Po katastrofie pod Santiago de Compostela na wirażu znalazła się cała hiszpańska kolej dużych prędkości. Alberto Núńez Feijóo, prezydent samorządu dotkniętej tragedią Galicii, głośno straszy, że zagraniczni konkurenci wykorzystają wypadek, by wypchnąć Hiszpanów z rynku. Są oni uważani za faworytów przetargów na budowę superszybkich połączeń w Stanach Zjednoczonych (San Diego–Sacramento), Kazachstanie (Astana–Ałmaty), Rosji (Moskwa–Sankt Petersburg) oraz Brazylii (Rio de Janeiro–São Paulo). I np. warunki tego ostatniego kontraktu, wartego 12 mld euro, wymagają, by w ciągu ostatnich pięciu lat pociągi kandydatów nie brały udziału w wypadkach z ofiarami śmiertelnymi.
Hiszpańska kolej dużych prędkości rozwija się szybciej niż japońska i francuska. Od 1992 r. wsiadło do jej pociągów 150 mln pasażerów. 3 tys. km torów łączą 31 stacji, w budowie jest 1,5 tys. nowych tras. Biznes zapewnia pracę 18 tys. osób, w zeszłym roku jego obroty wyniosły prawie 5 mld euro. Jednak to kolos z wieloma słabościami. I mimo państwowych subwencji bilety są tak drogie, że tylko co dziesiąty Hiszpan decyduje się na podróż tym środkiem transportu.