Klasyki Polityki

Bunt niewidzialnych

– Poruszamy się po mieście jak kule bilardowe – mawiają niewidomi. – Przed dotarciem do celu boleśnie się obijamy. – Poruszamy się po mieście jak kule bilardowe – mawiają niewidomi. – Przed dotarciem do celu boleśnie się obijamy. PantherMedia
Niewidomi, którzy próbowali zmienić Polski Związek Niewidomych, dostali łatę wywrotowców.

Gdy jesteś niewidomy, grozi ci też inne, może nawet dotkliwsze kalectwo: stajesz się społecznie niewidzialny. Ale da się z tym walczyć. Ceną jest etykieta: rozłamowiec, wywrotowiec, furiat.

Pan Staszek Stryjewski, zwany furiatem, zażądał, by przed wejściem do jeleniogórskiego Związku Niewidomych zainstalować głośnik, który co kilka sekund nadawałby sygnał dźwiękowy: serdecznie zapraszamy. Doprowadzałby on niejako za uszy pod wielkie drzwi Zarządu.

– Poruszamy się po mieście jak kule bilardowe – mawiają niewidomi. – Przed dotarciem do celu boleśnie się obijamy.

Pracownice w biurze związkowym, gdzie pan Staszek domagał się pieniędzy na montaż urządzenia, projekt wkrótce nazwały papugą, a pana Staszka bardzo znielubiły. W lipcu 2003 r. do sądu koleżeńskiego w Warszawie wysłały wniosek o wykluczenie namolnego związkowca z szeregów organizacji niewidomych.

Prezes koła Teresa Zasada-Tokarska: – Chce być traktowany w sposób, nie wiadomo czemu, szczególny. Zainicjował comiesięczne wywrotowe obrady w naszej świetlicy. Służą głównie do wygłaszania monologów o osobistych problemach. Pojawia się na nich łącznie od 2 do 4 osób. Chcą rozbić PZN.

Pan Staszek stuka białą laską w podłogę: – Związek jest bezużyteczny, archaiczny i bezradny.

Związek szczątkowy

Polski Związek Niewidomych istnieje od 1946 r. Zrzesza 80 tys. osób. Pierwsze lata działalności to czas aktywnej pionierki. Budowa drukarni brajlowskiej (brajl – dotykowe pismo niewidomych, które składa się z 63 wypukłych znaków) – premierowy numer gazety dla niewidomych „Pochodnia” ukazuje się w 1948 r. Trzynaście lat później skok w epokę książek na taśmach magnetofonowych. W całym kraju otwierane są tzw. biblioteki książki mówionej. Przy nich lokalne koła PZN. Kto się zapisze, ma legitymację (uprawnia m.in. do bezpłatnych przejazdów), na ręku radziecki zegarek Rakieta z otwieraną szybką, pod którą wielkie wskazówki są do dotykania. Zegarkiem można przybijać gwoździe i jest dla wszystkich za darmo.

W końcu lat 90. źródło pieniędzy od państwa wysycha. Majątek PZN przejmują prywatne spółki. Od tej pory organizacja ma się utrzymywać z dobroci sponsorów, a o sprzęt pisać podania do Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego.

Koło PZN Jelenia Góra jest biedne i małe. Należy do niego tylko 17 osób kompletnie niewidzących i 783 tzw. szczątkowców, którzy mają wzrok w różnym stopniu słaby. Bieda doskwiera szczególnie po reformie administracyjnej z 1999 r. Oddział PZN Jelenia Góra zmienił się wtedy z jednostki wojewódzkiej w powiatową. Razem z przywilejami zniknął wypełniony wcześniej po sufit magazynek z okularami, lupami, końcówkami do białych lasek (szybko się zużywają).

– Skończyły się dobre czasy, a razem z nimi koleżeńskie układy – mówi Grażyna Rehlis, skarbnik koła. – Ludzi podzieliły głupie zatargi.

Był wrzesień 1999 r., gdy w świetlicy związkowej odbyło się pierwsze spotkanie wywrotowców. Obecnych osiem osób. To ci, którzy nie chcą wpadać do Związku tylko na herbatę. Chcemy tutaj zobaczyć najsłabszych, naszych zapuszkowanych– mówił pan Staszek, który zainicjował spotkanie, mając na myśli niewidomych niewidzialnych, bo zamkniętych w czterech ścianach swoich domów. Ma 54 lata, wzrok stracił 20 lat temu (nieudana operacja katarakty), używa białej laski z końcówką wysłużoną jak stary bucior.

