Jednym z ulubionych hobby konsumentów popkultury od zawsze było narzekanie na polskie tłumaczenia tytułów zagranicznych filmów. Kiedy dzięki platformom streamingowym to nasze produkcje ruszyły w świat, możemy narzekać na angielskie tytuły. Bo kto to widział, żeby „Znachora”, naszą narodową świętość, nazwać banalnym tytułem „Zapomniana miłość”?
Terminator, czyli historia żółtej ciżemki
Przez lata głównymi przykładami żenujących polskich tytułów były „Wirujący seks” i „Elektroniczny morderca” i wciąż bez przywoływania tych dwóch hitów z lat 80. nie może obejść się żaden tekst w tym temacie. Nie podzielam tego uczucia, ponieważ pamiętam lata 80. w Polsce. Angielski nie był jeszcze powszechnie znany, cóż przeciętnemu widzowi miało powiedzieć słowo „Terminator”? Gotów był pomyśleć, że to opowieść o czeladniku, jakaś nowa wersja „Historii żółtej ciżemki”. „Elektroniczny morderca” było hasłem, które elektryzowało, było to przecież bardzo ekscytujące słowo, kojarzące się z pożądanymi przez wszystkich nowoczesnymi zegarkami o cyfrowych wyświetlaczach i wszystkimi futurystycznymi wynalazkami konsumenckimi, które mogliśmy oglądać przez okienko czarno-białego telewizora lub w przywiezionych z Zachodu prospektach.
Nie muszę chyba też nikomu tłumaczyć, jakie wrażenie na pryszczatych chłopakach robił tytuł „Wirujący seks”. Powiedziałbyś kolegom, którzy pytali, na czym byłeś: „a wiesz, na filmie o tańcu”, ale wystarczyło rzucić: „na wirującym”, i to kończyło rozmowę, ach tak, ten FILM O SEKSIE.