Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Los Ewenka

W krainie reniferów i niedźwiedzi

Roma zginął zastrzelony przez żonę Nastię. Roma zginął zastrzelony przez żonę Nastię. Michał Książek / Polityka
Ewenkowie z Jakucji dobrze wiedzą, co mówią o śmierci. Ocierają się o nią często, aż do krwi.
Paciakan nożem je i nożem atakuje.Michał Książek/Polityka Paciakan nożem je i nożem atakuje.
KuliomaMichał Książek/Polityka Kulioma
Korea, dźgnięty przez Paciakana, ledwo uszedł z życiem.Michał Książek/Polityka Korea, dźgnięty przez Paciakana, ledwo uszedł z życiem.
ProkopMichał Książek/Polityka Prokop
Chara nie chciał pokazać twarzy.Michał Książek/Polityka Chara nie chciał pokazać twarzy.
Ojciec Chary, Kapiton, nie miał oporów. W końcu jest tu szefem.Michał Książek/Polityka Ojciec Chary, Kapiton, nie miał oporów. W końcu jest tu szefem.

Korea

Najbliżej śmierci z całej brygady był Artiom Korea. Ci, co byli bliżej, nie żyją. To był pierwszy dzień tego wieku, obozowali z reniferami nad rzeką Ewenekit, po jakuckiej stronie BAM (torów Kolei Bajkalsko-Amurskiej). Ewenkowie mają długą tradycję walki na noże. Polega na tym, że łapiesz nóż i rzucasz się z nim na przeciwnika. Żeby się tak od razu nie pozabijać, nóż chwycić trzeba ostrzem do tyłu, a ciosy zadawać rękojeścią, do bólu. Wygrywa ten, kto zada najwięcej bolesnych ciosów.

Paciakan uderzył jednak ostrzem. W brzuch.

Z Korei siknęło jak z przestrzelonych bebechów łosia – tak to opisywał Paciakan, pokazując, jak ścierał z twarzy zawartość kolegi; wieźli go dwie doby na noszach z kołdry i skóry rozpiętych między dwoma renami, wzdłuż Ewenekitu i Ołongdo. Kapało z tego jak z dziurawego bukłaka. Jakieś 60 km przez góry do kolei. Pociągiem, na stopa, udało się dotrzeć do Nowej Czary. Lekarz stwierdził, że chłopak przeżył dzięki dużej zawartości alkoholu w organizmie. I pustym, jak okoliczne góry, kiszkom.

Dużo później na pytanie, czy nie fajnie byłoby umrzeć w tajdze, pośród tych ładnych nazw, odpowiedział, że jak ktoś chce, on może mu taką śmierć załatwić. Siedział wówczas nad rzeczką Citkanda, w górach Udokan, na Zabajkalu. Z uroczyska Marmakit, przez Ołongdo, zbierał się do Jakucji.

Ojciec Korei utonął w Czarze. Tak jak brat Wladik. Brat Edik utonął w Kemenie, który wpada do Czary. Mama udławiła się wymiocinami w domu na brzegu Czary. W chwili śmierci wszyscy byli pijani i samotni. Nazywają go Korea, bo tata był Koreańczykiem, północnym. Przyjechał gdzieś w latach 70. ścinać tajgę na budowę BAM, zakochał się i został. Spłodził czwórkę dzieci, zapił i utonął. Czasem Korea chodzi w to miejsce wypić za nich wszystkich.

Takich rozbitków nie brakuje w wiosce Ciapo Ołogo, 600 km na północny wschód od Bajkału. Zebrał ich do kupy Kapiton Popow i zagonił do pilnowania resztek stada, jakie zostało w górach po sowchozie Siewiernyj. Dał chłopakom ubranie, broń, sztuczną pochwę i coś jakby nadzieję czy cel. Może nawet sens?

