Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Nowi kolonizatorzy

Nepotyzm w więzieniu

Zakład karny w Wołowie. Więźniowie podczas prac w ramach doskonalenia zawodowego. Zakład karny w Wołowie. Więźniowie podczas prac w ramach doskonalenia zawodowego. Bartek Sadowski / Forum
Co prawda zatrudnienie więźniów spadło, ale za to poprawiło się zatrudnienie osób związanych z nową władzą.
Minister Patryk Jaki chciałby, żeby co najmniej 40 tys. osadzonych pracowało na swoje utrzymanie.Krystian Maj/Forum Minister Patryk Jaki chciałby, żeby co najmniej 40 tys. osadzonych pracowało na swoje utrzymanie.

Dynamikę nowych porządków w zakładach i instytucjach zatrudniających osadzonych należy uznać za imponującą. Czemu trudno się dziwić, skoro ich motorem był 31-letni wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.

Do polityki wszedł przebojem na fali protestów maturzystów, którym w wyniku wycieku pytań egzaminacyjnych kazano powtarzać egzamin dojrzałości. Jaki wykazał się zaskakującą dojrzałością polityczną i wyprowadził na ulice prawie pięć tysięcy swoich kolegów i koleżanek. W maju 2004 r. o opolskich maturzystach usłyszała cała Polska. Na wypadek gdyby ktoś gorzej słyszał, Jaki krzyczał najgłośniej. Kiedy wszedł do rządu Beaty Szydło, też tak robił. Krótko po objęciu stanowiska w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” powiedział: „Grupy interesów uwłaszczyły się na państwowym majątku, skolonizowały polskie państwo i kwiczą, jak się próbuje oderwać je od państwowego żłoba”.

Odrywanie od państwowego żłoba minister Jaki rozpoczął od rozpoznania bojem. – Na początku stycznia do wszystkich przedsiębiorstw działających przy Centralnym Zarządzie Służby Więziennej przyszedł faks z Warszawy. W ciągu 10 minut kazano przesłać do ministerstwa dane osobowe dyrektorów. Nie było wątpliwości, że zaraz się coś zacznie – mówi proszący o anonimowość pracownik. Na efekty długo nie trzeba było czekać. 15 stycznia odwołany został pierwszy dyrektor. Trafiło na Jacka Krzyżanowskiego, dyrektora Pomorskiej Instytucji Gospodarki Budżetowej Pomerania. Instytucje Gospodarki Budżetowej powstały w 2011 r., po tym kiedy ustawowo zlikwidowane zostały gospodarstwa pomocnicze. W realiach więziennych gospodarstwa pomocnicze często były zwykłymi zakładami pracy. Żeby nie tracić tego potencjału zgrupowano je pod kilkoma zarządami i przekształcono w IGB. Stałym i intratnym źródłem utrzymania IGB jest prowadzenie kantyn, czyli tak naprawdę sklepów dla skazanych. Wcześniej sklepy miały cywilnych ajentów. Po serii skandali z przemytem zakazanych substancji i materiałów służba zaczęła się z tego rozwiązania wycofywać. Powstało sześć, z czego jeden nie poradził sobie na rynku i został wchłonięty przez IGB Pomerania.

Sprawa była o tyle szokująca, że spośród tych pięciu IGB Pomerania miała imponujące wyniki finansowe i najwyższe zatrudnienie osadzonych. – Ludzie myśleli, że Krzyżanowski jedzie do Warszawy na doradcę do ministerstwa, bo na każdej naradzie pokazywali palcem, żeby się od niego uczyć – dodaje osoba z jednej z IGB. Okazało się, że pojechał po zwolnienie.

Krzyżanowski nie chce rozmawiać z mediami o swojej sytuacji. Ale komentarz do tego, co się wydarzyło, zamieścił w liście otwartym, który rozesłał do byłych przełożonych i kolegów. Żali się, że został zwolniony bez podania merytorycznych powodów. A nawet: „zostałem pozbawiony elementarnych możliwości przekazania obowiązków, włącznie z tym, że zabroniono mi przebywania w gabinecie, który obejmował nowo powołany dyrektor. Takie działania są aroganckie, nieracjonalne i stwarzają zagrożenie zarówno dla pracowników, jak i samej Instytucji”.

Ojciec sukcesu dyrektora Torunia

Krzyżanowski nie posłuchał i stanął na głowie, żeby spotkać się ze swoim następcą – Zbigniewem Toruniem. Człowiekiem w branży nieznanym. I ogólnie tajemniczym, bo nie zapisał się nawet na kartach internetu. Co może być związane z wiekiem nowego dyrektora – dobija do siedemdziesiątki.

CV nowego szefa w IGB nie mieli, więc ludzie zaczęli szukać na własną rękę. Plotkami można niejeden życiorys udekorować. Ostatecznie ustalono, że Zbigniew Toruń miał związek z rolnictwem. Sam Toruń enigmatycznie wypowiadał się na temat własnej działalności z branży hotelarsko-gastronomicznej. Jednak okazało się, że jego najlepszą inwestycją był zięć Łukasz Kroplewski. Działacz Solidarnej Polski i szef jej zachodniopomorskich struktur. Wielka nadzieja tej partii – jak zapewniał jej lider Zbigniew Ziobro w czasie przedwyborczych spotkań. Sami wyborcy w młodym działaczu pokładali mniej nadziei i w ostatnich wyborach do parlamentu Kroplewski dostał jedynie 1811 głosów. Ale musi to być człowiek wyjątkowy, skoro Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) przejrzało na oczy i postanowiło zatrudnić go na stanowisku wiceprezesa zarządu do spraw rozwoju.

I Zbigniew Toruń nie jest człowiekiem tuzinkowym, skoro zapytany o doświadczenie, każe dzwonić do ministra, który go zatrudnił, i rzuca słuchawką. Ten minister to Patryk Jaki. Zdobycie, a raczej przypomnienie sobie, CV swojego nominata zajmuje mu trochę czasu, ale zdaniem ministra nowemu szefowi Pomeranii kompetencji nie brakuje. – Jest świetnie wykształcony, ma dyplom magistra inżyniera. Przez lata zarządzał Zakładem Rolnym w Krępsku, który zatrudniał około 300 osób, a ostatnio z sukcesami prowadził własną działalność gospodarczą – wylicza wiceminister Jaki. Z racji młodego wieku pan minister może nie wiedzieć, że ów zakład rolny to po prostu PGR. A Krępsko to parę domów na krzyż. – Tak, żeby 300 osób tu pracowało, to raczej ciężko by było – dziwi się pani Sójka, sklepowa z Krępna. – Ale to już prehistoria, bo po PGR śladu nie ma. Upadł z hukiem jak cała reszta.

A własna działalność nowego dyrektora rzeczywiście ma znamiona biznesu hotelarskiego. Konkretnie była to agroturystyka. O agroturystycznym aspekcie doświadczenia dyrektora Torunia trudno coś więcej dodać. Poza tym, że biznes jest raczej z tych małych, ale jak widać z perspektywami, skoro można z niego płynnie przeskoczyć do firmy, która w zeszłym roku miała prawie 50 mln zł obrotu. – Pan Toruń zwiększył sprzedaż usług. Jego poprzednik w I kw. 2015 r. do kwietnia miał wynik 708 960,26 zł, a on do kwietnia 2016 r. ma aż 7 050 073,90 zł, czyli wzrost o 1000 proc. – wylicza wiceminister. Ten ekonomiczny cud nowego dyrektora to w dużym stopniu zasługa sfinalizowania budowy hali produkcyjnej wraz z ogrodzeniem przy Zakładzie Karnym w Krzywańcu. Inwestycji, którą zaczęli i niemal ukończyli poprzednicy. Minister nie traci entuzjazmu dla własnych kadr. – Dla mnie liczy się efekt, a Toruń w ciągu 3 miesięcy zaczął realizować duży projekt produkcji ogrodzenia na rynek skandynawski. Zawarł umowę z Urzędem Celnym na przetrzymywanie i zagospodarowanie samochodów od 150 do 200 sztuk miesięcznie. Finalizowane są rozmowy o recyklingu urządzeń elektronicznych. W 2016 r. rozszerzył działalności szwalniczą o 200 proc. poprzez wygranie przetargu zewnętrznego – wylicza minister Jaki.

W głowie się nie mieści

Zarzuty o nepotyzm przy zatrudnieniu dyrektora Torunia minister Jaki uważa za całkowicie chybione. – Przecież to nie jest moja rodzina. Ma tylko rodzinę wśród kogoś, kogo znam. Nazywanie tego nepotyzmem to tak, jakby krzyki dzieci na placu zabaw nazwać zagrożeniem terrorystycznym. Trzeba znać miarę – dodaje minister. Minister chyba jej nie zna. „Ktoś, kogo zna” to jego asystent społeczny i partyjny kolega. Argument, że po to właśnie stworzono konkursy na stanowiska, żeby ustrzec się takich zarzutów i sytuacji, minister zbywa faktem, że za PO też ich nie było.

