Gdybyśmy wyobrazili sobie pulpit maszynowni odpowiedzialnej za trwanie ziemskiego życia, zobaczylibyśmy wiele czerwonych lampek. Migałyby kontrolki oznaczające dostawy żywności, wody, czystego powietrza oraz utrzymanie sieci subtelnych powiązań między organizmami i ich środowiskiem. Jak w filmach sensacyjnych tykałyby zegary odliczające czas może nie tyle do eksplozji, co w tym przypadku do przekroczenia ostatniego marginesu błędu. Jeśli tykania nie uda się nam w porę zatrzymać, uruchomione zostaną procesy, które bezpowrotnie zmienią warunki panujące na Ziemi. Nowe będą niebezpiecznie różnić się od tych, w których wyewoluował i rozkwitł nasz gatunek, stawką jest więc coś więcej niż tylko zmiana przyzwyczajeń. Ile czasu zostało?
Trzy lata, mówią naukowcy skupieni w IPCC, Międzyrządowym Zespole ds. Zmian Klimatu. W ogłoszonym na początku kwietnia raporcie twierdzą tak: jeśli nie teraz, to kiedy, jeśli nie my, to kto? Antropogeniczne emisje gazów cieplarnianych prowadzące do podgrzewania atmosfery muszą osiągnąć szczyt przed 2025 r. Następnie muszą rozpocząć bardzo szybki zjazd, by w 2030 r. osiągnąć skalę z 2019 r. i dalej nurkować. Celem jest zatrzymanie ocieplenia na poziomie o 1,5 st. C wyższym niż średnia temperatura okresu przedprzemysłowego. Może się udać, pod warunkiem że najpóźniej w okolicach połowy wieku cywilizacja nie tyle osiągnie neutralność klimatyczną, co znajdzie sposoby na uruchomienie emisji negatywnych, czyli nauczy się efektywnie pozyskiwać dwutlenek węgla wcześniej wprowadzony do atmosfery.
Źródła odnawialne
Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu stara się też łowić dobre wiadomości. O ile dekada lat 2010–19 naznaczona była najwyższymi emisjami gazów cieplarnianych w historii, o tyle spadło tempo ich wzrostu. Optymistycznie nastrajają ceny energii z wiatru i słońca, które w ostatnich kilkunastu latach spadły o 85 proc. Generalnie odnawialnych źródeł energii przybywa, budowa korzystających z nich elektrowni jest tańsza niż instalacje spalające paliwa kopalne. Stopniowo zwiększa się też efektywność energetyczna światowej gospodarki, równolegle ograniczono wylesianie, choć lasy niszczone są nadal i nierównomiernie. Wręcz zagłada grozi zwłaszcza tym naturalnym, np. Puszczy Amazońskiej.
Nie należy natomiast w dobrych wiadomościach szukać usprawiedliwienia do klimatycznego lenistwa, raczej widzieć w nich wezwanie do odpowiedzialności i podjęcia działań. Skoro istnieją narzędzia pozwalające hamować ocieplenie, to trzeba z nich korzystać i ambitnie wdrażać na skalę państw i kontynentów. Już obecne technologie sprawiają, że w zasięgu ręki jest zmniejszenie od 40 do 70 proc. emisji do połowy wieku. Główne zmiany muszą dokonać się w sektorze energetycznym, polegające na znacznym zmniejszeniu zużycia węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego, zdania się na inne źródła, w tym te będące w pionierskiej fazie. To przypadek zwłaszcza wodoru, napędzającego pierwsze samochody, autobusy, pociągi, a nawet statki i samoloty. Nadal niezadowalające są osiągi baterii i akumulatorów, potrzebnych do magazynowania energii, zwłaszcza słonecznej i wiatrowej, oraz uwalniania jej, gdy słońce nie świeci, a wiatr nie wieje.
Potrzeba do tego jednak przestawienia torów cywilizacji, odwagi przywódców politycznych i nowych mechanizmów rynkowych, które pozwolą na wyrugowanie najbardziej emisyjnych branż i przy okazji nie doprowadzą społeczeństw do ruiny, np. nie zwiększą nierówności albo ubóstwa energetycznego. Walka z ociepleniem będzie wymagała zmiany stylu życia miliardów ludzi, zresztą często na zdrowszy model, np. przez ograniczenie w diecie produktów pochodzenia zwierzęcego albo rozstanie z samochodem na rzecz spaceru czy roweru.
Demografowie określają XXI w. stuleciem miast. Teraz mieszka w nich 56 proc. przedstawicieli naszego gatunku, a według prognoz ONZ w 2050 r. poziom ten wzrośnie do 68 proc., by w 2100 r. przekroczyć 85 proc. (to obecny stopień urbanizacji Unii Europejskiej). Wiele z istniejących aglomeracji czeka zatem szybki rozwój, powstaną też miasta nowe. Na razie na osiedla miejskie przypada ok. 70 proc. globalnej emisji i pula ta rośnie. Wliczone są w nią materiały wykorzystywane przy konstrukcji budynków czy ulic, paliwa spalane w systemach transportowych, potrzebne do grzania, chłodzenia, konsumowana żywność, odzież, usługi itd. Za tak dużą emisyjność odpowiada m.in. przemysł pracujący na miejskie potrzeby, przełomem będzie choćby wdrożenie łaskawszych dla klimatu metod produkcji stali.
Stulecie miast
Z drugiej strony to w miastach ukryty jest największy potencjał do wykonania szybkich postępów. Koncentracja populacji na względnie niewielkim obszarze oznacza, że nowe rozwiązania będą dotyczyć od razu dużych grup.
Szansą jest, że na etapie planowania i projektowania da się uwzględnić wymagania nowej epoki, bo miasto raz zbudowane od podstaw zostaje co najmniej na pokolenia. Na szczęście dla niemal każdej strefy klimatycznej istnieją rozwiązania pozwalające postawić budynek o zerowym zużyciu energii (bo tę potrzebną sam wyprodukuje) lub o zerowej emisji dwutlenku węgla. Wiedzą powszechną wśród planistów i architektów – wdrażaną na razie w metropoliach najbardziej zamożnych – jest reguła mówiąca o tym, by nie skazywać mieszkańców na niepotrzebne podróże.
Czyli projektować tak, by dotarcie do szkoły, pracy, lekarza, parku, placu zabaw, urzędu czy na zakupy nie wymagało spędzania niepotrzebnie czasu nawet nie tyle w samochodzie, ile w też wymagającym zużycia energii i innych zasobów transporcie miejskim. W społeczeństwach na dorobku wydatki na dojazdy sięgają nawet kilkudziesięciu procent dochodów. I biedni, i bogaci powinni móc bez większych wyrzeczeń przesiąść się na rowery lub chodzić, a ta forma transportu ma być nie tyle degradacją czy heroizmem, ile raczej uwolnieniem od auta i konieczności kupowania biletów. Na ograniczanie emisyjności miast może mieć wpływ świadomość ich mieszkańców, wielu żyje na morskich wybrzeżach, musi się więc liczyć z ryzykiem wynikającym z podnoszącego się poziomu mórz.
Nie tylko klimat jest w kryzysie. Człowiek uruchomił szóstą w historii Ziemi falę wymierania, życie we wszystkich swoich przejawach znika z szybkością, jakiej planeta nie widziała od czasów, gdy zniknęły dinozaury. Wyginięciem zagrożony jest co czwarty gatunek, jakiś milion z nich może przestać istnieć w perspektywie dziesięcioleci. Ogromna liczba z nich nie jest jeszcze znana nauce i znacznej części, zwłaszcza gatunków mniej rzucających się w oczy, naukowcy po prostu nie zdążą wykryć i opisać. Od dziesięcioleci ludzkość pozyskuje zasoby rabunkowo. W jakim stopniu, sprawdziła IPBES, Międzyrządowa Platforma Naukowo-Polityczna ds. Różnorodności Biologicznej i Usług Ekosystemowych. Jej ostatnie sprawozdanie to lektura wbijająca w fotel.
Lasy i zapylacze
Kilka przykładów. Lasy globalnie są wycinane wolniej, ale tylko w latach 2010–15 wyrżnięto lasy równikowe (czyli jedne z najbogatszych ekosystemów na świecie) na terenie przekraczającym łącznie powierzchnię Polski. Ludzkość przekształciła w znacznym stopniu 66 proc. obszarów lądowych i morskich, usunięto 85 proc. bagien i mokradeł. Dotychczasowe praktyki rolne oraz wahania klimatu, w tym susze, sprawiły, że upośledzona jest produktywność gleb na powierzchni jednej czwartej lądów. Od 1870 r. znikła połowa koralowców, a m.in. rafy są naturalną barierą chroniącą strefę wybrzeża przed powodziami i skutkami huraganów.
W tarapaty popadły wszelkie zwierzęta zapylające, od których zależy produkcja żywności, w tym owoce i warzywa. Model współczesnego rolnictwa premiuje ujednolicanie puli genów zwierząt hodowlanych, nie ma już ok. 600 z ponad 6 tys. ras ssaków wykorzystywanych w hodowli, tysiąc kolejnych jest zagrożonych. Podobnie dzieje się z roślinami uprawnymi, choć wiadomo, że uprawy różnorodne, bazujące m.in. na lokalnych odmianach, w tym tych blisko spokrewnionych z dzikimi kuzynami, są bardziej odporne. Wskrzeszenie wymarłych gatunków to wciąż naukowa fantazja, więcej efektu przynoszą próby zachowania nadal istniejącej różnorodności biologicznej, w tym siedlisk, bez których poszczególne gatunki istnieć nie mogą.
Ta smutna oczywistość skłania rządy do zwarcia szeregów i próby wynegocjowania globalnej strategii ratowania różnorodności. Negocjacje, podobne toczą się od lat w dziedzinie klimatu, idą jak po grudzie. I trudno, by było inaczej. Chodzi w znacznej mierze o rozmontowanie skomplikowanego systemu i obronę potężnych interesów: w ostatnim półwieczu liczba ludności się podwoiła, światowa gospodarka urosła czterokrotnie, globalny handel dziesięciokrotnie, rekordowy jest głód zasobów i energii. W tych rokowaniach, jak w przypadku klimatu, też chodzi o rozkład nowych obciążeń i wyrzeczeń oraz konieczność inwestycji liczonych w setkach miliardów dolarów rocznie.
Wiadomo, że trzeba zacząć chronić prawie jedną czwartą lądów i mórz, pytanie: gdzie, za czyje pieniądze, kosztem jakich działań gospodarczych. Ogromne straty naturze wyrządzają państwowe dotacje, m.in. przesądzające o opłacalności rolnictwa. Komu przestać je dawać? Kto zrównoważy straty rolników odciętych od subsydiów, drwali, którzy przestaną ciąć lasy, rybaków zmuszonych od odwieszenia sieci na kołki. Globalne ramy różnorodności biologicznej – odpowiednik porozumienia klimatycznego – mają być znane po tegorocznej konferencji w chińskim Kunmingu (dokładny termin spotkania wyznaczy dynamika pandemii). Kształt ram, zwłaszcza ambicje celów, określą przyszłość całej biosfery.