Mnóstwo ludzi przez długie lata próbuje obniżać wysoki poziom cholesterolu. Ofiarnie słuchają lekarzy namawiających ich do aktywności, zmiany diety i pozbycia się nadwagi. Żadna z tych metod na dłuższą metę się jednak nie sprawdza. W końcu sięgają więc po leki zwane statynami, które już od 30 lat normalizują stężenie najgroźniejszych lipidów i tym samym zmniejszają ryzyko zawałów serca lub udarów mózgu.
Ale u wielu osób klasyczne leczenie to za mało. Mają bowiem w swoim materiale genetycznym mutacje odziedziczone po rodzicach, które predysponują ich do szczególnie wysokich stężeń cholesterolu. – To, co różni tych pacjentów z hipercholesterolemią rodzinną od pozostałych, to fakt, że mogą zacząć ćwiczyć, całkowicie zmienić dietę, a i tak mimo wysokich dawek statyn będzie im trudno osiągnąć zamierzony cel kuracji – mówi dr Krzysztof Chlebus z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Kardiolodzy już się przekonali, jak wiele przy osiąganiu celów kuracji zależy od wyjściowego poziomu cholesterolu. Sposób leczenia zależy od tego, czy trzeba go zredukować o 20, 50 czy aż o 70 proc. – Na taki efekt przy samych statynach trudno liczyć – przyznaje prof. Piotr Jankowski z Komisji Promocji Zdrowia Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. No i żadne leki nie zadziałają odpowiednio u tych, którzy je niewłaściwie przyjmują. – To duży problem, zwłaszcza u młodszych: brak regularności, zmniejszanie dawek. Bo przecież nadmiar cholesterolu nie boli.
Pacjenci mogą mieć też problem ze zrozumieniem, dlaczego różne frakcje cholesterolu odmiennie wpływają na serce i ich normy nie są dla wszystkich jednakowe. Cholesterol to tłuszcz, który nie rozpuszcza się w wodzie ani we krwi, więc aby mógł być transportowany do tkanek, musi przyłączyć się do innych substancji krążących w osoczu – są nimi lipoproteiny o dużej lub małej gęstości.