Debata budżetowa w Sejmie raczej nikogo nie zaskoczyła, ale sam budżet z pewnością robi wrażenie. Przede wszystkim swoim deficytem, sięgającym 290 mld zł. To ok. 5,5 proc. PKB, co oczywiście powoduje nałożenie na nas unijnej procedury nadmiernego deficytu. Ale to akurat nie największy problem rządu. Po pierwsze, tłumaczymy się ogromnymi wydatkami na obronność, które sięgną aż 4,7 proc. PKB (wymóg NATO to 2 proc.). Poza tym jesteśmy gospodarką rosnącą, i to dość szybko jak na standardy unijne. W dużo gorszej sytuacji są zatem ci, którzy łączą wysoki deficyt ze stagnacją czy recesją.
Deficyt nie dziwi, rynki reagują spokojnie
Tak napięty budżet to próba pogodzenia dwóch zasad. Koalicja kontynuuje wszystkie programy socjalne PiS, co dużo kosztuje, bo wie, że jakiekolwiek cięcia, choćby uzasadnione, byłyby fatalnie odebrane przez większość społeczeństwa. A równocześnie trzeba znaleźć pieniądze na realizacje obietnic nowej władzy, jak lepsze wynagrodzenia w edukacji, wsparcie NFZ, program Aktywny Rodzic czy nowe zasady finansowania gnębionych przez PiS samorządów. Jeśli do tego jeszcze dodamy wielkie zakupy dla armii, to taki deficyt już nie dziwi.
Czytaj także: Pierwszy budżet rządu Tuska cieszy i przeraża. Jest rekordowo hojny i... dziurawy
Na razie raczej spokojnie reagują na niego rynki finansowe i to jest dla rządu informacja znacznie ważniejsza niż sygnały z Brukseli. Komisji Europejskiej obiecujemy, że deficyt poniżej 3 proc. PKB zejdzie w 2028 r. To oczywiście założenia, do których trudno się dzisiaj przywiązywać. Jeśli chcemy je zrealizować, potrzebujemy przez kolejne lata solidnego wzrostu gospodarczego. Być może w przyszłym roku będzie o niego nieco łatwiej, jeśli Rada Polityki Pieniężnej zacznie obniżać stopy.
Napięta sytuacja i spory w koalicji
Największym zagrożeniem dla budżetu w parlamencie nie jest na razie opozycja, ale spory wewnątrz koalicji. Bo napięta sytuacja uniemożliwia realizację części obietnic. Np. nie wiemy, co z reformą składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Polska 2050 z niej nie rezygnuje, ale Lewica obiecuje, że nie da pozbawić NFZ choćby złotówki. Wciąż nie znamy też kształtu i ostatecznych kosztów nowego, wielkiego programu mieszkaniowego, zawierającego (lub nie) dopłaty do kredytów hipotecznych. Pewne jest jedno: przestrzeń na kolejne prezenty skurczyła się drastycznie. Zwłaszcza gdy trzeba jeszcze uwzględniać odbudowę po powodzi. Póki budżet trzeszczy w szwach, nie jest najgorzej. Oby nie popłynął.