Recenzja spektaklu: "Wesele", reż. Marcin Liber
O polskim kompleksie niedorastania do Historii, absurdalnych majaczeniach o Sprawie czy Idei, które zastępują dojrzałe spojrzenie w głąb siebie.
O polskim kompleksie niedorastania do Historii, absurdalnych majaczeniach o Sprawie czy Idei, które zastępują dojrzałe spojrzenie w głąb siebie.
Sam spektakl do szczególnie świeżych nie należy.
Spektakl Garbaczewskiego to opowieść o hipokryzji, ale też o pamięci.
Spektakl, tak jak dramat Kochanowskiego, powstał najprawdopodobniej z zatroskania losem Rzeczpospolitej i ku upomnieniu tych, co nią władają.
Design, kostiumy i projekcje wideo tworzą klimat rodem z „Odysei kosmicznej” i „Solaris”.
Ubrane w formę ballady czy ludycznej przypowieści prawdziwe historie pracowników KGHM.
Obraz zautomatyzowanego, kapitalistycznego korpospołeczeństwa.
To trzeba zobaczyć.
Spektakl o banalności życia bez zła.
Warto wjechać na 6 piętro Pałacu Kultury i Sztuki. Takiego duetu prędko nie zobaczymy w naszym teatrze.
Ważnym elementem spektaklu jest zmiana charakteryzacji i kostiumów na oczach widzów: bohaterowie, zmieniając ubrania, zmieniają status społeczny, zyskują albo tracą szacunek świata i szansę na życiowy sukces.
Forma spektaklu jest mieszanką: teatru, performance’u, wykładu, koncertu oraz czytanych fragmentów wywiadów z Markiem Edelmanem i Andrzejem Stasiukiem.
Można by zamknąć oczy i słuchać pięknej muzyki, ale większość głosów pozostawia wiele do życzenia.
Zadowoleni ze spektaklu wyjdą fani kabaretowego przerysowania, min, seksualnych aluzji i udawania pijanych.
Czterogodzinny spektakl wypełniają słowa, słowa, słowa.
Poruszający zbiorowy portret inteligencji cierpiącej na syndrom niespełnienia.
Spektakl jest jednym z serii przygotowywanej na zbliżający się Rok Szekspirowski.
Dostajemy satyrę na hipsterów, a fakt, że rozgrywa się na tle kaplicy czaszek, to za mało, żeby nabrała głębi.
Wspaniały aktorski koncert.
Dzieło broni się jako całość, choć zmieniło nieco charakter.