Korea okazał się doskonałym myśliwym. Dzikie reny, łosie, niedźwiedzie i świstaki chętnie kupowali Rosjanie i Chochły (Ukraińcy). Po sadło świstaków i żółć niedźwiedzią przyjeżdżali nawet z Chin. Gdzieś pod koniec ery Jelcyna zaradny Ewenek zaczął budować w Ciapo dom. Ledwo drewniane wieńce sięgnęły okien, zachciało mu się pić. Nie było to zwyczajne pragnienie. Sprzedał niedokończoną chatę jednemu Chochłowi z Czary. Potem, ten sam dom, sprzedał drugiemu. Kiedy dwaj kupcy spotkali się w Ciapo i pokłócili o prawo do czterech ścian, przyjechał trzeci, z dokumentem własności i podpisem Korei. Chcieli Koreę zastrzelić, ale on siedział już daleko w górach Udokan, na Marmakicie. W tej samej dolinie, gdzie skrył się przed milicją, kiedy porwał syna i uciekł od starszej o 14 lat żony. Sam Putin by go tam nie znalazł. No, chyba że prezydentowi pomógłby Roma Malczikitow.

Roma

Roma wtedy jeszcze żył. Jego śmierć miała na imię Nastia. Do tego ewenkijskie skośne oczy i twarz koloru wysmażonego naleśnika. Kochali się bardzo, póki go nie zastrzeliła.

Ale najpierw śmierć zabrała chorą babcię. Koczowała z mężem nad rzeką Kuanda, za górami Kadar, w stronę Bajkału. Kiedy umarła, dziadek zszedł z gór do miasteczka Kuanda. Kupił kanister spirytusu i sączył go przez kilkanaście dni. Zamarzł, bo po śmierci żony nie było komu rozpalać ognia. Wujek Romy znalazł go zwiniętego w kłębuszek jak korzeń starego modrzewia. Tak go pochował w zmarzniętej ziemi. Ojciec Romy, Pietia, spuścił wujkowi ostre lanie za to, że ten nie upilnował staruszka. Wujka teraz nikt nie pilnuje.

Potem, w 2009 r., śmierć zabrała mamę. Nikt w Ciapo nie mówił, na co zmarła, ale wszyscy wiedzieli. Dwa lata przed tym chłopak dołączył do brygady Kapitona. W brygadzie wytrzymał tylko rok. Syn Kapitona, Chara, bił go i poniżał. Kpili też inni, bo Romka układał wiersze. Tylko Korea nigdy nie bił. Pamiętał przecież, że to Roma dał mu dwa reny, by mógł oddać pieniądze za motor Pietruchy Szakala, który pożyczył i rozbił po pijaku. Po roku roboty Romka nawiał do małej brygady Goszy Kulbartynowa. Tam po 12 miesiącach polowania na dzikie reny i pilnowania stada dostał cztery matki i byka. Przepędził je z Udokan w pobliże Ciapo, u podnóża Kadar. Kiedy myślał, że wszystko się ułoży, umarła mama.

W swoich wierszach wrota doliny porównywał Roma do nóg rodzącej kobiety. Z siedmiu ważenek (samic rena) wyżyło sześć osesków, których pilnował jak oka w głowie. Często zmieniał miejsce postoju, żeby jakaś choroba się nie przyplątała. Koczował samotnie. W czystych jak wódka jeziorkach łowił lipienie koloru rtęci. Zjadał je surowe, ledwo posoliwszy. Kiedy nie było ryb, sięgał po szynki z młodego niedźwiedzia, przechowywane w wiecznej zmarzlinie. Roma pisał wiersze i listy do Nadzi Filipowej z Kiust Kiemdy, drugiej ewenkijskiej wsi nieopodal Czary. Potem skądś napatoczyła się ta Nastia.

Wpakowała mu kulkę w serce po kilkunastu miesiącach małżeństwa. We wsi dziwili się, że tak ładnie trafiła, bo w kłótni to nikt przecież nie celuje. Był koniec maja, Dzień Pogranicznika. W takiej formacji służył Romka. Z okazji święta golnął sobie za dużo, a podpity, jak wszyscy Ewenkowie, bywał agresywny. Nastia tłumaczyła, że zabiła w obronie własnej i dziecka. Dostała cztery lata. W zawieszeniu.

Kulioma

A Kulioma nie służył w wojsku. Do 28 roku życia nie wyrobił dowodu osobistego, więc Rosja nic o nim nie wiedziała.

