Społeczeństwo

Słowa jak arszenik

Językowe nadużycia

roryrory / Flickr CC by SA
Najwyższy czas zająć się „skrótami myślowymi” i „nadużyciami semantycznymi”, które tuszują insynuacje i bezpodstawne oskarżenia – pisze autorka po lekturze szkiców prof. Michała Głowińskiego o nowych odmianach nowomowy. Może należy powołać organizację na wzór tych, jakie działają w USA i Niemczech, i tropią antysłowa używane w debacie publicznej?

Trudno pozostać obojętnym na diagnozę profesora Michała Głowińskiego („Niezbędnik inteligenta”, POLITYKA 50/06 oraz „Przegląd Polityczny” 78/06), który wskazuje podobieństwo współczesnego dyskursu publicznego w Polsce do nowomowy. Manipulacja językowa nie jest bowiem wyłącznie problemem ustrojów totalitarnych i posttotalitarnych. To domena wszelkich ośrodków władzy – nie tylko politycznej, lecz również kręgów wojskowych, wielkich korporacji. Dlatego warto odwołać się do doświadczeń innych krajów, które mimo demokratycznej przeszłości również zmagają się z tym problemem.

Jak to się robi za granicą?

W USA od 1974 r. istnieje nagroda Doublespeak Award przyznawana przez National Council of Teachers of English (warto zajrzeć na oficjalne strony organizacji: www.ncte.org). W ostatnich latach dwukrotnie (2003 i 2004 r.) nagrodę tę otrzymała administracja prezydenta Busha. Inni laureaci to Departament Obrony, CIA, prezydent Reagan, Departament Stanu.

W Niemczech od 1991 r. z powodzeniem tropi się i bada tzw. Unwort des Jahres, antysłowo roku (opis na stronach: www.unwortdesjahres.org). Wyłapane w mowie publicznej fałsze, anomalie czy hybrydy językowe nie są ganione za swą niepoprawność, lecz właśnie za wszystkie te cechy, które wyróżnia Głowiński w definicji nowomowy. Antysłowo bowiem nie służy nazywaniu rzeczywistego stanu rzeczy, nie służy rozjaśnianiu, ale przeciwnie – zaciemnianiu, fałszowaniu, ukrywaniu faktów i intencji. Celem manipulacji językowych jest oczywiście wywołanie pożądanych reakcji: akceptacji podejmowanych działań, zlekceważenia zagrożeń, zmiany wartościowania.

W ramach akcji Unwort des Jahres wybierane są słowa i sformułowania, które sprzeniewierzają się „rzeczowemu użyciu i zaburzają humanitarną koegzystencję” (cytat za stroną internetową organizacji). Wybrane zwroty zostają poddane publicznej krytyce, a pojęcie o największej sile rażenia zyskuje niechlubny tytuł antysłowa roku. Co ważne, krytyka języka rozumiana jest przez organizatorów przede wszystkim jako zachęta do refleksji nad mechanizmami językowymi, którym nieświadomie ulegamy i które wpływają na nasz obraz świata. Wprawdzie w Polsce znane są rozmaite konkursy w rodzaju „Srebrnych ust” (Program III PR), polegających na tropieniu bonmotów w wypowiedziach polityków, ale uwaga jury skupia się tutaj na śmieszności bądź atrakcyjności wypowiedzi polityków. Takie przedsięwzięcie nie wykracza poza wymiar rozrywkowy i nie zmierza do analizy skutków propagandowego użycia języka.

Jurorzy niemieccy podkreślają dwa istotne wymiary akcji: jej celem nie jest cenzura, a całość przedsięwzięcia polega na jednoznacznym oddzieleniu krytyki języka od krytyki treści. Co to znaczy?

W 1995 r. w Bundestagu odbyła się debata na temat podwyżki diet deputowanych, którą wspierała nawet opozycyjna wówczas SPD. Tytuł antysłowa 1995 r. otrzymało sformułowanie często występujące w tej debacie: Diätanpassung, czyli dopasowanie albo raczej przystosowanie diet. W uzasadnieniu jury czytamy, że pojęcie to próbuje złagodzić negatywne wrażenie, jakie wywołała planowana podwyżka, gdyż eufemizm przystosowanie diet polega na połączeniu słowa dieta z pozornie neutralnym słowem przystosowanie, które oznacza oczywistą i nieuniknioną zmianę pensji poselskich w obliczu nowych okoliczności, podobnie jak przystosowanie organizmów żywych do zmieniających się warunków życiowych w teorii ewolucji. Hasło przystosowanie diet miało zasugerować opinii publicznej prawidłowość i naturalność podwyżek.

Jaskrawa staje się tu analogia ze sformułowaniem: udoskonalenie wolności mediów (Przemysław Gosiewski). Głowiński wskazuje, że pozytywne w swym wydźwięku udoskonalenie w istocie oznacza tu coś odwrotnego: ograniczenie wolności, cenzurę mediów. Analogicznie do niemieckiego przystosowania diet sformułowanie posła Gosiewskiego służy zatajeniu faktycznych intencji. Głowiński pisze: „Dzisiaj polityk, niezależnie od kierunku, jaki reprezentuje, nie może się do takiego zamiaru przyznać, używa zatem formuły łagodzącej, ale też ewidentnie kłamliwej. Takie operowanie słowem było dla nowomowy wysoce charakterystyczne”.

Wybór antysłowa roku w zamyśle organizatorów niemieckiej akcji ma właśnie pomóc w diagnozowaniu językowych fałszerstw, a diagnozę taką uczynić jednocześnie sprzeciwem wobec manipulacji językiem, podobnie jak analizy „marcowego gadania” prof. Głowińskiego, które były równocześnie jednoznacznym protestem wobec kłamstw propagandy.

 

Ludzie, czyli miękkie cele

Wartość takich „konkursów piękności” wykracza znacznie poza sam sprzeciw wobec nowomowy. Lektura kolejnych kandydatur do tytułu antysłowa roku u naszych zachodnich sąsiadów daje precyzyjny wgląd w debaty polityczne oraz ważne problemy społeczne i gospodarcze trapiące Niemcy. Na podstawie wybieranych haseł wiele można powiedzieć nie tylko o kondycji i jakości mowy publicznej, ale również o społeczeństwie, w którym te formułki ukuto.

Nie bez powodu znajdziemy tutaj pojęcia odwołujące się do obaw przed demograficzną zapaścią społeczeństwa niemieckiego. Co więcej, hasła te nie tyle opisują, co w założeniu budzą strach przed starzeniem się Niemców, jak np. w 1995 r.: Altenplage (plaga starszych ludzi) czy Rentnerschwemme, antysłowo 1996 r. To ostatnie sformułowanie jest połączeniem słowa Rentner (emeryci) ze słowem oznaczającym katastrofę naturalną: Schwemme – powódź, potop. Pojęcie to ma wywoływać strach przed groźbą, jaką jest rosnąca liczba osób w wieku emerytalnym na utrzymaniu pracującej społeczności, ukazywana tutaj jako klęska żywiołowa, ale równocześnie perfidnie ukrywany jest fakt, że owi emeryci sami przecież wypracowali sobie prawo do emerytur. Rentnerschwemme służy więc piętnowaniu i deprecjonowaniu określonej grupy społecznej, budząc wobec niej niechęć i lęk.

Inny znany niemiecki problem – z asymilacją cudzoziemców i wystąpieniami rasistowskimi (szczególnie neonazistowskimi), widać w słowach: durchrasste GesellschaftÜberfremdung. Warto przyjrzeć się tym kandydaturom, gdyż pochodzą one z oficjalnego obiegu i trudno je przypisać wyłącznie grupom neonazistowskim, jak np. antysłowo 1991 r. ausländerfrei, używane w trakcie napadów na domy azylantów. Wolność od cudzoziemców (hasło nawiązujące do wolności od Żydów, czyli słowa judenfrei rodem z III Rzeszy) ukazuje się tu jako godną pożądania wartość. Neologizm durchrasste Gesellschaft, autorstwa Edmunda Stoibera, byłego lidera CSU, piętnujący fakt wymieszania Niemców z cudzoziemcami, przetłumaczyć można za pomocą analogicznego neologizmu: zrasowione lub przerasowione społeczeństwo, czyli społeczeństwo zarażone obcą rasą. Potencjał agresji tego sformułowania jest ewidentny.

Podobnie słowo Überfremdung, wywodzące się z terminologii ekonomicznej, które jeszcze w 1934 r. oznaczało jedynie nadmiar obcego kapitału w przedsiębiorstwie, w 1941 r. używane już było na oznaczenie przenikania obcych ras do społeczeństwa Niemiec. Współcześnie używane jest właśnie w tym antagonizującym znaczeniu, usprawiedliwiając wrogość wobec cudzoziemców. Nie bez powodu słowo to wygrało ranking w 1993 r.

Podobnie agresywne i deprecjonujące określenia używane są w odniesieniu do wschodnich landów. Kolokwialna nazwa dodatku do pensji dla Niemców zachodnich pracujących w byłej NRD to Buschzulage (kandydatura z 1994 r.), czyli dodatek za pracę w buszu.

Inne zwroty wskazują na problemy globalne. Szczególnie interesujące okazuje się słownictwo wojskowe. Antysłowem 1999 r. zostało oficjalne sformułowanie NATO używane w czasie wojny w Kosowie. Angielskie collateral damage, czyli straty poboczne, przetłumaczono (celowo?) tylko w połowie jako Kollateralschaden. Taka zbitka przeniknęła również do języka polskiego, jako szkody/straty kolateralne. Niezrozumiałość tego zapożyczenia ma odwrócić uwagę od skutków wydarzeń wojennych, chociaż pojęcie to oznacza ni mniej, ni więcej tylko straty w ludziach! Dodatkowo mamy tutaj do czynienia z lekceważeniem zabijania, traktowanego jako fakt marginalny, uboczny i techniczny efekt działań wojennych.

Tutaj debata wykracza już poza niemieckie podwórko. To, jak mówimy o wojnie i jej ofiarach, staje się coraz mniej obojętne w obliczu zaangażowania Polski w Iraku i Afganistanie. Dlatego warto już teraz wyczulić się na pojawiające się w języku polskim eufemizmy (np. miękkie cele: wojskowe określenie ludzi) czy też na ideologiczne, pseudoreligijne usprawiedliwienia działań wojennych w rodzaju krucjaty, autorstwa prezydenta Busha.

Słowa, krytyka i polityka

Trudno nie dostrzec niebezpieczeństwa upolitycznienia debaty nad kondycją mowy publicznej. Widać to także na przykładzie niemieckim. Do 1994 r. wybory Unwort des Jahres przebiegały pod patronatem Towarzystwa Języka Niemieckiego (Gesellschaft für Deutsche Sprache), organizacji niezależnej politycznie, jednakże finansowanej ze środków rządu federalnego. W 1993 r. nominację do nagrody uzyskało sformułowanie autorstwa kanclerza Kohla, który zarzucił swoim przeciwnikom politycznym wizję Niemiec jako kolektywnego parku rozrywki (kollektiver Freizeitpark). Z powodu tej krytyki kanclerza doszło do konfliktu z przewodniczącym towarzystwa. Wobec zagrożenia naciskami politycznymi jury musiało się usamodzielnić.

Krytyczna analiza języka władzy szybko staje się sprawą polityczną, a mówiąc bardziej precyzyjnie, zostaje upolityczniona przez osoby krytykowane za dopuszczanie się manipulacji językowych. W Polsce krytyka obecnej mowy publicznej już teraz bywa uznawana za krytykę IV RP. Szczególnie, że samo sformułowanie IV Rzeczpospolita to dobry kandydat na antysłowo. Hasło to nie jest przecież jedynie wskazaniem numerycznego następstwa kolejnej rzeczpospolitej, lecz zawiera sugestię, że wygrane przez PiS wybory są równoznaczne ze zmianą ustrojową równą odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Konsekwentne stosowanie numeracji ma przyzwyczaić odbiorcę do akceptacji takiej interpretacji historii najnowszej i obecnej sytuacji politycznej, w której odzyskanie władzy (mediów publicznych, MSZ, Trybunału Konstytucyjnego itp.) to akt na miarę narodzin nowej formy państwowości. Zwrócił na to uwagę prof. Marek Safjan w wywiadzie udzielonym Jarosławowi Kurskiemu („Gazeta Wyborcza”, 4.11.2006). Były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego słusznie zauważył, że obowiązująca konstytucja mówi o III Rzeczpospolitej. Dopóki nie dojdzie do zmiany konstytucji, nie wolno mówić IV Rzeczpospolita; do tego momentu pojęcie IV RP pozostanie „czystą publicystyką” i „czystą polityką”.

 

Odtrutka?

W swym arcyważnym artykule Głowiński słusznie bije na alarm: dramat języka szybko może przerodzić się w dramat światopoglądu, obrazu świata, wizji naszej teraźniejszości i przyszłości. Język, jakim opisujemy świat, nie jest bowiem jedynie neutralnym narzędziem i nie pozostaje bez wpływu na nasze myślenie o świecie. Współczesne językoznawstwo przypisuje mu o wiele bardziej twórczą, by nie rzec, determinującą rolę w kształtowaniu obrazu świata. Koncepcja językowego obrazu świata zakłada, że język interpretuje świat, podpowiada gotowe wzorce myślenia. Manipulacja językowa wykorzystuje tę cechę relacji między językiem a myśleniem, w wyniku czego powstaje fałszywy językowy obraz świata o groźnych skutkach.

Wizja świata budowana na półprawdach i przekłamaniach niesie w sobie ogromny niszczycielski potencjał. Victor Klemperer, który mimo swego żydowskiego pochodzenia przeżył II wojnę światową w Niemczech, w swych analizach języka Trzeciej Rzeszy (Lingua Tertii Imperii) zanotował: „Słowa mogą być jak niewielkie dawki arszeniku: niepostrzeżenie się je połyka, wydają się nie szkodzić, a jednak po jakimś czasie ujawnia się ich trująca moc” (Die unbewältigte Sprache).

Gdyby w Polsce udało się powołać podobną organizację jak w Niemczech czy USA (językoznawcy wszystkich opcji łączcie się!), to z pewnością miałaby ona pełne ręce roboty. Pierwsi kandydaci już są. Najwyższy czas zająć się „skrótami myślowymi” i „nadużyciami semantycznymi”, które tuszują publiczne insynuacje i bezpodstawne oskarżenia. Trzeba zapytać o intencje zawłaszczania słów solidarny i liberalny, zastanowić się nad znaczeniem i karierą słowa układ, przeanalizować zagrożenia, jakie niosą deprecjonujące sformułowania typu wykształciuchy, łże-elity czy też słynne już porównanie przeciwników rządu do ZOMO. Jeśli w Polsce przyjęlibyśmy standardy niemieckiej akcji Unwort des Jahres, to wymienione wyżej pojęcia należałoby zaliczyć do kategorii językowych upokorzeń, słów zagrażających humanitarnej koegzystencji. Warto skorzystać z doświadczeń językoznawców niemieckich i monitorować polskie antysłowa, tak jak za czasów PRL robił to profesor Głowiński. Szczególnie, że owe antysłowa są nie tylko elementem mowy publicznej, lecz w dużej mierze wywodzą się z oficjalnego przekazu. Na tę charakterystyczną cechę brutalizacji języka najwyższych dostojników państwowych zwraca uwagę profesor Głowiński w swym szkicu o „pisomowie”.

W 2000 r. w Berlinie padły ważkie słowa: – Unwörter bereiten Untaten den Boden (antysłowa przygotowują glebę dla nieludzkich czynów). Wygłosił je prezydent Niemiec Johannes Rau. To poważne ostrzeżenie. Nasi sąsiedzi dostrzegli już niebezpieczeństwo publicznej nowomowy. A my?

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną