Recenzja książki: Jennifer Egan, „Domek z piernika”
Kto by nie chciał ożywić własnych wspomnień, zwykle zniekształconych przez emocje i czas?
Kto by nie chciał ożywić własnych wspomnień, zwykle zniekształconych przez emocje i czas?
Miłośnicy Brunettiego i Wenecji będą jednak i tym razem zadowoleni: mamy tu zarówno koloryt lokalny z jego jakże aktualnymi zmianami, jak i przestępstwa na wielką skalę.
Powstało coś w rodzaju coffee table book, bogato ilustrowanego albumu, który dobrze nadaje się na prezent, ładnie wygląda na stoliku, ale nie wprowadza mitu na nowe tory.
Powstanie tej książki było tylko kwestią czasu. To poniekąd ciąg dalszy świetnego „Bieżeństwa 1915”, opowieści o uciekinierach z Białostocczyzny czasów Wielkiej Wojny.
Kolejna książka noblistki Annie Ernaux potwierdza, że mamy do czynienia z literaturą bezkompromisową.
Mimo trudnych pojęć – takich jak konfluencja, rekursywność czy skala lidyjska – książka jest bardzo przystępna w lekturze.
Ta książka, nagradzana w Niemczech i Szwajcarii, jest bezkompromisowa fabularnie i formalnie.
W skromnej książeczce Chambers zdołała poruszyć naprawdę wiele wątków: od refleksji na temat sensu istnienia, po zmiany zachodzące w środowisku, społeczeństwie, a nawet języku.
Wspaniała, wyczulona opowieść, w której najistotniejsze okazują się sceny z codzienności, spacerowanie, chodzenie dla samego chodzenia. Patrzenie i słuchanie bywa szczęściem.
Bohaterowie są – w oczach świata – nieco ekstrawaganccy, bo wymykają się szufladkom, schematom i diagnozom. Chutnik wydobywa ich z cienia.
Te opowiadania wymagają uwagi, czasem jedno zdanie może nas nakierować na jakieś zaskakujące odkrycie.
Były policjant po przejściach, rozwiedziony, w biurze trzyma zawsze butelkę whisky i w trakcie śledztwa co jakiś czas dostaje od kogoś po głowie. Brzmi znajomo?
Wyciąganie niedokończonych opowiadań i niepublikowanych fragmentów powieści z szuflady zmarłego pisarza budzi etyczne wątpliwości, a efekty rzadko są satysfakcjonujące.
Ta książka to hołd dla niewidzianych i niesłyszanych. Ma potężną siłę rażenia.
Autorka „Mapy” i „Czarnego hetmana” tym razem opowiada nam historię alternatywną rozgrywającą się w latach 80. i 90. w Krakowie i we wsi podkrakowskiej.
Dostajemy powieść, od której trudno się oderwać, płynącą spokojnym rytmem, ale też pełną zapierających dech opisów.
Dużo tu elementów, jak na niewielką w sumie powieść, ale wszystko jest poukładane z głową.
Dostaliśmy książkę szczerą do bólu, która dla jednych będzie dobrą okazją do wyzwolenia własnych wspomnień, a inni mogą ją potraktować jako cenne świadectwo historii.
Świetna i ważna książka stanowiąca przyczynek do szerszej dyskusji.
Wydana w USA trzy lata temu powieść ugruntowała mocną pozycję S.A. Cosby’ego wśród afroamerykańskich autorów prozy gatunkowej, choć to książka o innym ciężarze gatunkowym niż kryminały Colsona Whiteheada.