Miał cztery czy pięć lat, gdy umarła mama. W sposób, o którym nie chce się mówić. Jakoś wtedy umarli też malutcy Ilia i Tamara. To był początek lat 70., nie było jeszcze kolei i drogi do Czary. Dzieci do lecznicy trzeba było wieźć na renach, więc często bywało za późno. Umierały nawet od anginy. Starszy brat Siergiej zamarzł w pałatce po noworocznej hulance. Kulioma pamięta szwagra, jak wybierał się do tajgi na poszukiwania Siergieja. Kiedy ten go znalazł, zdziwił się, że nieboszczyk miał odcięty kciuk. Odciął palec, bo w ostatnich konwulsjach próbował strugać wióry na rozpałkę. Nie starczyło mu paru minut własnego ciepła, by rozpalić ten pieprzony ogień.

Przez kilkanaście lat nikt z rodziny nie umierał, aż siostra Olia zadławiła się wymiocinami. To przez ten techniczny spirytus, którego używają w defektoskopach na BAM. Żyła długo, w chwili śmierci miała 45 lat. Po niej odszedł tata. Jakoś po upadku Sojuza. Pił przez kilkanaście dni i dostał ataku astmy. Z Czary przyjechał lekarz, ale podał zły zastrzyk. Z powietrzem, czy coś. Ojciec umarł w drodze do szpitala.

Z trudem przypomina sobie, czy był dziewięćdziesiąty piąty albo szósty, być może dziewięćdziesiąty siódmy rok. W telewizji niewolnica Isaura, w kraju pizdiec. Każdy robił, co chciał. Naczalnica kostnicy też, więc nie wydała zwłok. Wiedziała dobrze, że Kulioma, wówczas pracownik lisiej fermy, dostał trzy tysiące rubli na pogrzeb. Oddała mu tatę dopiero wtedy, gdy odpalił jej patola z tego zasiłku.

Byliście kiedyś w kostnicy w Starej Czarze? Nawet Kulioma, który przecież zabijał od dziecka, miał tam dreszcze i gęsią skórkę. Nie ma półek czy szaf, zwłoki leżą na podłodze. Pośród nich stoi stół i trzy krzesła, żeby było gdzie wypić. Kulioma nie pamięta, kto mu pomagał. Pamięta, że trzeba było przechodzić przez te leżące zwłoki. Załadował tatę na skrzynię malutkiego sowchozowego uazika i pognał do Ciapo. Paliwo skończyło się po tych 100 km, olej dużo wcześniej. Na szczęście przejeżdżał Szakal, na motocyklu jupiter. Z początku kombinowali, jak skrzynię ze zwłokami umieścić w pasażerskim koszu jupitera. W końcu Szakal zgodził się pociągnąć uazik te ostatnie pięć kilometrów do Ciapo.

Ojciec leży na pobliskim cmentarzu. Dużo więcej tam ludzi niż we wsi. Czasem Kulioma, samotny chłopak ulepiony z ewenkijskich wierzeń i sowieckich haseł, pozwala sobie na małe sacrum: zostawia ojcu zapalonego papierosa i trochę wódki.

Paciakan

Jego przyjaciel Paciakan, ten, co dźgnął Koreę dla żartu, nie chce mówić o śmierci. Chyba że renów.

Śmierć renów nie jest biała, ale brunatna. Waży czterysta kilo i nieźle śmierdzi. Nazywa się Amikan, czyli niedźwiedź (kazał go pisać dużą literą). Zabija przez złamanie kręgosłupa, pac, i ren leży, bezradnie majtając kopytami. A wszystko w ciszy, bo renifery nie wyją i nie rżą, tylko cicho sapią albo charkają. Tę ciszę Paciakan parę razy słyszał, raz go obudziła. Taka śmierć przychodzi zazwyczaj wiosną, nad ranem. Czasem ugania się za renami hasającymi samopas po Marmakicie, częściej szuka przywiązanych albo zamkniętych w ogrodzeniu. Jeszcze żywe reny miś zgarnia na wielką kupę i wkopuje w ziemię, przykrywa gałęziami i kamieniami. Zrazu nie wiesz, co to jest, wpatrujesz się, a tu z kupy kamieni patrzy na ciebie twój renifer. Straszny widok dla zabajkalskich i jakuckich Ewenków, którzy przecież nazywają siebie Oroczon – reniferowi ludzie.

Do Ciapo Paciakan przyjechał z Tiani, wsi po jakuckiej stronie Udokan. Nie było już Sojuza i ojca Kuliomy. Tiania jest większa od Ciapo, ale dużo tam Jakutów, z którymi źle żył. Przez Jakuta przecież umarł jego tata. Miał już cztery siostry i cztery lata, kiedy tato postanowił kilka kilometrów za wsią wybudować dom. (To jest w Tiani dobre – powiada – bierzesz kawałek tajgi, nikogo nie pytasz, czy można). Budowę zaczęli od ostrego picia. Był kwiecień, na rzece Tiani pełno kengkeme – cienkiego lodu. Kiedy z Jakutem nosili kłody z drugiego brzegu, wpadli w jedną z nich. Wygrzebali się cudem: Jakut uciekł do wsi, a Ewenek, bardziej pijany, został i zamarzł. Dlatego Paciakan nie lubi Jakutów. A oni jego.

W Ciapo nie było lepiej. Kapiton, daleki krewny, zagonił go do pracy przy wspólnym stadzie, które z czasem zagarnął dla siebie. Paciakan, jak reszta sierot z brygady, pracował za ubranie i jedzenie. Okazał się szczególnie przydatny, kiedy młodszy syn brygadzisty zabił dziecko (po pijaku, nożem) i poszedł do więzienia na siedem lat. Sieroty z brygady czasem schodziły z gór i sprzedawały rena bamowcom. Dostawali wódkę, rzadziej techniczny spirytus, pod który urządzali wielodniowe hulanki. Stratę w inwentarzu spisywali na kłusowników albo niedźwiedzie.

Kapiton, jeśli nakrył ich na pijaństwie, bił drągiem jak małe dzieci. Koreę, Edikana i Nosoroga – największych hulaków, zabrał do szpitala i pod przymusem wszył im esperal. Dlatego w 2008 r. Paciakan postanowił wrócić do Jakucji. Kulioma odprowadził go z Marmakitu do BAM, za nasypem musiał radzić sobie sam. Tydzień wędrował ze swoimi reniferami do rodzinnej Tiani. Jedną zimę spędził samotnie w tamtejszej części gór Udokan. Podczas kolejnej dołączyła do niego sędziwa mama, ale nie wytrzymała mrozów i wróciła do wsi na Nowy Rok. Kiedy złośliwy niedźwiedź i Jakuci zaczęli mu podbierać reny, musiał wrócić do brygady.

Kapiton

Nikt nie wie dokładnie, dlaczego Kapiton przeniósł się z Jakucji do Ciapo Ołogo. Być może, jak na przykład Prokop, uciekał przed zemstą. Prokop wiał aż z Jakucka. Pracował tam jako strażnik więzienny i naraził się mafii. Ratując, uciekł do rodzinnej Tiani, ale kiedy zaczęli go szukać też we wsi, dał nogę aż do Ciapo. Był doskonałym myśliwym i asem Kapitona w jego zatargach z bamowcami.

Brygadzista nie mógł odżałować Prokopa, gdy ten dwa lata temu utonął w Czarze w czasie wyprawy na miętusy. Prokop sam pływał jak miętus. Nie bał się Czary wezbranej ani pokrytej śryżem: kiedyś przeszedł rzekę, skacząc z kry na krę. Ale tym razem był pijany. Podobnie jak dwaj inni, którzy z nim utonęli.

Dlatego Kapiton nie pije. Od 20 lat. Jako jedyny ze 140 mieszkańców Ciapo, nie licząc dzieci do 13 roku życia. Jako jeden z nielicznych mieszkańców północnego rejonu Zabajkala, w którym leży Ciapo. Nie pije, żeby lokalna administracja nie mogła odmówić mu ciągnika, samochodu, paliwa dla wsi – bo przepiją. Żeby załatwić materiał na most. Naprawę drogi. Nie pije, żeby wytrącić argument łowczemu, z którym trzeba kłócić się o łowiska dla brygady i pastwiska dla renów. Każda dolina jest na wagę złota. W jednej można za zimę złapać nawet 10 soboli, czyli zarobić jakieś – na polskie – 3 tys. zł. W tej samej możesz strzelić łosia albo dwa, a to kolejne 3 tys. zł. Jest zawsze trzeźwy. Chorobliwie. Ostentacyjnie. Za cały swój naród.