I odbija piłeczkę, że to właśnie przez nepotyzm musiało dojść do kadrowych zmian w Pomeranii. – Pan Krzyżanowski związał jeden z podlegających mu zakładów z firmą własnego zięcia. Firma ta płaci śmieszne pieniądze, choć konkurenci oferowali dużo lepsze stawki. Sprawą już zainteresowało się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Interesy z własną rodziną na państwowym majątku to patologia, a ja zwalczam patologię – tłumaczy minister Jaki. Według niego w Pomeranii działo się wiele innych karygodnych rzeczy, o których również najprawdopodobniej trzeba będzie zawiadamiać prokuraturę. – W zakładzie w Goleniowie wybudowali halę na tysiąc pracowników, a zatrudniali sześciu osadzonych. To się po prostu w głowie nie mieści – ciągnie minister Jaki.

Krzyżanowski milczy. Ale pracownicy go bronią, bo według nich wyciągnął firmę z dna i postawił ją na nogi. – Zięć Krzyżanowskiego rzeczywiście pracował w jednej z firm, z którą współpracowaliśmy. Nasza firma na tym nie straciła. A chłopak za darmo robił szkolenia ze spawania dla osadzonych, tylko o tym ci nowi już panu nie powiedzą – mówi proszący o anonimowość pracownik. – Hala w Goleniowie była w ruinie. Krzyżanowski zdobył pieniądze na remont. Mieli połapane nowe kontrakty. Następcy chwalą się teraz, że to ich sukces – dodaje.

Rzeczniczka Centralnego Zarządu Służby Więziennej major Elżbieta Krakowska w odpowiedzi na pytania o kompetencje i kwalifikacje nowych dyrektorów napisała: „W przeciwieństwie do odwołanych dyrektorów, ci aktualni podejmują intensywne działania mające na celu zatrudnienie więźniów i już można mówić o widocznych tego efektach. IGB-y mają więcej zleceń i więcej osób pozbawionych wolności może być przez nie zatrudnionych. Najważniejsze są dla nas wyniki, a te, po wymianie kadry, są już lepsze”.

Minister Jaki potwierdza. – Wszyscy nowi dyrektorzy mają lepsze wyniki finansowe niż poprzednicy, wykazują się większą kreatywnością i muszą sprzątać po poprzednikach. Jednak tak naprawdę rozliczymy wszystkich po roku – proponuje Jaki.

Więźniowie wyklęci

Wygląda na to, że na razie Łukasz Ługowski przyzwyczaja się do słowa dyrektor. Na rozmowę się nie godzi, bo nie jest czasowy w danym momencie. I ogólnie, to na razie nie ma się czym pochwalić. Wyjątkowa skromność jak na tak młodego człowieka to pewnie wynik wielu lat spędzonych na stanowisku doradcy w salonach samochodowych. Tata dyrektora Ługowskiego, burmistrz gminy Mordy, lepiej sobie radzi w kontakcie z mediami. – Może mam syna, a może nie mam. Niczyja sprawa. I rzuca słuchawką, bo widocznie też nie jest czasowy. Dobrze zna realia i zasady, bo ten związany z PiS działacz sprawdzał się już w radach nadzorczych miejskich spółek. Był w MPK w Siedlcach, wcześniej w SPEC. Teraz na państwowy chleb poszedł i syn.

Od kilkunastu tygodni dyrektor Łukasz Ługowski zarządza Przedsiębiorstwem Państwowym Setar w Siedlcach. Setar to też zakład podlegający pod więziennictwo. Firma ma mocne zaplecze, bo ubiera całą Służbę Więzienną. A to tysiące ludzi do umundurowania. Firma miała wejść jeszcze w produkcję oświetlenia LED. W zakładach przywięziennych to teraz modny temat i łatwy pieniądz. Technologię kupuje się od którejś z rynkowych firm. Rękoma więźniów montuje się systemy oświetleniowe. A później jeszcze, korzystając z preferencji i zwolnienia z ustawy o zamówieniach publicznych, montuje się swoje ledy w celach i na więziennych korytarzach, bo całe więziennictwo przechodzi właśnie ledową rewolucję. Setar miał już wstępną umowę na taką produkcję. Ale po zmianie szefa temat nie może ruszyć z miejsca. Poprzedni dyrektor miał więcej obycia z rynkiem, bo przepracował parę lat w prywatnym biznesie i dlatego zresztą wygrał konkurs na to stanowisko. Przy wyborze nowego szefa do Setaru w żadne konkursy się nie bawiono.

Podobnie było z obsadzeniem stanowiska szefa IGB Mazovia, choć to miejsce wydawało się niezagrożone. – Kalkulowaliśmy, że skoro u nas Solidarna Polska ma słabe struktury, to może nie będzie presji na zmianę. Okazało się, że szefa załatwili desantem z Opola – mówi jeden z ludzi z Mazovii. Minister Jaki osobiście powierzył stanowisko Arkadiuszowi Karbowiakowi, byłemu działaczowi PiS. Panowie się dobrze znają, ale, co po raz kolejny podkreśla minister Jaki, nie miało to wpływu na obsadę stanowiska. – Kierowałem się merytorycznymi przesłankami. I ogromnym doświadczeniem tego kandydata, który jako wiceprezydent Opola, a później szef Miejskiego Zarządu Dróg z sukcesem realizował ogromne inwestycje – tłumaczy Jaki.