Zapuszkowani

Zapuszkowani żyją jak kwiaty doniczkowe. Są niemobilni, niesamodzielni. Na spotkanie w związkowej świetlicy przywieziono ich wszystkich razem. Wcześniej zaproszono, przez telefon, z osobna (zwyczajowe ogłoszenie na pinezkę w drzwiach PZN nie zadziałałoby wcale).

Z hurtowego informowania uprawianego dotychczas przez PZN wynika tyle, że przychodził promil potrzebujących publicznie wyrażonej myśli – mówi Maria Tarasewicz, wolontariuszka (słabiutko widzi na jedno oko, do PZN nie należy). Na wrześniowe spotkanie załatwiła transport: Land Rovera z kierowcą od męża z firmy. Do auta zapakowano między innymi 35-latka Stasia ze wsi Podgórzyn. Były kłopoty. Wcześniej tak rzadko wychodził z domu, że w aucie wymiotował, trochę się upaskudził. Twierdził, że i tak się cieszy. W świetlicy przeżywał szok. Tyle głosów, nowe miejsce. Wiadomo, niewidomy lubi nowy teren najpierw obrajlować, czyli w slangu niewidomych – zobaczyć. Obejść wszystkie kąty, przeciągnąć dłonią po meblach-przeszkodach.

Ja w ogóle z domu nie wychodzę. Nie stać mnie na przewodnika, a podłości ludzkiej na ruchliwej ulicy normalnie się boję – mówiła na wrześniowym spotkaniu Stanisława Zawisza (60 lat, nie widzi od 6 – odklejona siatkówka). – Tylko po mieszkaniu Bóg mnie bezpiecznie prowadzi. Dzięki temu nawet na mokro podłogę w domu zrobię. Wszystko z opiekuńczym radiem Ave Maryja.

Historię pana W. z dzielnicy Zaborze znają tylko niektórzy. Nie widzi od 20 lat, zwyczajnie okopał się w domu. Wygląda jak hipopotam, waży 120 kilo, pali Bezrobotne, leży w łóżku z piwem. Co robić?

Elżbieta Chojnacka, ociemniała w wyniku cukrzycy, też nie przychodzi do Związku. Wstydzi się, przez rok nie wpłacała comiesięcznej trzyzłotowej składki. Niedawno dostała list z informacją o usunięciu ze Związku. Bardzo źle to znosi, płacze. Nie płaciła, bo nie starczało z renty. Z biedą boryka się również szczątkowiec pan Leszek. Za pozbierane na śmietniku puszki czasem dostanie parę złotych. Nie ma renty, kombinuje, coraz bardziej ślepnie.

Skoro PZN nie reaguje na naszą niedolę, pomóc musimy sobie sami – konkluduje pan Staszek.

Pracownik urzędu miasta Jelenia Góra: – Kiedy radny obiecywał, że z myślą o niewidomych pomaluje się tu i tam schody na biało, to niewidomi na to: a kto to zobaczy?

Zbigniew Kaczor z Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów: – Zrobili niezłe zamieszanie. Teraz, jak się modernizuje gdzieś instalację świateł i wymienia wszystkie bebechy na nowe, to automatycznie montuje się też te kabelki, głośniki. Już ze dwanaście takich przejść mamy. Niewidomi i tak dzwonią, że mało.

Urząd skarbowy: – Przyszedł starszy człowiek, już w drzwiach wykrzyczał, że nie widzi. Po prostu wymusił wypełnienie pitu.

Dyrektor MZK Jelenia Góra: – Chcieli, żeby w autobusie, jak na Zachodzie, przez głośnik im zapowiadać przystanki. Cóż, firma ma zaspokajać potrzeby każdego. Dzięki temu zarabia. Powiedziałem: nie ma sprawy. Teraz tych głośników już nie wyłączę, chociaż narzekają pasażerowie, że spać nie można.

Krzysztof, sprzedawca w sklepie z telefonami komórkowymi: – Pierwszy raz spotkałem takiego z laską, w czarnych okularach. Siedział u mnie dobrą godzinę. Kazał sobie pokazać modele telefonów dla niepełnosprawnych. Zbaraniałem i dałem mu te z podświetloną klawiaturą. Opieprzył mnie i sam obmacał cały towar. W końcu wybrał i wyszedł z aparatem dla dzieci – dużym, z wypukłą klawiaturą.

Dostosowani

Część związkowców z niechęcią komentuje działania wywrotowych kolegów. A co stanie się, gdy niewidomego wojownika dopadnie dzień słabości? Bez krzyku, łomotania laską – niczego nie załatwi. Lepiej nie wypruwać z siebie flaków, tylko pielęgnować odporność i siłę. Po prostu iść, gdy na ulicy zwyczajowo powstanie milczący tunel wśród przechodniów. Żaden nie zapyta: czy pomóc? Trudno. Gorsze rzeczy bywają. Na przykład kontroler w autobusie, który zażąda legitymacji PZN, uprawniającej do bezpłatnej jazdy, a gdy ją dostanie, łapą macha jeszcze przed nosem ociemniałego – potwierdza tak autentyczność papieru. Szczątkowiec łapę dojrzy, na cały dzień go to psychicznie zgnoi. A może przeciwnie – wzmocni? Usadzi na bezpiecznej drodze pokory.

Irena Budźko (niedowidząca) nie używa białej laski: – Człowiek niedowidzący pięknie się do swojego życia przyzwyczaja. W razie kłopotów z przemieszczaniem uprzejmie prosi o pomoc widzących.

Nie każdy lubi prosić o pomoc. Andrzej Żuk ma 48 lat, 30 lat temu przestał widzieć na jedno oko, później choroba zabrała drugie, pracuje jako masażysta. Każdy poranek zaczyna od drobiazgowych przygotowań. Ubranie musi mieć idealne – licho wyglądający niewidomy to żebrak, wsuwa mu się do kieszeni drobne. Stąd też wypastowane buty, eleganckie przyciemnione okulary.

Nie cierpię zderzeń z mitami, na przykład, że niewidomy musi być biedny – mówi. – Dobrze zarabiam, płacę podatki. Dlatego nie jako niewidomy, ale wymagający obywatel walczyłem o sygnalizację dźwiękową na przejściach dla pieszych. Nie prosiłem o litość dla niewidomych, tłumaczyłem tylko (najpierw urzędnikom, później pani radnej, na koniec w telewizji) – jak takie urządzenia w Danii działają. Jak je tam doceniają nie tylko niewidomi, ale też ludzie starsi, często kiepsko widzący, albo nieuważne dzieciaki.

Samodzielność na ulicy cieszy pana Andrzeja. Z radiowych reklam dowiaduje się o zmianach nazw ulic, podsłuchuje wokół siebie rozmowy: gdzie nowa Pizza Hut, gdzie brzydki bank pomalowany na kolor salcesonowy. Im więcej danych, tym lepiej w wyobraźni widać miasto.

Niestety, jest taka nieprzyjemna zasada: jak niewidomy chce być niezależny, aktywny, to otoczenie mu dla jego dobra przeszkadza. Tak było w przypadku Bolesława Perla, lat 71, od 27 lat ociemniałego.

Zdarzenie sprzed miesiąca. Pan Bolesław w Studium Nauczycielskim wykładać ma o kształceniu głosu i o sztuce publicznej wypowiedzi. Jego wejście do klasy poprzedza rektor: Drodzy państwo, za chwilę odwiedzi nas człowiek wybitny, ale niewidomy. Tylko tyle. Pan Bolesław pożegnał się z prowadzeniem zajęć. Między nim a studentami rektor zbudował mur z inwalidztwa.

Ja muszę zaistnieć jako człowiek zwyczajny, bez nalepki: kaleka – mówi pan Bolesław, wojskowa sylwetka, kocie ruchy, siwa czupryna, ciemne okulary. – Po pewnym czasie i tak wszyscy ociemniałość zauważą. Zrobią to jednak przez filtr zaufania do mojej wiedzy.

Pan Bolesław wypracował techniki kamuflażu. Nigdy nie wyciąga przed siebie ręki w geście typowym dla niewidomych, nie maca przedmiotów przed sobą, robi to niepostrzeżenie – gestykulując, uprawiając w powietrzu prawdziwy balet dłoni.