Kiedyś pracował jako strażnik ochrony przyrody w rezerwacie na rzece Czaurodzie. Oznaczało to tyle, że nikt nie mógł tam polować, poza brygadą. Raz przyjechali Rosjanie, rozbili się w starej izbuszce i łowili miętusy. Kapiton z synem i Kuliomą zjawili się cicho niczym komary. Kapi wszedł do izby jak do siebie, między pięciu chłopa, postawił wielki nabój na stole i powiedział: Macie jeden dzień i chana (w gwarze więziennej – śmierć). Zanim się spakowali, rozbroił ich jak dzieci.

Innym razem w obozie Goszy Kulbartynowa zastał go pijanego w towarzystwie kilku Rosjan. Gosza leżał półprzytomny i obsikany, a obcy obracali jego żonę. Zgonił ich z pijanej Ewenkijki i zaczął okładać kijem. Bamowcy nie odważyli się sprzeciwiać, bo tuż obok stali Prokop z karabinem sajga i Chara z karabinkiem bars. W odwodzie był jeszcze Kulioma. Podobnie jak na jeziorze Dawaczan, kiedy przyłapał bamowców na połowie rzadkiego gatunku górskiej ryby. Znowu wziął kija i zaczął okładać kłusowników. W Czarze obrażeni powtarzali, że nazywał ich marchewkojady i krzyczał: Spierdalajcie do swoich ogródków, sadzić buraczki i kapustę!

Zastrzelił w Jakucji człowieka, ale wyrok odsiedział godnie. Na początku lat 90. zjawił się w Ciapo. Pewnie nie mieścił się ze swoją energią i rzutkością w jakuckich układach. Rodzice i trzej bracia już wtedy nie żyli, nie miał mu tam kto pomagać. W Ciapo był jednym z nielicznych trzeźwych, więc szybko zdobył autorytet. Kiedy w górach znalazł martwego myśliwego z Litwy, który pustoszył ewenkijskie łowiska, podejrzewali, że to on zastrzelił. Ale nic mu nie udowodniono. Potem znowu znalazł dwóch włóczęgów spalonych w namiocie. Tak jakoś wyszło – ucina rozmowę.

Minęło prawie 20 lat. Stado liczy dziś 700 głów. W górskiej tajdze Udokanu to maksymalna liczba, trzeba je już dzielić na dwa. Nie to co w tundrze, gdzie stado może mieć i 5 tys. głów. Jedną połowę weźmie Chara, resztę drugi syn, Kola. Jak tylko wyjdzie z więzienia. Chłopaków z brygady też podzielą między siebie. Do Kolki nikt za bardzo nie chce iść – łatwo się denerwuje i szybko sięga po nóż. Nie po to, by uderzyć rękojeścią.

Mówią, że śmierć za nim chodzi jak łajka.

Śmierć

Czasem przy ognisku na Marmakicie rachują te wszystkie śmierci. Citkanda płynie spokojnie, jak krew w żyłach. Ciepło podlane spirytusem wsiąka osmotycznie w organizm. Od ponad roku nikt nie umarł.

Zgony ze starości się nie liczą. Jak i te, które nie dotyczą brygady. Na dziesięciu, którzy przewinęli się przez skład, wychodzi coś około 40 śmierci. Samych krewnych, bez przyjaciół i znajomych. Połowa z tego to rodzice.

Kłócą się, czy jest Ewenkijką czy Chochlaczką, Ruska czy Buriatka? Czy ma skośne oczy czy okrągłe? Kulioma mówi, że każdy naród ma swoją śmierć. Paciakan twierdzi, że śmierć jest bez narodowości. I jak już powie: dawaj dupy, to chuj ją obchodzi, czyś ty Ruski, czy Jakut. Ktoś musi być następny.

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Los Ewenka"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną