Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Hotel pod palmami

Schronisko dla roślin

Co daje człowiekowi roślina? Ćwiczy uważność, rytmiczność, systematyczność, kształtuje nawyki, odwraca myśl od zmartwień, ambicji, codziennych pogoni. Co daje człowiekowi roślina? Ćwiczy uważność, rytmiczność, systematyczność, kształtuje nawyki, odwraca myśl od zmartwień, ambicji, codziennych pogoni. Ruslan117 / PantherMedia
Widzisz porzuconą roślinę? Przyślij zdjęcie, podaj adres. Masz roślinę, którą nie możesz się zająć? Odezwij się. Tak działa Schronisko dla Niechcianych Roślin.
Witold Szwedkowski, pomysłodawca Schroniska. W tle: Superjednostka w Katowicach.Anna Lewańska/Agencja Gazeta Witold Szwedkowski, pomysłodawca Schroniska. W tle: Superjednostka w Katowicach.
Peter Žagar/Unsplash

Artykuł w wersji audio

Rekord prędkości padł w centrum Katowic kilka miesięcy temu. Fikusy beniaminy wystawione przed pizzerią rozeszły się w 30 minut od wywieszenia zdjęć na facebookowej stronie Schroniska. – Wyścigi były. Znajomy mówił, że przybiegł pierwszy, tuż za nim inny chłopak, za chwilę dotarła jakaś dziewczyna. Podzielili się, ale ludzie dalej pod zdjęciami pisali: „Rezerwuję!”, „Asia, jedź, zobacz!” – relacjonuje Witold Szwedkowski, pomysłodawca Schroniska dla Niechcianych Roślin, przewijając w telefonie archiwa działalności.

Bierz łopatę i kop!

Witek mówi, że ma radar ustawiony na „zielone”. Kiedyś podczas delegacji służbowej szedł przez Strzelce Opolskie i zobaczył pod murem więzienia na chodniku wiecheć. Chamedora wytworna, inaczej palma koralowa. Skąd? Jak? Bez doniczki, bryła korzeniowa już obsypana, jakby ktoś nią rzucał. Witek włożył ją do foliówki i zawiózł do siebie, do Chorzowa, pociągiem z przesiadką.

Na podobne znaleziska trafia co rusz. Może przez to, że jako dziecko sporo chorował. A rodzice zbierali książki, albumy, atlasy. Witek siedział w domu z zapaleniem oskrzeli i te atlasy oglądał. Analizował szczegóły na zdjęciach roślin, ładował się zielonym. I może przez to dziś więcej dostrzega.

Obserwował też rozrost przydomowych ogródków. Na Retkini w Łodzi, gdzie się wychował, w latach 80. ludzie na własną rękę uzupełniali niedobory zaopatrzenia. Ojciec Witka wyszedł kiedyś na balkon, patrzy: sąsiedzi kopią. Staszek, co się dzieje? krzyknął. Ogródki zakładamy! Gdzie się wniosek składa? Bierz łopatę i kop! I to „Bierz łopatę i kop!” zostało Witkowi w głowie.

Gdy po studiach psychologicznych przeprowadził się z Łodzi na Śląsk, już w latach dwutysięcznych, brał łopatę i kopał kwiatki i krzewy. Wtedy wiedział już, że nazywa się to partyzantką ogrodniczą. A Schronisko dla Niechcianych Roślin wyrosło poza sezonem na gruncie starej chorzowskiej kamienicy. Gdy Witek się do niej wprowadzał, na korytarzu zobaczył juki, które komuś nie mieściły się w domu. Duże, odporne na lekkie chłody, radzące sobie i z silniejszym, i ze słabszym światłem. Rośliny twardziele. O koncepcie Schroniska wspominał w internetowych pogaduszkach. Dwie dziewczyny z Poznania pomysł podchwyciły. Prowadziły Schronisko przez dwa lata, potem zniknęły. A Witek pomyślał, że skoro się zaczęło, należy to ciągnąć.

Ludzie, zwłaszcza na Śląsku, wtedy już Witka znali z ogrodniczej partyzantki, z ogrodów społecznych, z zielonej aktywności. Na Uniwersytecie Śląskim powstała nawet o nim praca. Autorka, Magdalena Kozak, porównuje działania Szwedkowskiego do rzeźby społecznej Josepha Beuysa, który w latach 80. obsadził niemieckie Kassel 7 tys. dębów.