– Opanowanie sztuki nie widząc – widzieć kosztuje ogromnie dużo pracy, udziału najbliższych i cierpliwości – mówi. – Ale dzięki temu żyję aktywnie, pracuję.

Front ślepych, głuchych i kulawych

„Brak pracy i środków na utrzymanie to największy problem niewidomych. To rodzi uczucie bezradności i zniechęcenia” – tak brzmiała konkluzja ankiety, jaką przeprowadził Karkonoski Sejmik Osób Niepełnosprawnych. Jego prezes i założyciel Stanisław Szubert niedowidzi po wypadku samochodowym. – Byłem na spotkaniu wywrotowców i mam jeden wniosek – mówi. – Trzeba wysiłki nie tylko ślepych, ale też głuchych i kulawych, skumulować, pociągnąć w jednym racjonalnym kierunku.

Plany: zakład aktywności zawodowej – drukarnia książek w powiększonym druku (maszyny poligraficzne stoją już w piwnicy), lobbing w Warszawie na rzecz uwolnienia od praw autorskich słuchowisk z archiwum Polskiego Radia, przeniesienie ich na nośniki CD i sprzedaż. Sejmik chce też organizować spotkania z pełnosprawnymi pod hasłem: stymulacja empatii.

– Zaprosimy na przykład prezydenta miasta – mówi Szubert. – Na nos mu nałożymy gogle, symulujące inwalidztwo oczu. Puścimy go tak samodzielnie, po pokoiku – niech sobie radzi. Na pewno te chwile zapamięta. I dobrze, bo właśnie z indywidualnego doświadczenia bierze się zrozumienie dla innych.

Wywrotowiec Staszek Stryjewski sam przystosował do swoich potrzeb środowisko domowe. Przy drzwiach wejściowych zamontował dodatkowy domofon (gdyby ktoś kręcił się na klatce schodowej, pan Staszek usłyszy drania w słuchawce przy łóżku). W kuchni – mikrofalówka i pralka z nakładkami zapisanymi brajlem. Na ścianie w pokoju wisi podziurkowana mydelniczka, wzmacniacz melodyjek z korytarza. Na półce regału talking watch – podaje godzinę po niemiecku (jest bardziej wyrazisty od polskiego). Przy łóżku autolektor, mądre urządzenie, które po zeskanowaniu drukowanego tekstu czyta go syntetycznym robotogłosem. Pan Staszek ma jeszcze łazienkę z kabiną prysznicową zrefundowaną w ramach programu pomocowego Dom bez barier, telefon bezprzewodowy, a przy nim dyktafon. A także regał z teczkami, w które upycha podania o finansowanie potrzeb do Funduszu Rehabilitacyjnego. Obok kolekcja kaset – archiwum rodzinne: zapis rozmów z dwoma synami i byłą żoną.

Prezes koła Teresa Zasada-Tokarska zna losy pana Staszka: – Rodzina go zostawiła, bo to choleryk i egoista. Wystarczy spojrzeć na to, co nagromadził w domu. Inni niewidomi w cichości i życiowej pokorze nigdy aż po tyle ręki by nie wyciągali.

Pan Staszek się złości: – Niech PZN wykorzysta moją energię. Pokazałem: mogę i chcę aktywizować wszystkich niewidomych. Znam ich więcej, niż w swoich rejestrach ma Związek. To Związek powinien taką szarą strefę wyciągać z domów i uczyć działania.

Pani Halina nie chce się spotkać z dziennikarzem, przeprasza; odzwyczaiła się od ludzi. Poza tym brak jej czasu. – Odkąd nie widzę – podróżuję. Zwiedziłam cały Trzeci Świat – mówi spokojnym głosem przez telefon. – Z Budrewiczem, Kapuścińskim Afrykę krok po kroku poznawałam. Czasem, jak mnie z domu rodzina na spacer wyrzuci, i tak w kieszeni mam maleńki magnetofon. Tam gra mi kaseta z książką o podróżach.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Gra w Zielony Ład. W tym gorącym sporze najbardziej szkodzi tępa propaganda

To dziś najważniejszy i najbardziej emocjonalny unijny spór, w którym argumenty rzeczowe mieszają się z dezinformacją i tępą propagandą.

Edwin Bendyk
07.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną