Rynek

Komu podpadł Szeryf?

Bandycki napad na wiceszefa KNF. Policja znalazła sprawcę

Wojciech Kwaśniak ma opinię człowieka, który z wielkiej władzy korzystać lubi bardziej, niż musi. Wojciech Kwaśniak ma opinię człowieka, który z wielkiej władzy korzystać lubi bardziej, niż musi. Rafal Siderski/Bloomberg / Forum
Wojciech Kwaśniak, wiceszef Komisji Nadzoru Finansowego, został napadnięty 16 kwietnia tego roku. Pobicie miał zlecić Piotr P., były członek rady nadzorczej wołomińskiego SKOK.
Bankowcy Kwaśniaka nie lubili nigdy. Za drobiazgowość i pokazywanie, kto tu rządzi.Mizerski/Reporter Bankowcy Kwaśniaka nie lubili nigdy. Za drobiazgowość i pokazywanie, kto tu rządzi.

Zdarzyło się, że w latach 90. gangsterzy przyczaili się pod domem na wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego. Nie chodziło jednak o niego samego, ale o auto. Poprosili o kluczyki i grzecznie odjechali, nie robiąc mu krzywdy. Z czymś takim musieli się wtedy liczyć posiadacze wszystkich lepszych samochodów. Ale te czasy minęły. Służbowa škoda, którą jeździ wiceprzewodniczący KNF, pożądania mafii na pewno nie budzi.

To, co się stało teraz, wstrząsnęło więc całym środowiskiem. Z policyjnych przecieków wiemy o złamanej ręce i poharatanej szczęce. O ciężkim stanie ofiary, bo tego samego dnia lekarze musieli decydować się na operację. Tylko o przyczynach tego bestialskiego napadu wciąż nie wiemy nic. Niczego też bandyci nie zabrali.

Bankowcy woleliby go uznać za przypadkowy. W żadnym razie za próbę zastraszenia. Atak absolutnie niewiążący się z funkcją, którą pełni poszkodowany. Chociaż funkcja ta oznacza wielką władzę nad całym rynkiem bankowym. Czyli, lekko licząc, nad około 800 mld zł. Podobnej nie ma w rękach żaden minister.

To przed Kwaśniakiem drżą bankierzy, chociaż szefem jego i całej Komisji Nadzoru Finansowego jest Andrzej Jakubiak. Roczne zarobki prezesów prywatnych banków sięgają kilku milionów złotych, ich nadzorca zarabia wielokrotnie mniej (około 400 tys. zł rocznie), chociaż i tak dwa razy więcej niż premier. KNF po napadzie nie chce powiedzieć, jaką pensję otrzymuje wiceprzewodniczący. O Jakubiaku branża mówi, że „to dobry policjant, Kwaśniak to ten zły”. Wojciech Kwaśniak ma opinię człowieka, który z tej wielkiej władzy korzystać lubi bardziej, niż musi.

W wymiarze żartobliwym jako autor setek tak zwanych listów pasterskich pouczających zarządy banków, jak się mają w danej kwestii zachować. Zdarzało się, że te listy pasterskie nakazywały robić coś, czego akurat zakazywał UOKiK (Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów). Prezesi musieli lawirować albo wybierać, kogo bać się bardziej. Wychodziło na to, że jednak KNF. To od KNF, czyli osobiście Wojciecha Kwaśniaka, zależy, czy mogą pełnić funkcje członków zarządu w absolutnie prywatnych bankach. Bez akceptacji KNF jest to niemożliwe. A lista niezaakceptowanych jest długa. Ostatnio trafił na nią znany bankowiec Sławomir Lachowski. Nie może być prezesem małego FM Banku.

Ważniejsze, że KNF ma wgląd w każdy bankowy dokument. Może zażądać pokazania każdej umowy. Wie o bankach wszystko. Ma je na widelcu. Żadna bankowa tajemnica, tak strzeżona przed konkurencją, a nawet wymiarem sprawiedliwości, nie może być ukrywana przed nadzorcą. Ta wiedza jest mu potrzebna, by pilnować stabilności sektora, czyli całej gospodarki. Ale musi robić z niej użytek bardzo ostrożnie. Najmniejsza plotka o nieprawidłowościach w danym banku może przecież wywołać na rynku panikę. Druga strona tego samego medalu jest więc taka, że swoich decyzji KNF uzasadniać nie musi. Nie ma obowiązku tłumaczyć, jakimi przesłankami się kierowała. Dla dobra stabilności sektora. I żeby za dużo nie zdradzić. To rodzi czasem poważne napięcia.