Używając Facebooka, Witek znalazł ludzi z Katowic, Siemianowic, Krakowa, Wrocławia. I miasto po mieście Schronisko zaczęło rosnąć. Dziś osób węzłowych, pośredniczących między roślinami a ich nowymi domami jest kilkanaście. Stale obserwujących tysiące. Doraźnie podrzucających i adoptujących rośliny jeszcze więcej. Piszą o sobie tak: „Schronisko dla niechcianych roślin to przede wszystkim idea, mechanizm działania. Schroniskiem może być dom, biuro czy pracownia każdej osoby, która deklaruje chęć i możliwość stałego przyjmowania podopiecznych. Ale nie tylko przyjmowania. Ważne jest, by nie przegęszczać, nie gromadzić, nie przetrzymywać roślin w domu tymczasowym. Podopieczni mogą (czasem powinni) być wypuszczani do domów stałych, do osób, które chcą i potrzebują roślin”. Ale równie dużo co tych znajdowanych przy śmietnikach, na ulicach, przystankach jest roślin, które człowiek świadomie do adopcji oddaje.

Dom dla kliwii

Pani z Nowolipia na przykład. Ma kliwię ponad 80 lat. Przesadzana, szczepek po szczepku, przeżyła okupację, całe życie w Warszawie. A pani ma lat 90, pamięta, jak kliwię jeszcze tata pielęgnował. Ale nie wie, czy spadkobiercy uszanują kwiatka, byt bez wielkiej materialnej wartości. Po kliwię pojechała Gabriela, warszawska osoba węzłowa Schroniska. Roślina niewielka, kwitnąca czerwono, jedyna w całym mieszkaniu. Pani z nią rozmawiała, nawoziła, przesadzała cebulki. Mówiła, że to ostatnia rzecz, którą musi zrobić: zapewnić jej dom.

Oddawanie zwykle ma w sobie coś osobistego, uważa Gabriela, w życiu pozaschroniskowym pracowniczka reklamy. Jest grupka tych, którzy oddają z powodów najdosłowniej emocjonalnych: że kwiatek po „byłym” prezent, który źle się kojarzy, ale na roślinie człowiek nie chce się mścić. Inny częsty powód śmierć bliskiego. W opróżnianych mieszkaniach, bywa, czekają kolekcje. Gabriela raz odbierała gigantyczny zbiór opuncji, zawijała w prześcieradło, żeby się nie pokłuć. Innym razem kilkadziesiąt hoi o precyzyjnych woskowych kwiatach. Do kogoś, kto właśnie pakuje dom po bliskim, wchodzi się często na minutę rośliny zwykle są już w kartonach. Ale wystarczy, żeby poczuć ból straty.

Marcie, osobie węzłowej z Krakowa, niektórzy oddający tłumaczą się jakby ze wstydem, zwłaszcza gdy przekazywani podopieczni wyglądają na poturbowanych. Marta nie ocenia każdą roślinę wnikliwie ogląda, wypatruje maleńkich białych wełnowców, rdzawych przędziorków, mszyc. Wyciąga z doniczek, zmienia ziemię, przesadza. W ostateczności odrywa i ukorzenia odnogi, w których tli się życie z jednego doniczkowego nieszczęścia mnoży kilkanaście szczęść do wydania.

W Schronisku wiedzą, że do roślin można nie mieć już siły. „Dopóki mąż żył, to przesadzał. Syn jest niepełnosprawny, z nim już też ledwo daję radę” wyznaje 70-latka przekazująca monsterę. Ktoś inny oddaje, bo roślina zabiera tyle światła, że w pokoju robi się ciemno i ciasno. Nierównowaga jak w związku, w którym przez lata jedno drugie zaczęło przytłaczać. Marta takie rozstania też rozumie, przywiązuje się do roślin jak do przyjaciół, czuje ból, jeśli marnieją, ale sama puściła w świat własnego wychuchanego zamiokulkasa o lśniących liściach i gładkich półtorametrowych łodygach. Czuła, że nie jest w stanie nic więcej dla niego zrobić. Na balkonie zajmował cały kąt. Po lecie w pokojach nie było gdzie go zmieścić. Więc Marta oddała go młodej dziewczynie, która miała dla niego miejsce we własnym mieszkaniu. A ona zapakowała zamiokulkasa na tylną kanapę kombiaka, przejęta, bo to był jej pierwszy kwiat.

Jaki człowiek rośliny zbiera lub ratuje? Są troskliwi, którzy lubią nie zniszczyć, uchronić przed zmarnowaniem. Są, mówi Witek, ekstremiści: „Chcę mieć dżunglę w mieszkaniu! Dżunglę! Cały dom w roślinach!”. Witek do ekstremistów ma dystans. Ostrzega zwłaszcza przed zastawianiem sypialni kwiatami. Bo w nocy rośliny nie produkują tlenu, lecz go zużywają. Są tacy, którzy też niby ratują, ale stoi za tym pazerność. Witek nie lubi, gdy człowiek jest za bardzo nastawiony na rośliny, a w nosie ma, że może warto się podzielić. Niekiedy ostrzej reaguje na maile typu „Wezmę wszystkie rośliny, jakie macie!”. „A do czego ci ta roślina, człowieku?” pyta Witek. Bo z jednej strony wierzy, że za łapczywością może i stoi pasja, ale z drugiej strony ma wątpliwość, czy ten łapczywy czuje, że rośliny posiadają jednak subtelną energię? Że jak muzyka łagodzą obyczaje.

Kto kogo chroni

Niewątpliwie ze Schroniskiem dla roślin jest odwrotnie niż z tymi dla zwierząt na nowych właścicieli czeka się krótko, chętnych do adopcji jest więcej niż na nią oczekujących. Roślinę niby nietrudno zdobyć i często nie kosztuje dużo. Ale te opuszczające mieszkania, oswojone, są łatwiejsze w pożyciu niż pędzone w sztucznym świetle, które tuż po przeprowadzce z supermarketu potrafią stracić liście. Bombardującym Schronisko pytaniami o dostępność araukarii, sukulentów, paproci czy drzewek szczęścia zalecane jest więc rozglądanie się, chadzanie na spacer z psem koło śmietników, gdzie człowiek często roślinę wystawia. Ale też rozpytywanie sąsiadów, czy roślina wystawiona na półpiętrze jest niechciana, czy można się nią zaopiekować.

Największy ruch w Schronisku jest wiosną, a także na jesieni. A w ostatnich latach przybywa również tych, którym po Bożym Narodzeniu żal trzymanych w domu choinek w doniczce. Krępują się sami wkopać, bo to już ogrodnicza partyzantka. Więc dają znać, że drzewko stoi w Krakowie na Krowodrzach, na łódzkich Bałutach. Z założenia partyzantka miała dotyczyć roślin gruntowych, a Schronisko domowych. Ale czasem to się zazębia. Partyzantka działa od przypadku do przypadku, choć wielu z nią sympatyzuje. A Schronisko to prężna sieć tych, którzy bez ustanku śledzą, patrzą, polują. I wychodzi z tych doświadczeń, że dziś znacznie bardziej perspektywicznie niż budować centra ogrodnictwa, usług czy wsparcia, jest tworzyć sieci. Bo nawet, jeśli ktoś z sieci odejdzie, to całość dalej działa. Zwija się, zmniejsza, ale jest trzymają się wiązania społeczne. Dzięki Schronisku, pod pretekstem roślin, spotykają się ludzie, którzy inaczej nie mieliby szans się spotkać. 30-letnia hipsterka z sędziwą emerytką, zamożny emigrant z Austrii wracający po latach do Polski z pracowniczką podkrakowskiego żłobka, pracownik galerii sztuki z właścicielem sieci budek z kebabem. Jest egalitarnie i nieoczekiwanie bo rośliny ratują, chronią i zabezpieczają bogaci i biedni, ze wsi i z miasta, samotni i z rodziną.

Co daje człowiekowi sama roślina? Witek Szwedkowski myśli o Leonie Zawodowcu, nieformalnym patronie Schroniska. Leon miał swój skrzydłokwiat, który pielęgnował, spryskiwał, wystawiał na parapet. – Może roślina to właśnie daje człowiekowi, że człowiek może jej coś dawać? Że przy roślinie człowiek bardziej staje się człowiekiem. Ćwiczy uważność, rytmiczność, systematyczność, kształtuje nawyki, odwraca myśl od zmartwień, ambicji, codziennych pogoni. Wraca w odpowiednie dla siebie rejestry; przygaszony i spowolniony odżywa, rozhamowany i nerwowy wycisza się. Zasadne jest więc pytanie, kto kogo w Schronisku chroni?

W ostatnich latach podobne do Schroniska przedsięwzięcia rozkwitły w całej Polsce. Magdalena Kozak, autorka pracy o działalności Szwedkowskiego, początkowo euforycznie myślała, że oto ogarnęło kraj zielone przebudzenie. Z czasem ta jej wiara nieco ostygła. Dziś jednak myśli, że nawet jeśli za ratowaniem roślin doniczkowych stoi jedynie moda, i tak jest to społecznie ważną, nieocenioną wartością. Jedną z rzadkich niebudzących kontrowersji, łączących nisz w podzielonym politycznie, gospodarczo i emocjonalnie życiu.

Gabriela, warszawska osoba węzłowa, tamtą kliwię, 80-letnią weterankę wojenną, zostawiła w swoim mieszkaniu. Odbierając ją, obiecała właścicielce, że tak właśnie będzie. W opiece stosuje się do zaleceń pierwszej pani, wbrew wskazówkom z podręczników i internetu. Na przykład nie zasusza cebulek. I często z rośliną rozmawia. O czym? O życiu. Ale czasem też po prostu szepcze w zieleń, żeby zdrowo rosła.

Polityka 22.2019 (3212) z dnia 28.05.2019; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Hotel pod palmami"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną