Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Cormac McCarthy (1933–2023). Pod kamieniem jest dziura, kto w nią wpadnie, przepadnie

Cormac McCarthy [1933-2023] Cormac McCarthy [1933-2023] Karol Jałochowski / Polityka
Uduchowieni ludzie nie piszą książek, mawiał zmarły wczoraj Cormac McCarthy. Ale ten enigmatyczny, wspaniały pisarz amerykański był wyjątkiem od reguły, którą sam zdefiniował.

Napisz mi piosenkę, powiedział Diabeł. Napisz mi piosenkę, którą mógłbym nucić przy ogniu. O czasie i przestrzeni przed złamaniem symetrii świata, kiedy dobro i zło jeszcze się od siebie nie oddzieliły. I McCarthy napisał „Krwawy południk”, smolistą balladę wykraczającą poza kartezjańskie układy współrzędnych oceny. Z nietscheańskim bohaterem bez precedensu w dziejach literatury, „rozpiętym między zwierzęciem i nadczłowiekiem”. Proza tej powieści jest tylko nośnikiem ciemnej melodii, niezmiennych cormacowskich refrenów i repetycji. Jeśli możecie posłuchać tylko jednej piosenki McCarthy’ego, niech to będzie ona. Te same akordy, tylko lirycznie osłabione, znajdziecie we wszystkich pozostałych. I tę samą Amerykę, kraj prowizoryczny i ahistoryczny.

Czytaj także: Prawo McCarthy’ego

Pisał już w młodości. I jego pierwsze opowieści – „Strażnik sadu”, „W ciemność”, „Dziecię boże” – zostały szybko docenione przez redaktorów i krytyków. Narracyjny talent jak u Faulknera, mówili. Ontologiczny rozmach jak u Melville’a. Ale poza nimi nie czytał ich nikt. Dopiero kiedy po nowsze, ale wtórne już utwory – „Drogę” i „To nie jest kraj dla starych ludzi” – sięgnęli filmowcy, o McCarthym zaczęto dyskutować poza akademią. On sam nie brał w tym udziału. Zniknął z pola widzenia mediów, dając się poznać jako drugi po Thomasie Pynchonie najbardziej enigmatyczny pisarz Ameryki.

Wędrował. Z rodzinnego stanu Tennessee do Luizjany, z Luizjany to Teksasu. To tam powstał „Krwawy południk”, a potem trylogia pogranicza – „Rącze konie”, „Przeprawa”, „Sodoma i Gomora” – pozornie proste historie, za których błoną cienką jak pod skorupką jajka też kryje się nadrzędny mechanizm bezcelowego błądzenia i rozpadu.

Aż dotarł do Nowego Meksyku. W Santa Fe Institute w sposób bardziej usystematyzowany niż wcześniej, z pomocą przyjaciół naukowców, zaczął szukać wyjaśnienia procesu, który nurtował go od kilkudziesięciu lat – przebijania się podświadomości na powierzchnię rozumowania. Pytał, jak niewysławialne zalążki myśli układają się w słowa, skąd przychodzą i czy nie kryje się tam aby jakaś pierwotna wiedza o nas i o świecie. Temu też, między innymi, poświęcił dwie ostatnie powieści – „Pasażer” i „Stella Maris” – choć i w nich można odnaleźć nuty melodii, którą grał od lat.

Śpiewał chętnie, w towarzystwie przyjaciół, kiedy czuł się bezpiecznie. Niskim, dźwięcznym głosem. Piosenki sprzed pół wieku, których poza nim nie zna już prawie nikt. Wystarczyło, że raz je usłyszałem, mówił, i wystarczyło. Goofy shit.

Jak ta.

There’s a big rock in the road.
It’s there blocking the road.
There’s a hole under the rock.
And it’s cold under the rock.
And they say if fall in it,
that your life won’t last a minute.
There’s a hole under the rock.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną