Poczta Polska kłopotów ma mnóstwo, a dzisiejszy dwugodzinny strajk ostrzegawczy (planowany między godz. 8 a 10) wcale nie jest największym z nich. W praktyce to raczej test dla samych związkowców – czy są w stanie zorganizować protest na tyle głośny i widoczny, że zmusi on zarząd do ustępstw? Niewiele na to wskazuje, bo strajk obejmuje godziny, w których część placówek nie jest nawet czynna. A poza tym w proteście nie wezmą udziału wszystkie organizacje związkowe. Tych na Poczcie Polskiej jest prawie… sto!
Czytaj także: Czy pocztowcy odzyskają godność? Pocztę Polską trzeba reanimować
Na kroplówce z budżetu państwa
Ilość jednak nie przechodzi w jakość. Jeszcze przed wyborami część związkowców walczyła z poprzednim zarządem (z nadania PiS) o lepsze wynagrodzenia załogi. Próbowano również strajkować, ale z marnym rezultatem. W protestach nie uczestniczyła na przykład „Solidarność”. Jedyne podwyżki dla zatrudnionych w tym państwowym molochu to efekt podniesienia płacy minimalnej. Wynagrodzenie tej wysokości dostaje aż ok. 80 proc. pocztowców. To chyba najlepsza ilustracja stanu, w jakim spółkę pozostawiła poprzednia władza. Tylko w ubiegłym roku Poczta straciła ok. 750 mln zł, a przy życiu utrzymuje ją wyłącznie kroplówka z budżetu państwa. Formalnie to rekompensata za to, że Poczta Polska jest tzw. operatorem wyznaczonym, czyli utrzymuje sieć ponad 7 tys. placówek w całym kraju.
Zreformować i unowocześnić
Nowy zarząd pod kierunkiem Sebastiana Mikosza (byłego prezesa Lotu) mówi wprost: pieniędzy na przyzwoite podwyżki nie ma. Najpierw trzeba Pocztę głęboko zreformować i unowocześnić. Z jednej strony zmniejszyć ma się liczba zatrudnionych (obecnie ok. 60 tys.) – co prawda nie przez zwolnienia grupowe, ale przez dobrowolne odejścia, niewypełnianie wakatów i nieprzedłużanie umów czasowych. Tyle że to może doprowadzić do jeszcze większego obciążenia pracą marnie wynagradzanych listonoszy. Równocześnie Poczta ma inwestować w nowoczesne systemy informatyczne (dziś to technologiczny skansen, co otwarcie przyznaje sam prezes), a przede wszystkim walczyć o większy udział w rynku kurierskim.
Mniej listów, więcej paczek
Spółkę bowiem uratować może tylko silniejsza pozycja operatora logistycznego. Tradycyjnych listów dostarcza coraz mniej, za to szybko rośnie rynek paczkowy, przede wszystkim za sprawą zakupów internetowych. Tyle że na nim Poczta Polska ma pozycję wyjątkowo słabą jak na gracza z tak dużą liczbą placówek i pracowników. Karty rozdają inni – InPost, DHL, DPD czy GLS – a państwowy gracz od lat nie potrafi nawet zbudować porządnej sieci automatów paczkowych, które stały się już standardem na naszym rynku. Trudno oczywiście dziwić się protestującym związkowcom, ale w obliczu ogromu problemów Poczty ich głos jest i pozostanie mało słyszalny. Dla spółki dziś najważniejsze to przetrwać kolejne miesiące. Niestety, w takich warunkach trudno liczyć na to, że finansowy los pocztowców szybko się poprawi. Poczta od lat tkwi w zaklętym kręgu: skoro jest biedna, źle płaci. Brakuje zatem motywacji wśród pracowników, na czym cierpi jakość jej usług. Korzysta z nich tylko ten, kto musi. Przychody spadają, więc Poczta jest… biedna. Tego nie zmieni żaden strajk.