Mrożek jak z kabaretonu
Recenzja spektaklu: „Karnawał, czyli pierwsza żona Adama”, reż. Jarosław Gajewski
Pierwsza sztuka Mrożka, napisana po dojściu autora do zdrowia po przebytym udarze mózgu, nie jest dziełem wybitnym. Oto odbywa się karnawał w czerwcu, urządzony w rajskim ogrodzie z pensjonatem przez Szatana i jego pomocników – kelnerów i ludzi teatru jednocześnie, na który zjeżdżają Adam z Ewą, Lilith, czyli tytułowa pierwsza żona praojca gatunku ludzkiego, stary Goethe z młodą Margheritą oraz Prometeusz i Biskup. Motywem sztuki jest „tajemnica płci”, która polega na tym, że wszyscy wszystkich zdradzają, a pożądanie i wydolność seksualna są sprężyną nakręcającą mechanizm świata. Utrata sił witalnych to początek umierania, o czym dobrze wie Goethe, który próbuje wytargować od Szatana jakąś magiczną viagrę. Wszystko to razem jest monotonne i przegadane, raczej rodzaj szarady niż materiał na dobry spektakl. Jednak jest coś, co tę szaradę ocala: postać Goethego buntującego się przeciw niedoskonałości stworzenia, niepotrafiącego się pogodzić ze starością i koniecznością odejścia, pokrywającego rozpacz autoironią.
Jeśli tekst Mrożka dawał jakąkolwiek szansę na spektakl na przynajmniej przyzwoitym poziomie, Jarosław Gajewski i aktorzy Polskiego ją zmarnowali. Mężczyźni są tu głupi i nadęci, a kobiety głupie, wulgarne i rozwiązłe, co podkreślają wiciem się i łapaniem za krocze. Całość to skrzyżowanie teatrzyku świetlicowego z telewizyjnym kabaretonem pod hasłem „Polak na wakacjach all inclusive”. Żenada.
Sławomir Mrożek, Karnawał, czyli pierwsza żona Adama, reż. Jarosław Gajewski, Teatr Polski w Warszawie