Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Chorwacja biało-czerwona

Jak wakacje, to w Chorwacji

Plaża w Dubrowniku. Plaża w Dubrowniku. Katja Kreder / BEW
Po mundialu mała Chorwacja zyskała globalną popularność i rozpoznawalność. Ale Polacy odkryli Chorwację wcześniej. Już w tamtym roku ponad milion rodaków wybrało się na wakacje nad Adriatyk. Dziś to nasze drugie morze. Tylko że ciepłe.
Camping Zaton nieopodal Zadaru w Dalmacji. Dziś styl campingowania bardzo się zmienił, ludzie wybierają już nie namiot, ale domek lub mobile home.Stipe Surac/Camping Zaton Camping Zaton nieopodal Zadaru w Dalmacji. Dziś styl campingowania bardzo się zmienił, ludzie wybierają już nie namiot, ale domek lub mobile home.
Campingowa kuchnia.Stipe Surac/Camping Zaton Campingowa kuchnia.
Lech Mazurczyk/Polityka

Artykuł w wersji audio

Pani Hala ogłosiła bojkot. Nie pojedzie nad Bałtyk, nie zamierza spędzać urlopu z parasolem, obserwując układy baryczne. Po naradzie z mężem postanowili, że trzeba spróbować Chorwacji. Od sąsiadów, co już tam byli i wrócili zachwyceni, wzięli kontakty, na wszelki wypadek. Sprawdzili w internecie, oferta okazała się powalająca. Od drogich hoteli, ekskluzywnych willi po apartamenty z dwiema sypialniami, domy wolno stojące, setki albo tysiące kempingów z domkami i mobil home na wynajem. Nawet latarnie morskie do zamieszkania. Faktycznie, mały kraj na wielkie wakacje.

Czemu nie wczasy przez biuro turystyczne? Do Chorwacji, korzystając z usług biur, jeździ już mało kto, może tylko całkiem starsi, zamożni ludzie. Autokarem z dziećmi – bez sensu, jeśli ma się własny samochód, a samochody mają prawie wszyscy. Samolotem – za drogo dla rodziny, np. czteroosobowej. Zresztą po co płacić marżę touroperatorowi? Dziś każdy potrafi sam się obsłużyć i oferta hoteli all inclusive pewnie niebawem zniknie z katalogów z powodu braku popytu.

Na miejscu – wooow, całkiem milutko, dobro doszli – witają serdecznie przydrożne tablice po chorwacku, niemiecku, włosku i angielsku. Wszystko praktycznie jest w czterech językach, jak nie doczytasz, to się domyślisz. Podobnie z ofertą mieszkaniową: apartmani, apartments, rooms, soba. Można wybrać, przebierać, a nawet wynegocjować cenę, niższą niż poprzez portale, bez podatku.

Chorwaci są uprzejmi, starzy pamiętają nas jeszcze z czasów Jugosławii, młodzi wiedzą, kto to Lewandowski: łączy nas piłka. Z Jugosławią mieliśmy podobny hymn, z Chorwacją połączył nas biały i czerwony, kolory flagi narodowej.

Szmaragdowa woda działa na wyobraźnię

Sezon właśnie się rozkręca, ważne jest pierwsze wrażenie. Szaleństwo będzie jak zwykle w sierpniu, jak na wakacje ruszy jednego dnia cała Europa. – Teraz w dodatku Chorwacja zajęta mundialem – dodaje pan Robert, mechanik samochodowy z Bielska-Białej, na widok eksplozji flag w szachownicę. Wynajął apartament w styczniu, tak się pospieszył. Nie ukrywa, że slogan o szmaragdowej wodzie podziałał na wyobraźnię.

Na miejscu jak na zdjęciach, domy nie zawsze wprawdzie przypominają perły architektury, ale obejścia zadbane, kwiaty, palmy, zwłaszcza Istria bucha śródziemnomorską zielenią, beztroską atmosferą. Jak ktoś lubi Włochy, to się tu poczuje dobrze. Apartamenty wyposażone extra, lodówka, pralka, zmywarka, ekspres do kawy, mikser, naczynia, garnki, może nawet w domu człowiek ma mniej sprzętów. Klimatyzacja obowiązkowo. Dalej też swojsko: codzienne zakupy w Lidlu, piwo w lokalnych marketach. W południe można pociągnąć na kanapkach, bo żaden Polak nie schodzi z plaży, skoro przyjechał na tydzień, to musi się wygrzać i złapać brąz. A wieczorem warto przygotować coś na ciepło lub wyskoczyć do restauracji, choć od czasu do czasu. Albo znaleźć coś tańszego.

Wiktor, kelner w restauracji-winiarni Kalavojna, ma najwięcej klientów z Włoch i Niemiec, na trzecim miejscu wylicza Węgrów, Słoweńców, a Polacy przychodzą rzadziej, choć na ulicy co chwila słychać polski. Ale dziś trafili się goście z Polski, nawet przy dwóch stolikach. Wiktor jest Polakiem, przyjechał popracować na Istrii.

Menu w czterech językach: chorwackim, włoskim, niemieckim i angielskim, ale problemu nie ma. Spagetti, zupa, salata mijeszana, capresse, kotljety, vino bijelo. Każdy Polak zrozumie. Chorwaci zresztą też zdążyli liznąć nieco polskiego czy słowackiego, można się spokojnie dogadać, jak Słowianin ze Słowianinem. Nasi chętnie wpadają na piwo lub wino. Rzadziej zamawiają drogie dania, dla dzieci pizza, a jeśli zostawią na talerzach, to proszą o zapakowanie.

Chorwacja tania nie jest – ocenia Wiktor fachowo. Po wojnie jugosłowiańskiej długo były pustki, ale w końcu turyści wrócili nad Adriatyk. A kiedy popularne kierunki wakacyjne – Egipt, Tunezja, Turcja – objawiły się jako mało bezpieczne, moda na Chorwację eksplodowała. Skoro jest popyt, to i ceny rosną, tutaj mówi się, że pod Niemców. Ale oferta jest na każdą kieszeń. Polacy sobie radzą, no i nie do odrzucenia jest ważny argument: odległość, rzut beretem. Wsiadasz wieczorem do auta, a rano możesz zamoczyć nogi w ciepłym morzu. Do Grecji trzeba samolotem, tu można autem, bez problemu, jeśli nie liczyć oczekiwania na granicy: Chorwacja nie jest w Schengen.

Wy lubicie grillować – zauważa właścicielka apartamentów Anica w Medulinie. Grill, murowany, jest w każdym podwórzu, wieczorem unosi się swojski zapach pieczonej kiełbasy albo bardziej tutejszy – pieczonych kalmarów lub ośmiorniczek. Ośmiorniczki to w Chorwacji popularne danie, nie żaden tam kastowy wykwintas. Widać zresztą, że ośmiorniczki przypadły naszym do gustu, bo w miejscowym Lidlu każdy Polak ma w wózku paczkę mrożonych.

Jest pogoda, jest humor; ręczniki schną na zawołanie, w klapkach i szortach można chodzić od rana do wieczora. Nikt nie zagryza warg przed mapą pogody. W takim klimacie nawet piwo łatwiej wchodzi, gładko.

Polakom dobrze w stadzie

Na Istrii sporo rejestracji śląskich, Wrocław, Katowice, ale też Podkarpacie i Kraków, bo stamtąd najbliżej. Wprawdzie trochę dalej niż nad Bałtyk, ale cięgiem autostradą, jak się wyjedzie wieczorem, to się jest na miejscu koło południa. Na bramkach się nie stoi, z Zagrzebia do Rijeki czy Splitu można przejechać bez zatrzymania, chyba że na kawę lub zatankowanie.

Hardcorowcy jadą non stop, ale zwykle partnerzy zmieniają się za kierownicą co 300, 400 km (z Warszawy do Dubrownika jest 1,6 tys. km, ale już z Katowic do Puli na półwyspie Istria – tylko 1 tys. km). Dzieci śpią, a rano budzą się w innej rzeczywistości, palmy i cykady od rana do wieczora. Błękitne morze jak okiem sięgnąć, a za plecami góry. Można odpoczywać.

Dalej na południe mocno reprezentowana jest Łódź, Warszawa, Częstochowa, Lublin, nawet Gdańsk czasem się trafi. Rok temu wakacje w Chorwacji spędziło blisko milion Polaków. W tym roku może przyjechać więcej, działa efekt kuli śniegowej.

Na plażach głowa przy głowie, jak ktoś nie lubi tłoku, musiałby przejść kawałek dalej, ale widać ludziom jest dobrze w stadzie. Chorwatów sezon nie zaskoczył. Czekają wypożyczalnie leżaków i łóżek plażowych, nowiutkie parasole, jeszcze niewyblakłe od słońca. Deski, łodzie, kajaki – do wyboru. Place zabaw dla dzieci, dojście do plaży otoczone przez stragany z akcesoriami na lato, ręczniki, majtki, klapki, okulary, maski, fajki do nurkowania, bardziej i mniej zbędne gadżety. Obok sprzedaż dodatkowych usług: boat trip, excursion, kirandulas, wycieczka. No wreszcie coś po polsku. Rejs z Medulinu do starej austro-węgierskiej latarni morskiej Porer z 1846 r. Przerwa na posiłek, potem dwie godziny opalania na wyspie Ceja. Dorośli – 180 kun, dzieci do czterech lat gratis, od czterech do 12 – 90 kun. W cenę wliczone napoje, wino, soki, woda. A trzy kuny to mniej więcej nasze dwa złote, łatwe.

Rodzina z Katowic wraca z zakupów, w siatkach ogórki i pomidory, na obiad będzie sałatka, piwo Karlovačko i arbuz. Pierwsze starcie z rzeczywistością, pierwszy dzień na Istrii, od razu chcą kupić pamiątki, może rybkę z magnesem do przypięcia na lodówce? Pani z dwójką dzieci, pewnie pierwszy raz w Chorwacji, bo zmartwiona, że plaża kamienista. Na drugi rok spakujemy materace, mówi do męża. Materaców wszędzie w bród, ale w Polsce tańsze, teraz muszą im wystarczyć ręczniki, dadzą radę.

Nie ograniczam się, zabieram, ile kufer pomieści, drugą łopatkę, trzecie wiaderko. Nawet nocnik z nami jedzie – komentuje matka trójki maluchów. Przyjechali na tydzień, od soboty do soboty, taki standard. Auto jest duże, SUV, z bagażnikiem na dachu. – Do samolotu by się tego nie zapakowało – śmieje się kobieta. W ogóle auta są raczej duże, często SUV-y, fordy, bmw, mercedesy, trafi się i dacia, ale wszystkie wybłyszczone jak spod igły. Całkiem dobrze się prezentujemy w porównaniu z Niemcami czy Włochami. A może ci z gorszymi autami nie pchają się na autostrady? Dojadą na miejsce, choć wolniej.

Paulina wiezie z Warszawy dwa kartony weków mięsnych, jest bigosik, sama robiła, tyle z oszczędności co z zapobiegliwości, żeby rodzina miała, co lubi. W końcu są wakacje, trzeba trochę sobie pofolgować, trochę życia użyć.

Paulina jest fryzjerką, do Chorwacji przyjechała kolejny raz, w tym roku ze znajomymi, w cztery samochody, dzieci, jeden beagiel i dwa yorki. Mają rezerwację w Campiste Medulin Arena. Camping jest ogromny, z trawiastą plażą, apartamentami, strefą mobile home i miejscem dla camperów. Campery to specjalność Niemców i Holendrów, wśród Polaków wciąż mało popularne. Na campingu jest na pewno jeden, z daleka można poznać, że z Polski, bo szczelnie otoczony parawanami.

Widać, że styl campingowania bardzo się zmienił, kiedyś to były namioty, duże i małe, butle z gazem, garnki, plastikowe talerze, czasem stolik i krzesła turystyczne. Tak się zwiedzało Europę jeszcze 20 lat temu. Teraz namioty nie w modzie, ludzie wybierają domek, 60 m kw., z udogodnieniami. Albo mobile home dla pięciu osób. Trochę drożej, ale też mało kto wyjeżdża na dłużej niż jeden, dwa tygodnie. Z namiotami dziś jeżdżą hipsterzy, trochę młodych dziewczyn i chłopaków. Polak woli apartament.

Kiedyś do Jugosławii woziło się pościel, ręczniki, krem nivea, wszystko dało się sprzedać na campingu, nawet namiot na koniec urlopu. Teraz o krem nikt nie pyta, wszędzie jest jednakowy, merci globalizacjo.

Ekwipunek plażowy zdradza Polaka

Na campingu Każela też się zatrzymują Polacy, to jedno z naszych ulubionych, prawie narodowych, miejsc na Istrii, blisko Puli. W Puli na Starym Mieście polski słychać prawie równie często jak włoski czy niemiecki. Pani w biurze informacji turystycznej tłumaczy, że historyczna część miasta przyciąga turystów z okolicy, zwłaszcza latem, bo to sezon festiwali i imprez, a w Puli, Porecu i Roviniju to tradycja, wieczorem ludzie przychodzą się zabawić. Trochę tu jak we włoskich miastach, wszędzie można się napić lokalnego wina, obejrzeć wspaniałe jachty cumujące w marinie. Te największe pod maltańską banderą. Kogo stać, może sobie taki jacht wynająć wraz z załogą.

Życie toczy się do późnej nocy, śródziemnomorskiej, a błyszczące uliczne bruki, wypolerowane przez wieki, długo oddają ciepło popołudnia. W sezonie w miastach robi się ciasno, więc Chorwaci znaleźli sposób, żeby się pozbyć zmotoryzowanych; każdy skrawek, gdzie daje się postawić choćby jedno koło, to płatna strefa, im bliżej centrum lub plaży, tym postój kosztowniejszy. Ten zabieg zmusza ludzi do poruszania się pieszo lub transportem publicznym, w realnej obawie, żeby nie zbankrutować.

Poznać Polaka po ekwipunku plażowym. Parasol, dwustronny z odblaskiem: trudno wprawdzie wkręcić go w podłoże, żwirek lub skałę, ale nie odpuszczamy. Polak plażuje cały dzień, żeby wykorzystać słońce na maxa, więc bez parasola by się upiekł. Przenośne chłodziarki – obowiązkowe, materace, kolorowe ręczniki, regiment zabawek dla dzieci. Wiatrołap, żeby chronić się przed chłodem. Ale tu chłodu nie ma, raczej przeciwnie. Wiatrołap nie spełnia zadania, za to można się wewnątrz upiec. Parawan, który nad Bałtykiem bywa użyteczny, w Chorwacji trochę na nic – ani piaskiem nie miecie, nie trzeba także przysłaniać toplesu, bo to normalka, nikogo nie gorszy. Chorwacja zresztą słynie z nagich plaż, wielu Polaków od lat z nich korzysta, wielu dopiero dziś je odkrywa. Katolicka Chorwacja nie jest pruderyjna, akceptuje nudyzm.

Wszystko pod turystów

Novi Vinodolski. Od plażowej gęstwiny ciał można uciec na skałki, gdzie urządzono podesty wyłożone płytami lokalnego kamienia, tam ustawić leżak, choć od skał mocno grzeje, ale przynajmniej cisza. Pozostaje kąpiel: bezpieczne miejsce do pływania zawsze oznaczone liną, kąpieliska dla dzieci również.

Jesteśmy głośniejsi od Włochów czy Czechów, zwłaszcza w grupie. – Karol, cholera jasna, przestań chlapać, bo wyjdziesz na brzeg za karę – krzyczy tatuś, ile sił w gardle, nie ruszając się z leżaka. Karol, uzbrojony w gigantyczną strzykawkę, polewa rodzinę i plażowiczów. – Mówię, uspokój się, bo ci przyłożę – ryczy tatuś, bo Karol nie zamierza przestać. Tymczasem Madzia rzuca kamieniami w kierunku kąpiącej się siostry. – Przestań natychmiast – interweniuje mama. Dzieci Marcina podnoszą głośny płacz, domagając się coli. – Idź, zobacz, czy się opłaca kupić – kapituluje żona. – Tu się nic nie opłaca – irytuje się mąż, ale posłusznie zmierza w stronę plażowego baru. Wraca z colą i butelką piwa, które też się zresztą nie opłaca.

Plaża w Karlobag jest ukryta w małej zatoce między skałami, górą biegnie droga w stronę Zadaru, a vis-à-vis leży wyspa Pag, jak dekoracja filmowa. Zatoka jest spokojna jak staw, w sam raz dla dzieci. Polacy chętnie się tu zatrzymują poplażować.

Karlobag jest niewielkim miastem, jednak apartamentów nie brakuje, a ceny są konkurencyjne. Przy wjeździe na parkingu kilka kobiet oferuje locum: apartmani, apartmani, tanio. Hvala. Domy zazwyczaj jeszcze z czasów jugosłowiańskich, budowane z myślą o turystach klocki, czerwone dachy pną się w górę wzdłuż wybetonowanych ulic. W sam raz dla czterech rodzin z dziećmi. Są dobrze umeblowane i wyposażone. Nowe lodówki, kabiny prysznicowe, po Jugosławii pozostały jedynie płytki na balkonach. – Karlobag wojna ominęła, ale Bośni już nie, a granica z Bośnią jest blisko. Turyści długo się bali, myśleli, że i u nas miny wszędzie – mówi właścicielka apartamentów Marabela. Jej oferta jest w internecie, ale ona sama wychodzi naprzeciw okazji, stoi na ceście z zaproszeniem. Wi-Fi, bezpłatny parking, grill w ogrodzie. Wszyscy sąsiedzi ustawili się pod turystów, na podjazdach auta z rejestracją polską, czeską, węgierską, prawie wszędzie. Polski słychać też w ciasnych, zabytkowych uliczkach miasteczka, wieczorem nawet za głośno.

Piwo wypiera wino

1200 chorwackich wysp też chce skorzystać na turystycznym boomie. Wyspa Pag, jeszcze do niedawna najliczniej odwiedzana przez elitę i imprezowiczów, reklamowała się jako królestwo soli, owczego sera i najsłynniejszych plaż chorwackich. Dziś, gdy klientela się zdemokratyzowała, zjeżdżają tu rodziny z dziećmi, 35 plus, trochę powyżej średniej zamożności, bo na wyspie jest drożej niż na kontynencie. Za espresso, które niemal wszędzie kosztuje 9 kun, trzeba zapłacić 11. Za butelkę wody – 14. Omlet z dwóch jaj, z owczym serem, to 45 kun, chleb, od rozstania z Jugosławią kruh – 5 kun. Jedno euro to siedem kun z ogonkiem. Polskich aut sporo, nie wszyscy tu mieszkają, część chce pozwiedzać i koniecznie kupić słynny ser.

Kiedy przyjedzie kilka rodzin z dziećmi, piją piwo i rakiję i hałasują do późna – mówi Marabela z odrobiną wyrzutu w głosie. Kiedyś prawie wyłącznie piło się wino, na werandzie stała butla i każdy nalewał sobie do woli, gratis. Nikt nie widział pijanego Chorwata.

Teraz polscy turyści jeżdżą do Bośni po piwo, bo tańsze tam niż w Chorwacji. – Piją dużo – Marabela wzrusza ramionami. Ale turysta jest nietykalny, bo zostawia pieniądze, a sezon trwa krótko, dwa i pół miesiąca, trzeba przez ten czas zarobić na przeżycie, na remont, na inwestycje: innej pracy na miejscu nie ma. Ludziom jednak bardziej daje się we znaki to, że w sezonie rosną ceny żywności: turysta wyjedzie, a oni muszą sobie radzić. Ale jak tu zamknąć kraj na kłódkę, skoro turystyka to 18,6 proc. PKB, ponad 8,6 mld euro.

Wieczorem między Zadarem, Splitem i Makarską będzie grillowanie riby i kobasicy i rozmowa, że Bóg niesprawiedliwie obdzielił ludzi wodą i ziemią. My mamy morze na północy i góry na południu. A miejscowi mają raj.

Polityka 29.2018 (3169) z dnia 17.07.2018; Temat z okładki; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Chorwacja biało-czerwona"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną