Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Wirujący Znachor, czyli sztuka tłumaczenia tytułów

Kadr z serialu „Znachor” Kadr z serialu „Znachor” mat. pr.
Kto to widział, żeby „Znachora”, naszą narodową świętość, nazwać banalnym tytułem „Zapomniana miłość”? Cóż, większym problemem wydaje mi się wylądowanie na Netflixie serialu „Rodzinka.pl”.

Jednym z ulubionych hobby konsumentów popkultury od zawsze było narzekanie na polskie tłumaczenia tytułów zagranicznych filmów. Kiedy dzięki platformom streamingowym to nasze produkcje ruszyły w świat, możemy narzekać na angielskie tytuły. Bo kto to widział, żeby „Znachora”, naszą narodową świętość, nazwać banalnym tytułem „Zapomniana miłość”?

Terminator, czyli historia żółtej ciżemki

Przez lata głównymi przykładami żenujących polskich tytułów były „Wirujący seks” i „Elektroniczny morderca” i wciąż bez przywoływania tych dwóch hitów z lat 80. nie może obejść się żaden tekst w tym temacie. Nie podzielam tego uczucia, ponieważ pamiętam lata 80. w Polsce. Angielski nie był jeszcze powszechnie znany, cóż przeciętnemu widzowi miało powiedzieć słowo „Terminator”? Gotów był pomyśleć, że to opowieść o czeladniku, jakaś nowa wersja „Historii żółtej ciżemki”. „Elektroniczny morderca” było hasłem, które elektryzowało, było to przecież bardzo ekscytujące słowo, kojarzące się z pożądanymi przez wszystkich nowoczesnymi zegarkami o cyfrowych wyświetlaczach i wszystkimi futurystycznymi wynalazkami konsumenckimi, które mogliśmy oglądać przez okienko czarno-białego telewizora lub w przywiezionych z Zachodu prospektach.

Nie muszę chyba też nikomu tłumaczyć, jakie wrażenie na pryszczatych chłopakach robił tytuł „Wirujący seks”. Powiedziałbyś kolegom, którzy pytali, na czym byłeś: „a wiesz, na filmie o tańcu”, ale wystarczyło rzucić: „na wirującym”, i to kończyło rozmowę, ach tak, ten FILM O SEKSIE. Nikt go wprawdzie nie widział, ale żaden się przecież nie przyznał. Kiedy go w końcu zobaczyłem na VHS, poczułem ogromne rozczarowanie!

Czytaj też: Nostalgia i melodramat, czyli „Znachor” na ciężkie czasy

Szklanką po łapkach

Tytuły tłumaczy się niewiernie głównie z dwóch powodów – oryginalny nic nie mówi polskiemu odbiorcy lub dystrybutor chce nawiązać do jakiegoś innego, popularnego dzieła. A jak się jeszcze rymuje, to wyobrażam sobie, że copywriterzy otwierają szampana i robią imprezę jak w „Wilku z Wall Street”. Pierwszy przypadek to idiomatyczny tytuł „Die Hard”. Kultowy film akcji w polskiej wersji został „Szklaną pułapką” – miejscem rzeczonej akcji jest bowiem wieżowiec. Warto zauważyć, że podobny tytuł, „Piège de cristal”, czyli „Kryształowa pułapka”, film otrzymał we Francji.

Problemy zaczęły się, kiedy w kolejnych częściach John McClane przestał biegać po Nakatomi Plaza, a filmy nadal trzymały się znanego z pierwszej części tytułu (Francuzi nie przejmowali się i poszli w zupełny freestyle). Gdy na ekrany kin weszła parodia filmów szpiegowskich zatytułowana „Spy Hard”, ktoś bardzo się namęczył, żeby wymyślić absurdalny „Szklanką po łapkach”. Polskie zamiłowanie do absurdalnego humoru i purnonsensu ma zresztą po części źródło w kiepskich przekładach – gdy w „Bennym Hillu” czy „Allo, Allo” scenarzyści rozśmieszają widzów grą słów – pełny seksualnych innuendo „francuski” angielskiego agenta przebranego za francuskiego policjanta został zredukowany do głupkowatego „dziń dybry”.

Wesołość budzi niemiecka szkoła przekładania tytułów, w której łatwo dostrzec pokrewieństwo z niemiecką szkołą tytułów prasowych – ma mówić, o czym jest film lub artykuł. Stąd dość często można tam spotkać długie podtytuły dołożone do angielskiego tytułu. Najciekawsze i niezwykłe podejście mają Japończycy. Tak jak polscy dystrybutorzy celują w poetyckie tytuły dostosowane do lokalnego rynku, ale czasem używają tytułów angielskich – ale innych niż oryginalne! „The Fast&The Furious” („Szybcy i wściekli”) to np. „Wild Speed” („Dzika prędkość”).

Pora „Znachora”

A co z eksportem? Sporo japońskich filmów czy seriali otrzymuje oficjalne angielskie tytuły jeszcze przed opuszczeniem ojczyzny – robi tak np. słynne Studio Ghibli. Najnowszy film Hayao Miyazakiego pod oryginalnym tytułem „Kimitachi wa Dō Ikiru ka” („Jak żyjesz?”) zyskał tytuł „The Boy and the Heron” („Chłopiec i czapla”). Bardzo prosty i dosłowny, ale nie powinno to dziwić – oryginalny jest nawiązaniem do dziecięcej i młodzieżowej klasyki z 1937 r. Po angielsku ukazała się dopiero w 2021 r. i poza koneserami raczej mało kto o niej słyszał.

Podobnie nikt na Zachodzie nie zna przecież naszego poczciwego „Znachora”. Tłumaczenie tytułu na „The Quack” (pod nim funkcjonuje w anglojęzycznym internecie film Jerzego Hoffmana) byłoby pewnie poprawne, ale czy sensowne z marketingowego punktu widzenia? „Forgotten Love”, czyli „Zapomniana miłość”, mówi, o czym – i czym – jest ten film. To przecież melodramat, wyciskacz łezek. I chociaż Polak ma mokro pod rzęsami, gdy tylko słyszy słowa „Doktor Wilczur” albo „Znachor”, to żądni filmów o miłości netflixonauci zagraniczni nie mają takich odruchów. Skąd więc opór komentariatu? Raz, że ludzie, których pracą lub hobby jest czepianie się wszystkiego w internecie, po prostu muszą się czepiać. Dwa: może to wydobycie banału istoty melodramatu odbierane jest jako coś wstydliwego, żenującego. Podobnie dopiero angielski tytuł „Mr. Car and Knights Templar” pozwolił uświadomić sobie, jak głupia jest ksywka „Pan Samochodzik” – byłem do niej tak przyzwyczajony, że nigdy nie zwracało to mojej uwagi.

Większym problemem wydaje mi się wylądowanie na Netflixie serialu „Rodzinka.pl”, który opowiada o perypetiach familii kierowanej przez przemocowego przygłupa. Angielski tytuł brzmi „Polish family”, czyli „Polska rodzina”, co w dodatku niebezpiecznie współbrzmi z serialem „Modern Family” portretującym współczesną amerykańską rodzinę, której daleko od polskiego konserwatyzmu. No ładnie się przedstawimy tym dziełem przed milionami widzów, może nam z żałości zaczną znów przysyłać paczki.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną