Liderzy ZNP wielokrotnie podkreślali, że w Polsce po 1989 r. żadna władza nie rozpieszczała nauczycieli. Traktowano nas raczej jak zakałę społeczeństwa, które w kapitalistycznej rzeczywistości utraciło przywileje i wzięło się do ciężkiej pracy. Tylko my wciąż mamy wolne, a mimo to nieustannie narzekamy. „Niezadowolony jak nauczyciel” – to już stało się przysłowiowe.
Zachęcano nas do zmiany zawodu, skoro praca z uczniami tak nam się nie podoba. Szybko się dowiemy – zapewniano – że jeśli chodzi o czas pracy, tak dobrze jak w szkole nie ma nigdzie. W kraju zapanowało przekonanie, że kto krótko pracuje, ten mało też zarabia. Narzekanie nauczycieli zaczęło działać jak czerwona płachta na byka. Nie dawano nam wiary, że przecież nie tylko prowadzimy lekcje. A co niby robimy więcej, skoro dzieci masowo potrzebują korepetycji?
Co z belframi zrobić?
Nikt się nad nami nie litował. Raczej potępiał, krytykował. Nie zasłużyliśmy na żadne nagrody. Zwiędły kwiatek na koniec roku albo chuda czekolada to dla nas aż nadto. Co z belframi zrobić? Zacząć płacić i wymagać czy też zostawić, jak jest: udawać, że się wymaga, i udawać, że się płaci? Zdecydowano się wykańczać nas nieustannymi reformami oświaty, skomplikowanym systemem awansu zawodowego, straszyć ciągłymi kontrolami i komisją dyscyplinarną. Gwóźdź do trumny naszej profesji wbito pod pretekstem zdławienia strajku w 2019 r. i przeprowadzenia bezpiecznie uczniów przez egzaminy, które były wtedy zagrożone.
Autorytet nauczycieli był niszczony przez kolejne rządy, za PiS wręcz zdychamy z bezsilności i poczucia beznadziei.