Karbowiak przychodzi na szefa instytucji, której statutowym obowiązkiem jest promocja zatrudnienia więźniów, ale priorytety przed nim postawiono inne. – Arkadiusz Karbowiak, jako wybitny znawca historii żołnierzy wyklętych, odpowiedzialny będzie za wybudowanie muzeum poświęconego tym bohaterom – dodaje wiceminister. 120 mln zł, które według wstępnych wyliczeń będzie kosztować muzeum żołnierzy wyklętych, pochodzić ma z budżetu państwa. Skazani przy tej inwestycji się nie namęczą, bo nowy szef IGB nie planuje ich przy niej zatrudniać. – Tego typu przedsięwzięcia zleca się do realizacji profesjonalnym firmom. Stopień skomplikowania projektu i terminy nie pozwalają na powierzenie tych prac osadzonym – mówi nowy szef Mazovii. Zwiększenie zatrudnienia zamierza osiągnąć innymi metodami. Ale na razie za wcześnie na konkrety. Konkretnie za to wzrosła pensja na stanowisku szefa IGB. – Moje uposażenie rzeczywiście jest wyższe od poprzednika, ale nie chciałbym mówić o szczegółach – dodaje dyrektor Karbowiak.

Natomiast szefem IGB Piast został Marek Romaszkiewicz. W internecie zasłynął jako człowiek, który startując z list PiS na radnego sejmiku województwa wielkopolskiego, chwalił się, że mając siedem lat, był najmłodszym ministrantem w kraju.

W życiu zawodowym też miał wiele sukcesów. Ostatnie 12 lat zarządzał PSS Społem w Złotowie. Dziś spółdzielnia jest w likwidacji. – Spółdzielnia została postawiona w stan likwidacji, gdy prezesem był mój następca, siedem miesięcy po moim odejściu. W okresie gdy byłem prezesem spółdzielni, znacząco zwiększyłem jej majątek, wyremontowałem część budynków, rozszerzyłem działalność – mówi Marek Romaszkiewicz. A jego następca wspomina to tak: – Kiedy przejmowałem tę firmę, sytuacja była na tyle zła, że, niestety, nie dało się jej już podnieść na nogi. Komornik zaczynał już licytować majątek – mówi Radosław Radziwiłko, likwidator PSS Społem w Złotowie. – Dlatego wnioskowałem o jej likwidację. Wniosek poparło prawie 70 proc. udziałowców.

W nowym miejscu pracy dyrektor Romaszkiewicz ma wielkie plany. I osiągnięcia. Jako jedyny spośród pięciu szefów IGB zwiększył zatrudnienie osadzonych. Konkretnie o 28 etatów. To pierwszy krok do realizacji programu ministra Patryka Jakiego, który chciałby, żeby co najmniej 40 tys. osadzonych pracowało na swoje utrzymanie.

***

Skazani na niezatrudnienie

Statystycznie rzecz biorąc, w polskich więzieniach pracuje co trzeci osadzony. Co pod tym względem stawia nas w europejskim ogonie. Rzeczywistość jeszcze gorsza, niż mówi statystyka. Spośród ponad 71 tys. osadzonych w polskich zakładach karnych tylko 10 199 pracuje za pieniądze. Mało tego, większości z nich (5874 osoby) pieniądze wypłacane są z budżetu państwa. W efekcie zaledwie 4325 osadzonych zarabia pieniądze na zasadach rynkowych. Zdecydowana większość więźniów pracuje charytatywnie. Na koniec kwietnia 15 712 skazanych pracowało za darmo. Najczęściej sprzątają, wykonują drobne prace remontowo-budowlane. Pomagają w hospicjach.

Pod koniec kwietnia wiceminister Patryk Jaki ogłosił ministerialny program pracy dla więźniów. Jego celem ma być doprowadzenie do sytuacji, w której pracować będzie 50 proc. osadzonych (europejski standard). Ministerstwo zamierza sfinansować z rożnych źródeł 40 hal przy więzieniach, w których na rzecz prywatnych firm pracować będą skazani. Dla przedsiębiorców zatrudniających osadzonych mają być również ustawowo wprowadzone różnego rodzaju ulgi i zachęty finansowe.

Polityka 21.2016 (3060) z dnia 17.05.2016; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowi kolonizatorzy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną