Troski niech zdechną z głodu
Jak przeżyć życie, by niczego nie żałować
Agnieszka Sowa: – Czy zmieniłaby pani coś w swoim stuletnim już życiu, gdyby to było możliwe?
Wanda Błeńska: – O tym nigdy nie myślałam. Brałam życie tak, jak przychodziło. Chyba niczego bym nie zmieniała. Miałam dużo radosnych chwil, a te przykre starałam się zapominać jak najszybciej. Jak mówił Zagłoba: nie żywmy trosk, same pozdychają z głodu.
Jak żyć, żeby móc powiedzieć: miałam dobre życie?
Ważne jest zrozumieć, do czego jest się stworzonym. To praca daje nam poczucie spełnienia. Tylko trzeba ją pokochać. I umieć przyjąć to, co los i Bóg nam narzuca w naszym życiu. Jeżeli nie z radością, to z jakimś przyzwoleniem. Wtedy jest łatwiej, niż gdyby człowiek stawał okoniem. Nigdy nie walczyłam z okolicznościami, tylko próbowałam się w nich odnaleźć.
Ale walczyła pani – o życie trędowatych w Afryce.
W Ugandzie, w Bulubie, spędziłam 43 lata.
Kiedy pani zaczynała, nie było jeszcze lekarstwa na trąd. Ludzie często umierali?
Na trąd się nie umiera. Trąd okalecza. Umiera się na skutek powikłań, najczęściej wtórnych zakażeń. Próbowaliśmy leczyć trąd tak, jak leczyło się gruźlicę. Antybiotyki zaczęliśmy stosować w latach 80. i to był przełom.
Zawsze badała pani pacjentów gołymi rękami. Nie bała się pani zarażenia?
Nie. Zachowywałam normalne środki higieny, po badaniu pacjenta zawsze myłam ręce. Ale nie umiem poczuć chorego w rękawiczkach, a to ważne przy trądzie, chorobie, która niszczy nerwy. Trzeba zobaczyć, czy są powiększone, bardzo ważne jest też, jak pacjent reaguje na dotyk. No i przede wszystkim nie chciałam, żeby chorzy myśleli, że się ich brzydzę, boję. A jak się ma poczucie, że się robi to, co należy, to człowiek nie ma lęku albo ma go mniej.