienia Barbara Engelking wypowiada sądy wartościujące o naturze człowieka, a nie o stosunku Polaków do Żydów podczas okupacji. Ten stosunek i złożone relacje bada za pomocą aparatu naukowego, kwerendy historycznej, dokumentacji faktów poszczególnych, które obiektywizują i wychładzają emocjonalność i „ranliwość” samej materii badań. Natomiast nagonka, której jest ofiarą, opiera się na negacji jej prawa do sceptycyzmu wobec człowieka in genere. Temu sceptycyzmowi dała po raz kolejny wyraz 19 kwietnia, wypowiadając ostre jak brzytwa słowa o całkowitym braku poważnej refleksji nad historią powstania w getcie. W narracji rocznicowej ta historia ujmowana jest w ścisłym związku z Polską, Polakami, polskością. Ten tautologiczny ciąg wyklucza i wywłaszcza Żydów z tragedii właściwej im i tylko im. Polskość jest lewiataniczna, głodna nieswoich traum. Tak jakby nie wystarczało nam własnych koszmarów i ofiar.
Z drugiej strony optymizmem napawa cisza, w jakiej wysłuchano słów Mariana Turskiego. Ta cisza wyznacza najniższy, wspólny mianownik resztek naszej człowieczej wspólnoty. W niej może odezwać się słaby głos zgody na porzucenie języka nienawiści. Od kiedy mamy w Polsce do czynienia z uznaniem go za obowiązujący język debaty publicznej, ofiar przybywa. W temacie przyszłości liczy się już tylko jedna statystyka: nie ilu „sprawiedliwych” przypadało na społeczność żydowską w czasach okupacji, tylko ilu z nich znajdzie się dziś, żeby tryby historii nie zmieliły na proszek jej nieznanych jeszcze ofiar. Bo to, że tryby pracują na przyspieszonych obrotach, dobrze naoliwione ideologiczną paranoją, nie jest już kwestią do dyskusji.