Do niedawna ok. 2 tys. polskich przewoźników woziło towary na Białoruś, do Rosji oraz dalej – do Mongolii czy krajów Azji Środkowej. Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Drogowych ocenia, że było to źródło utrzymania dla blisko 20 tys. osób. W tej chwili te często małe firmy znalazły się w potrzasku. Bo z jednej strony granica Polski z Białorusią jest otwarta, a transport drogowy (z wyjątkiem towarów objętych sankcjami) może odbywać się normalnie. Popyt na te usługi nie zniknął, a wielu zleceniodawców gotowych jest nawet płacić za przewóz więcej niż normalnie. O ile sporo zachodnich firm zawiesiło działalność w Rosji, o tyle np. sieci handlowe takie jak Auchan, Metro, Spar czy Leroy Merlin działają tam normalnie.
Kwestie etyczne i bezpieczeństwa
Jednak równocześnie dalsze jeżdżenie ciężarówkami do Rosji i na Białoruś to przynajmniej dwa problemy. Jeden natury etycznej – czy można wspierać w ten sposób te państwa? Jedno to agresor, a drugie mu dzielnie pomaga. Poza tym jazda na Wschód wiąże się z ogromnym zagrożeniem. W każdej chwili polscy kierowcy mogą zostać zatrzymani i potraktowani jako zakładnicy. Te dylematy powodują, że pewna część polskich przewoźników specjalizujących się w obsłudze rynku białoruskiego i rosyjskiego nie obsługuje już zamówień, inni wciąż jeżdżą w kierunku Rosji. Robią tak z prostego powodu. Mimo apeli organizacji branżowych nie ma na razie publicznej pomocy dla takich firm, niejako rekompensującej im straty, jeśli przestaną wozić towary do Rosji i na Białoruś.
Czytaj także: Co można zrobić Putinowi? Czy Rosja za tę wojnę odpowie?
Jak z sensem zamknąć granice dla transportu kołowego?
Sytuacja byłaby duża prostsza, gdyby granice Unii Europejskiej z Rosją i Białorusią zostały po prostu zamknięte dla transportu drogowego i kolejowego. Jednak na takie sankcje wspólnota na razie nie chce się zdecydować. Tym bardziej że równocześnie musiałoby to oznaczać zakaz jakiejkolwiek wymiany handlowej między Rosją oraz Białorusią z jednej a krajami UE z drugiej strony. To zaś Rosjanie mogliby wykorzystać jako pretekst do odcięcia dostaw ropy i gazu. Większość państw europejskich z Niemcami na czele jasno dała do zrozumienia, że na ten krok nie jest gotowa.
Teoretycznie Polska mogłaby jednostronnie zamknąć granicę, o co apeluje wielu Ukraińców, organizujących nawet spontaniczne protesty i blokady przy przejściach z Białorusią. Jednak taka decyzja nie miałaby sensu, gdyby podobnie nie postąpiły wszystkie kraje bałtyckie. Poza tym pozostaje pytanie, czy nie byłoby to złamanie przepisów wspólnotowych. O ile Polska może zakazać swoim przewoźnikom jazdy do Rosji czy na Białoruś (oczywiście powinna wówczas wypłacić odszkodowania), o tyle trudno sobie wyobrazić, aby sama narzuciła takie ograniczenia firmom transportowym z innych krajów europejskich. Tymczasem ochota na dalsze zaostrzanie sankcji wobec reżimu Putina w Europie wcale nie jest jednomyślna. Natomiast przejścia drogowe i kolejowe przy równoczesnej blokadzie połączeń lotniczych stały się jeszcze ważniejsze niż wcześniej.
Czytaj także: Rosjanie mogą zapomnieć o wakacjach. I nowych samolotach
Blokada Chin to ostateczność, której Europa chce uniknąć
Zamknięcie granic lądowych miałoby jeszcze jedną niezmiernie ważną konsekwencję. Przez Rosję i Białoruś przebiega kluczowe połączenie kolejowe między Europą a Chinami, będące jednym z filarów Nowego Jedwabnego Szlaku. Na razie pociągi z kontenerami jeżdżą, chociaż nikt nie wie, jak długo. Część firm przenosi już transport na statki, jednak droga morska jest zdecydowanie dłuższa od lądowej. Unia z pewnością nie chce pogarszać stosunków z Chinami, zwłaszcza że są one postrzegane jako jedyny kraj, który może wpłynąć na politykę Putina. A poza tym łańcuchy dostaw są znowu poważnie nadwerężone, więc zablokowanie tak kluczowego dla całej światowej gospodarki państwa wiele krajów z Niemcami na czele traktuje jako ostateczność.
Czytaj także: Kluczowa rola Chin. Pomogą Rosji czy zaszkodzą?
Transport wymyka się sankcjom
I tak brak jednomyślności w Europie, a równocześnie wsparcia dla przewoźników specjalizujących się w transporcie na Wschód doprowadzają do sytuacji, gdy transport lądowy i kolejowy wymyka się sankcjom. O ile eksport z Rosji dotyczy przede wszystkim surowców, które płyną rurociągami i gazociągami ku Zachodowi, o tyle import do Rosji z Europy odbywa się w tej chwili przede wszystkimi drogami, w tym polskimi. Zamiast jednak krytykować samych przewoźników, należałoby raczej zastanowić się, dlaczego w Unii wciąż są firmy, które chcą prowadzić interesy z Rosją czy Białorusią. Gdyby przecież zakończyły współpracę, problem sam by się rozwiązał, bo ciężarówkami nie byłoby czego wozić. Doświadczenia ostatnich tygodni pokazują, że jedyna skuteczna metoda to ogólnoeuropejskie sankcje, w których uczestniczą wszystkie lub prawie wszystkie kraje. Indywidualne kroki są może spektakularne, ale zupełnie nieskuteczne.
Czytaj także: Rosja znika z międzynarodowych indeksów giełdowych. Co to oznacza?