Badacz samotności
Nie ma jednej przyczyny. I wiedzie do depresji. Rozmawiamy z badaczem samotności
EWA WILK: – Jeśli chodzi o tematykę badań, to wraz z zespołem utkwił pan na dobre w samotności, prawda?
ŁUKASZ OKRUSZEK: – Tak, choć nie był to mój punkt startowy. Kiedy skończyłem pierwsze studia – psychologię…
…pierwsza była matematyka...
… no tak. Po psychologii byłem przekonany, że będę pracować z pacjentami z różnego rodzaju chorobami neurologicznymi czy psychiatrycznymi. Przez prawie 10 lat zajmowałem się funkcjonowaniem poznawczym osób cierpiących na schizofrenię. Pacjenci ci różnią się między sobą liczbą i jakością swoich relacji społecznych, ale też cechuje ich często specyficzny sposób przetwarzania informacji społecznych.
Chodzi o to, że człowiek zdrowy zauważa i prawidłowo rozumie to, co się wokół niego dzieje, a chory ma z tym problem?
Człowiek powinien dostrzec, usłyszeć bodźce docierające z otoczenia społecznego. Jednakże nikt nie jest w stanie przetworzyć wszystkich, więc selekcjonujemy je na ważne i nieważne i przetwarzamy tylko ich część. I przygotowujemy jakąś na nie odpowiedź. Angażujemy do tego m.in. uwagę i pamięć. Reagujemy na owe bodźce nie tylko w sposób świadomy, ale w dużej części nieuświadomiony. Kiedyś mówiono o podświadomości, dzisiaj – że to przetwarzanie odbywa się w sposób niejawny czy automatyczny.
Wytłumaczmy to na przykładzie. Jaką informację, czyli bodziec, dostał teraz pana mózg?
Pani o coś mnie pyta, a ja muszę zastanowić się, co usłyszałem, i adekwatnie odpowiedzieć, wydobyć z pamięci odpowiednie sformułowania. Wszystkie te procesy odbywają się właśnie w moim umyśle. Nasza rozmowa przebiega w określonym kontekście społecznym: siedzimy w stosownej konfiguracji, uśmiechamy się do siebie, przybraliśmy pewien ton głosu – to wszystko są dla mnie istotne informacje. Z tego powodu szczególnie istotne dla relacji z innymi są funkcje powiązane z tzw. poznaniem społecznym, np. z tym, że człowiek jest w stanie odczytać wyraz twarzy, zorientować się, jaką emocję wyraża, rozszyfrować, jaka była intencja pytania. Jeśli ktoś reaguje nieadekwatnie do sytuacji, to może sygnalizować jego kłopoty z pamięcią (np. przy zaburzeniach otępiennych), z uwagą (to problem osób dotkniętych ADHD) czy hamowaniem reakcji. Ale w niektórych zaburzeniach, takich jak autyzm, tego typu problemów nie da się wytłumaczyć wyłącznie w kontekście luk w pamięci czy nieumiejętności skupienia swej uwagi.
Czyli ludzie wiedzą, co się dzieje, ale reagują dziwnie?
Nieadekwatnie. Nie są np. w stanie poprawnie odczytać intencji drugiej osoby. Już śledzenie jej wzroku czy interpretacja wyrazu twarzy przebiega u nich inaczej niż u osób z szeroko pojętej normy rozwojowej. Podobnie osoby chore na schizofrenię, która potocznie kojarzy się ze stanami psychotycznymi.
Urojenia, omamy słuchowe, tak?
Tak, ale to możemy względnie dobrze kontrolować lekami. Cóż z tego jednak, skoro ci pacjenci dalej nie wracają do pracy, do pełni funkcjonowania społecznego. Dlaczego? Między innymi z powodu problemów w interakcjach społecznych. A tego lekami nie da się wyleczyć. W toku badań z udziałem osób ze zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi okazało się jednak, że nie tylko wśród nich widzimy bardzo duże zróżnicowanie w tym względzie. Niejeden spośród „grupy chorych” prowadził bogatsze życie społeczne niż liczni „zdrowi” z grupy kontrolnej.
I w ten sposób dotarliście do samotności?
Od 15–20 lat w psychologii funkcjonuje teza, że samotność może wpływać na ludzkie poznanie i funkcjonowanie społeczne. Jeżeli ktoś wpada w krąg samotności, to coraz trudniej mu wrócić do normalnych albo lepszych relacji z innymi. Pionierem w badaniach nad samotnością był wybitny amerykański uczony John Cacioppo (zmarł w 2018 r.), autor Ewolucyjnej Teorii Samotności.
Ona zakłada, że ewolucja uczyniła nas gatunkiem tak dalece stadnym, że brak dobrych relacji społecznych odczuwamy niemal tak samo jak głód czy pragnienie.
Właśnie. Dziś wydawać by się mogło, że jesteśmy mniej zależni od innych niż w prehistorii, a to nie do końca prawda. Pewne mechanizmy kształtowały się jednak, gdy żyliśmy w małych społecznościach, w otoczeniu innych, najczęściej antagonistycznych wspólnot i w warunkach dzikiej przyrody. Dziś nasze mózgi i ciała reagują na samotność tak samo jak wtedy: jakby znalezienie się poza nawiasem grupy było wymiernym problemem dla naszego przetrwania.
Bo bywa. Jak państwo dowodzą, samotność może być groźna dla życia, bo np. psuje ludzkie serce. Jak do tego doszliście?
Mierzymy rytm serca za pomocą EKG – to bardzo prosta i sprawdzona miara. Serce nie jest idealnym metronomem, a dzięki mierzeniu zmienności jego rytmu możemy dowiedzieć się, na ile sprawnie przetwarzamy informacje o potencjalnych zagrożeniach. Coś niemiłego usłyszałem od szefa, ale mam mechanizm, który wystudzi reakcję mojego ciała.
Osobom samotnym, jak rozumiem, przejście w tryb „spocznij” trudniej przychodzi. Nikt już człowieka nie goni, a serce dalej wali mu jak młot. Używają też państwo bardziej skomplikowanych narzędzi: rezonansu magnetycznego. I co wtedy widać? Badany reaguje na głupstwa tak samo mocno, jak na poważne zagrożenia?
Powiedziałbym: w sposób zniekształcony przetwarzają te bodźce. Słyszą, że ktoś jest po dalekiej podróży, jest mu gorąco, chce mu się pić i interpretują to jako komunikat: ma pretensję, że jeszcze mu nie podałem szklanki wody. Machają ręką znajomemu idącemu drugą stroną ulicy, ale początkowe przypuszczenie, że mógł ich nie zauważyć, ustępuje podejrzeniu: pewnie jest za coś obrażony.
Podobne reakcje fizjologiczne obserwowaliśmy zarówno u osób chronicznie samotnych, jak i wtedy, gdy wywoływaliśmy poczucie samotności w warunkach laboratoryjnych.
Na czym polega wywoływanie poczucia samotności w warunkach laboratoryjnych?
Na swego rodzaju manipulacji, czyli metodzie „fałszywej informacji zwrotnej”. Badani wypełniali serię kwestionariuszy, w tym kwestionariusze osobowości, po czym dostawali odpowiedź zwrotną. Było w niej ziarno prawdy, czyli ich miejsce na skali introwersja-ekstrawersja, ale dalej dodawaliśmy kilka zdań w rodzaju: masz dużo znajomych, ale to są powierzchowne relacje, nie przetrwają próby czasu, wkrótce zostaniesz sam. Oczywiście psychologowie nie dysponują szklaną kulą, żeby przewidzieć przyszłość, przydzieliliśmy te komunikaty losowo. Kiedy wytrącaliśmy badanego z poczucia bezpieczeństwa, zmienność rytmu jego serca ulegała spłaszczeniu.
Uśmiecham się teraz do pana na znak, że pomaga mi pan zrozumieć ciekawe zależności. Ale gdybym wcześniej laboratoryjnie aktywizowała u pana samotność, to zacząłby pan podejrzewać, że z pana kpię?
Albo śmieje się pani z mojego wyglądu i zacząłbym się rozglądać, czy przypadkiem nie jestem czymś upaprany.
Czy samotność zawsze pociąga za sobą depresję?
To bardzo silny związek. Przez długi czas nie badano samotności, bo uważano, że poczucie kiepskich relacji społecznych jest komponentem zaburzeń depresyjnych. Dziś patrzy się na to inaczej: człowiek może wieść całkiem szczęśliwe, dostatnie życie, być bardzo zadowolonym z siebie, ale brakuje mu dobrych relacji. I to też może wieść ku depresji.
Może nie badano samotności, bo nie było jej aż tyle na świecie?
Po części to wrażenie „epidemii” bierze się z tego, że ludziom dziś dużo łatwiej przyznać się do samotności. Coming out jest łatwiejszy, bo słowo singiel zdjęło z takich osób odium nieudacznictwa, ciążące przez wieki na starych pannach i kawalerach. Niemniej nagłówki poważnych gazet krzyczały jeszcze przed pandemią Covid-19 o epidemii samotności. Wyniki badań pokazywały, jak stopniowo zmniejsza się średnia liczba kontaktów przeciętnego Amerykanina. W Wielkiej Brytanii powołano minister do spraw samotności. „Epidemię samotności” sygnalizowali chińscy badacze. Japończycy zdefiniowali zjawiska hikikomori – nastolatków izolujących się od jakichkolwiek relacji społecznych.
Odkryli państwo u osób samotnych również pewne prawidłowości z obszaru mentalności: wrogość, nieufność, niechęć do współpracy.
Osoby o wyższym poziomie samotności częściej niż przeciętnie zgadzają się ze stwierdzeniem, że ludzie generalnie mogą być zagrożeniem, są wrodzy. To nie jest kwestia braku umiejętności odczytywania sygnałów, lecz późniejszej ich interpretacji.
Czy postawy uogólnionej nieufności, wrogości mogą mieć wpływ na wybory polityczne ludzi? Czy epidemię samotności można wiązać z pochodem autorytarnych populizmów przez świat (w Polsce akurat ten trend się odwrócił), które przecież bazują na podsycaniu podziałów, nienawiści, podejrzliwości?
Gdyby pięć lat temu zadała mi pani to pytanie, to odpowiedziałbym, że to atrakcyjna, potencjalna trajektoria, ale nie mamy dowodów na jej prawdziwość. Teraz, gdy tak bardzo urosło wiele partii populistycznych, pojawiają się na świecie badania na temat wpływu samotności na zachowania prospołeczne. I nieuchronnie nasuwają się na myśl słowa Hannah Arendt z „Korzeni totalitaryzmu”: samotność, izolacja rodzi skoncentrowane na sobie zgorzknienie i niszczy naszą zdolność do wspólnego działania. Dzisiaj jej spostrzeżenia, dotyczące totalitaryzmu w III Rzeszy, rezonują w wynikach badań: osoby samotne coraz mniej interesują się życiem publicznym. Totalitarna forma rządów opiera się na takim osamotnieniu jednostek, które jest poczuciem całkowitego braku związku ze światem. Na tym zależy wszelkiego typu autokratom.
Samotność to bardzo złożony problem, nie da się go wyjaśnić jedną przyczyną. Musimy brać pod uwagę zmiany w stylu życia, urbanizację, migracje wewnętrzne i zewnętrzne. W USA naczelny lekarz kraju zaproponował strategię walki z samotnością – potężny dokument, sześć różnych stylów działań. Trzeba trenować lekarzy, trzeba zmieniać miasta, uregulować platformy społecznościowe za pomocą instrumentów prawnych. W Japonii, w Europie to się dzieje.
Rytualne zatem pytanie: a u nas? Pewnie nic?
Liczę na to, że nowy rząd będzie się cechował pewną wrażliwością i problem zdrowia psychicznego znajdzie się w jego agendzie. Wreszcie.
***
Łukasz Okruszek jest psychologiem i neuronaukowcem społecznym, profesorem Instytutu Psychologii PAN.