Tak jak teraz, gdy rynek finansowy, a wraz z nim media zbulwersowane są ostatnią decyzją KNF, czyli Wojciecha Kwaśniaka. Chodzi o to, że nadzorca nakazał właścicielowi FM Banku – którym jest Abris, fundusz private equity – sprzedać swoją własność. W oczach komisji prywatny fundusz, który za kilka lat i tak się banku pozbędzie, jest za mało wiarygodny, nadzorca wolałby mieć w bankach bardziej stabilnych inwestorów. Więc KNF nakazała już teraz sprzedać FM Bank komuś innemu, co – w tak przymusowych okolicznościach – musi oznaczać o wiele niższą cenę. Bankowcy się na decyzję oburzają, ale żaden nie powie tego pod nazwiskiem. Po co się narażać?

Bo Wojciech Kwaśniak ma zawsze rację. Od decyzji Komisji Nadzoru Finansowego nie ma odwołania. Chyba że do międzynarodowego arbitrażu. Tylko że wtedy nie jest to już skarga na decyzję KNF, ale – na Polskę. Z tej możliwości właśnie skorzystał Abris. Jeśli wygra, może nas to kosztować kilkaset milionów euro.

Patent Kwaśniaka

Hipoteza, że napad mógł być próbą zastraszenia człowieka, który ma nad rynkiem bankowym tak wielką władzę, wydaje się mało prawdopodobna, ale wykluczyć jej się nie da. Tą wielką władzą nie obdarzyła Wojciecha Kwaśniaka żadna partia. Trudno go powiązać z jakimś ugrupowaniem politycznym. Po szczeblach kariery piął się przy każdej władzy. Zarówno gdy prezesem NBP był nieżyjący już Grzegorz Wójtowicz, jak i wtedy, gdy zastąpiła go Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Do NBP Kwaśniak trafił wprost po studiach. Na tablicy ogłoszeń Wydziału Zarządzania UW wypatrzył anons o naborze pracowników. Był 1989 r., w Polsce nie było jeszcze nadzoru bankowego. Jednym z jego twórców została Ewa Śleszyńska-Charewicz, od niej się uczył. Często szkolił się w Stanach. Formalnie szefem nadzoru bankowego został w 2000 r., za prezesury Hanny Gronkiewicz-Waltz. Nadzór podlegał wtedy bankowi centralnemu.

 

Czasy były trudne, banki padały jak muchy. Programy naprawcze, mające je uchronić przed plajtą, wprowadzały aż 24 banki. Kwaśniak zwrócił na siebie uwagę, gdy bankructwo zagroziło lubelskiemu Wschodniemu Bankowi Cukrownictwa. Gdyby do niego doszło, cały sektor musiałby się zrzucić, żeby Bankowy Fundusz Gwarancyjny mógł wypłacić klientom bankruta chociaż część utraconych depozytów. Nadzorca zaproponował rozwiązanie, które wydawało się, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne. Aby 12 największych banków komercyjnych wykupiło udziały WBC, ratując w ten sposób bankruta przed upadkiem. Po kilku latach odkupił je Leszek Czarnecki, tworząc w ten sposób Noble Bank. Patent Kwaśniaka na ratowanie banków był potem jeszcze wielokrotnie stosowany. Ostatnio znów próbował go zastosować przy ratowaniu najbardziej zagrożonych SKOK (Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe). Na razie bezskutecznie.

Kiedy prezesurę NBP objął prof. Leszek Balcerowicz, o Kwaśniaku mówiło się, że został jego prawą ręką. – Profesor nie tyle go lubił, co cenił – twierdzi były współpracownik. Wiedział, że dobrze wykonuje swoją robotę. Bankowcy Kwaśniaka nie lubili nigdy. Za drobiazgowość i pokazywanie, kto tu rządzi. Ale nawet najbardziej niechętni przyznają, że jego twarda ręka jest jednocześnie ręką profesjonalisty.

Supernadzorcy

Im bardziej krzepły banki (ostatnim, który upadł, był Bank Staropolski w 2000 r.), tym bardziej władza nad nimi kusiła polityków. Kiedy rządy przejęła koalicja PiS, LPR i Samoobrony, nie ukrywała, że chce je mocno zlustrować. Zajrzeć w papiery, przemeblować zarządy. Ale władzę nad bankami sprawował NBP, z nieodwoływalnym przez sześć lat Leszkiem Balcerowiczem. Główny Inspektorat Nadzoru Bankowego, któremu szefował Kwaśniak, znajdował się w jego strukturze. Nawet powołanie sejmowej komisji śledczej do spraw prywatyzacji sektora bankowego, która wezwała na przesłuchania obu panów, tej niezależności banku centralnego nie było w stanie nadwerężyć.

