Postapokaliptyczny Otwock? Mieszkańcy tak tego nie widzą. Choć głowy u fryzjera nie umyjesz
Szóstego dnia awarii wodociągowej Otwock wygląda, jakby jego mieszkańcy trenowali do zawodów strongmanów. Pięciolitrowe baniaki w obu rękach, siatki wypełnione butelkami, rowery obwieszone zgrzewkami wody. Pani Wanda, emerytka, wraca właśnie z podróży do beczkowozu, ciągnąc ze sobą wózek na zakupy, który w mijającym tygodniu pełni rolę głównie wózka na wodę. – Dziennie zużywam pięć, sześć butelek półtoralitrowych. Jak nie starczy, idę jeszcze raz – wyjaśnia. – A później, jak za dawnych czasów, dwie miski: jedna do zmywania, druga do płukania. I trzecia, największa, do mycia siebie.
W 44-tysięcznym Otwocku jest ponad 20 beczkowozów, do których każdego dnia pielgrzymują mieszkańcy, i kilka punktów dystrybucji wody butelkowanej rozdawanej przez strażaków i żołnierzy (wydano już ok. 250 tys. butelek). Na każdej większej ulicy stoją szpalery przenośnych toi toi, bo mimo że bieżąca woda nadaje się do spłukiwania toalet (i tylko do tego), to na wyższych kondygnacjach budynków ciśnienie jest za słabe, więc niektórzy mieszkańcy decydują się chodzić za potrzebą poza dom.
„Woda zdatna do picia tylko po przegotowaniu” – głoszą komunikaty na beczkowozach. Tej, która płynie z kranów, nie należy pić w ogóle ani myć się w niej. Choć Aneta, lat 38, mówi, że od kilku dni korzysta z prysznica i nic jej nie dolega. – Przynajmniej na razie – uśmiecha się, podnosi z ziemi pięciolitrowy baniak i wraca do domu, gdzie jej przeziębione dziecko czeka na herbatę.
Poza tym miasto wygląda normalnie. Większość punktów usługowych jest otwartych, choć fryzjerzy nie myją klientom głów, dentyści płuczą usta wodą z butelek, a niektóre kawiarnie, z oczywistych względów, nie oferują kawy z ekspresów. – Zrobiłbym ci w kawiarce, ale jak na złość zepsuła mi się dziś indukcja, a na sypaną nie pozwala mi klauzula sumienia – mówi pracownik kawiarni w centrum miasta.