To wtedy do akcji wkracza Cezary Mech, wiceminister finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Pisze projekt ustawy, która zapowiada tsunami na całym rynku finansowym. Połączy w jeden osobne do tej pory nadzory – bankowy oraz nad ubezpieczeniami, funduszami emerytalnymi i rynkiem kapitałowym. Najważniejsze dla polityków są banki, to przecież wtedy prawie 80 proc. rynku finansowego. Nowy rząd nie ma nad nimi władzy, a powołanie supernadzoru ma to umożliwić. Wyjąć nadzór bankowy spod skrzydeł NBP i wcielić go do nowej Komisji Nadzoru Finansowego, której szefa powoła już PiS. Nie trzeba czekać, aż skończy się kadencja Balcerowicza i nowa władza odzyska bank centralny.

Nie jest tajemnicą, że Mech napisał projekt ustawy „pod siebie”. Miał nadzieję, że władza nad całym rynkiem finansowym dostanie się w jego ręce. Kiedy jednak Marcinkiewicz przestał być premierem, a prezesem NBP został Sławomir Skrzypek, Prawo i Sprawiedliwość zmieniło koncepcję. Nadal chciało integrować nadzory, ale już bez bankowego. Ten miał pozostać w świeżo odzyskanym NBP. Teraz gwarancję władzy dawał, i to na sześć lat, nominat PiS. Nowemu rozwiązaniu patronował prezydent Lech Kaczyński. Wojciech Kwaśniak, do niedawna uważany za człowieka Balcerowicza, zaczął być nazywany człowiekiem Skrzypka.

W rzeczywistości jednak jego kariera w NBP zawisła na włosku. Prawo i Sprawiedliwość miało mu za złe, że poparł fuzję Pekao SA i BPH, mimo że rząd był jej bardzo przeciwny. – Gdyby jednak Kwaśniaka wyrzucono, szybko trafiłby do jakiegoś banku – zapewnia osoba, która twierdzi, że przekonywała Skrzypka do pozostawienia Kwaśniaka w NBP. Jakim argumentem? Takim, że ogromną wiedzę Kwaśniaka o rynku ktoś z pewnością chciałby zagospodarować. Dowiedzieć się, co piszczy u konkurencji. Na pewno jakiś wielki bank zagraniczny.

Ówczesny prezes daje się przekonać, ale w charakterze nadzorcy woli mieć swojego człowieka. Kwaśniak składa dymisję. Oficjalnie na znak protestu przeciwko zamiarowi wcielenia Komisji Nadzoru Bankowego do nowo utworzonej KNF. Zostaje jednak w NBP jako doradca prezesa. Premier Jarosław Kaczyński nominuje na stanowisko supernadzorcy Stanisława Kluzę. Ale wcielenie nadzoru bankowego do KNF przesuwa się w czasie.

Kiedy PiS przegrywa przyspieszone wybory parlamentarne, o Kwaśniaku mówi się, że wraca do gry. Media są prawie pewne, że Platforma Obywatelska, która ostro protestowała przeciwko integracji nadzorów, po przejęciu władzy pozostawi nadzór bankowy w gestii NBP, a Kwaśniak wróci na stanowisko. Ale rząd PO-PSL zmienił zdanie.

 

Komisja podlega już premierowi Donaldowi Tuskowi. Po upływie kadencji Kluzy, co następuje w 2011 r., to on powoła jej nowego szefa. Wojciech Kwaśniak jest najpoważniejszym kandydatem. Przewodniczącym KNF został jednak Andrzej Jakubiak. To zasługa Hanny Gronkiewicz-Waltz, która pracowała z nim w warszawskim ratuszu. Ale Jakubiak jest także kolegą Kwaśniaka z NBP. Proponuje mu robotę. Tą okrężną drogą Kwaśniak zostaje wiceprzewodniczącym KNF, przeciwko powstaniu której tak protestował. Znów obejmuje pełnię władzy nad bankami.

Banki, parabanki i kasy

Złośliwi podpowiadają, że to dzięki niemu do tak zwanych parabanków, udzielających pożyczek na lichwiarskich warunkach, zaczęły walić tłumy klientów. Potrzebują pieniędzy, ale surowe banki odprawiają ich z kwitkiem. KNF zaostrzyła bowiem kryteria przydzielania pożyczek konsumpcyjnych. Wiele osób, które niegdyś nie miałyby problemów z zaciągnięciem pożyczki, teraz zostaje uznanych za niewiarygodne kredytowo. Nowe warunki określa słynna Rekomendacja T. Nadzorca miał swoje argumenty – bał się, by złe długi nie nadwerężyły kondycji banków.

Tego strachu nie podzieliły jednak ani same banki, ani nawet inni członkowie Komisji Nadzoru Finansowego. Parabanki zdobyły już 1,4 mln klientów, często nieświadomych, na jakich zasadach się zadłużają. Z badań wynikało, że oprocentowanie pożyczek sięga 900 proc. rocznie! Doszło do niemal buntu na pokładzie. W lutym 2013 r. siedmioosobowa Komisja Nadzoru Finansowego zdecydowała czterema głosami o złagodzeniu Rekomendacji T, mimo sprzeciwu swojego szefa Andrzeja Jakubiaka oraz jego zastępcy Wojciecha Kwaśniaka. To wyjątek, zwykle KNF jest jednomyślna.

Na długiej liście wrogów Wojciecha Kwaśniaka znajdują się też zapewne politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz osoby związane ze SKOK. Przez długie lata, dzięki politycznemu parasolowi, kasy nie podlegały nadzorowi bankowemu. Osobom decydującym o sposobie lokowania przez nie pieniędzy dawało to wielką swobodę, ale – wraz z pogarszaniem się sytuacji kas – rosła obawa o depozyty klientów. Nie można było mówić o tym głośno, żeby nie wzbudzać paniki.

Gdyby któraś z kas okazała się niewypłacalna, ludzie mogli stracić swoje oszczędności. Kasy bowiem, jako niepodlegające nadzorowi, nie mogły też liczyć na wsparcie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, mającego dziś do dyspozycji kilkanaście miliardów złotych. Kiedy wreszcie Sejm, przy sprzeciwie PiS, uchwalił, że SKOK będą jednak nadzorowane i chronione jak banki, obawy o wypłacalność kas zostały potwierdzone. Z audytu wynika, że wiele z nich trzeba gruntownie i szybko restrukturyzować.

Więc Wojciech Kwaśniak ma teraz kłopot. Próbował zastosować swój stary, sprawdzony patent i zwrócił się do największych banków komercyjnych o przejęcie najbardziej zagrożonych kas. Ale banki, chociaż tak boją się wszechwładzy nadzorcy, zgodnym chórem powiedziały nie. I mają na to poważne argumenty. – Ustawa nakazująca objęcie SKOK nadzorem została skierowana do Trybunału Konstytucyjnego – mówi jeden z prezesów. Do czasu werdyktu, czy jest zgodna z konstytucją, powstaje więc coś na kształt próżni prawnej. Nakazującej wstrzymanie się z decyzjami.

Banki nie chcą kas nie tylko dlatego, żeby nie topić pieniędzy w marnym interesie. Także ze względów wizerunkowych. Akcja ratunkowa, choć dla ratowników kosztowna, zostałaby przez polityków PiS okrzyknięta jako wrogie przejęcie polskich kas przez zagraniczną konkurencję. – Po co nam to? – pyta prezes. Przed przymusem ratowania kas rozpaczliwie bronią się też banki spółdzielcze. Tym razem KNF do niczego zmusić ich nie może. Ale chodzi o coś jeszcze: atmosfera wokół SKOK robi się gorąca i pachnie kryminałem. Niektórymi kasami już od dawna interesuje się bowiem prokuratura. W jednej z największych, SKOK Wołomin, od maja 2013 r. trwa śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gorzowie Wielkopolskim. Aresztowano kilka osób, w tym wiceprezes kasy, za działanie na szkodę firmy i wyrządzenie wielomilionowej straty. Kilkunastu osobom postawiono zarzuty. Według prokuratora Romana Witkowskiego SKOK Wołomin udzielała podstawionym osobom sporych kredytów na podstawie sfałszowanej dokumentacji. Z tego wniosek, że władze kasy współpracowały z przestępcami. Mówi się o zorganizowanej grupie przestępczej. Mafia?

To nie jest pole, na które chcą wchodzić bankowcy. Ale ratować zagrożone kasy trzeba szybko. Zanim ich klienci uświadomią sobie powagę sytuacji. Raporty, opisujące sytuację finansową poszczególnych kas, wiszą przecież w internecie, informacje o aresztowaniach rozchodzą się szybko. Kłopot w tym, że to, co dobre dla klientów kas, z pewnością narusza interesy grup, które do tej pory w mało przejrzysty sposób ich pieniędzmi dysponowały. Takich jak w SKOK Wołomin. To kolejny trop, który musi podjąć policja.

Bankowcy nie lubią swego nadzorcy, ale szczerze życzą mu zdrowia. Połamana ręka szybko się zrośnie. Byłoby gorzej, gdyby złamany został kręgosłup. Szefom KNF została przydzielona ochrona. Pytanie, czy policja, która przez tyle lat nie potrafiła znaleźć zabójcy swego szefa, znajdzie sprawców tego bandyckiego napadu?

Polityka 22.2014 (2960) z dnia 27.05.2014; Temat tygodnia; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Komu podpadł Szeryf?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną