Klasyki Polityki

Przyroda nie nadąża

Jak chronić przyrodę? Miłość do kwiatków i pszczółek nie wystarcza

Prof. Ewa Symonides, ekolog roślin Prof. Ewa Symonides, ekolog roślin AN
Z prof. Ewą Symonides, ekologiem roślin, o ginących gatunkach i ekologach oszołomach.

Rozmowa ukazała się w Niezbędniku Inteligenta POLITYKI Plus nr 6/2010

Sławomir Mizerski: – Czy pani profesor żyje w ścisłym kontakcie z przyrodą?
Ewa Symonides: – Jak wiele innych osób czuję, że jestem cząstką przyrody. Podoba mi się powiedzenie Otto Wilsona, że człowiek jest wybrykiem ewolucji i spokojnie mogłoby go nie być. Wiara w to, że jesteśmy najwspanialszym produktem ewolucji, jest złudna. Zdarzyło się, że człowiek wyewoluował i tyle. Każdy dzień dostarcza nam świadectwa, jakim marniutkim jesteśmy prochem mimo całej wspaniałości naszego umysłu.

Czy emocjonalny stosunek do przedmiotu nie komplikuje pani pracy?
Staram się powściągać emocje, bo ochrona przyrody wymaga przede wszystkim wiedzy. Miłość do kwiatków i pszczółek nie wystarcza. Żeby coś chronić, trzeba to poznać. Istnieje ogromna liczba gatunków i jeszcze większa liczba powiązań między nimi, są wielogatunkowe zbiorowiska, układy, ogromne zróżnicowanie środowisk naturalnych. Proszę sobie wyobrazić, jaką masę obiektów trzeba poznać, żeby w ogóle wiedzieć, które są zagrożone i jak je chronić. Trzeba mieć świadomość zagrożeń dla tej przyrody. I to nie tylko aktualnych, ale także przyszłych, które nadchodzą w wielkim tempie. Wiemy, że zmienia się klimat, że środowisko nie wytrzymuje obecnego poziomu presji człowieka. Dochodzą kwestie prawne, ekonomiczne, socjologiczne, bo nigdzie nie udaje się chronić przyrody bez choćby elementarnego zrozumienia społeczeństwa. Jak pan widzi, to bardzo skomplikowany obszar wiedzy. Uczucia, nawet najgorętsze, niewiele tu pomogą.

Ochrona przyrody to wymysł naszych czasów?
Bynajmniej. Człowiek od zarania dziejów niszczył przyrodę, a zarazem ją chronił. Już w starożytności żyli władcy chroniący przyrodę. U nas król Jagiełło wprowadził ochronę cisa. Na przestrzeni dziejów były jednak bardzo różne motywy ochrony przyrody. Te najstarsze wywodzą się z wierzeń religijnych. W Arabii chroniono jako święte dorodne drzewa oliwne, plemiona afrykańskie czciły potężne baobaby, ludy europejskie – dęby. Ze względów religijnych chroniono wielkie głazy narzutowe, skały osobliwych kształtów lub rozmiarów, jako siedziby bogów. Indianie obdarzali wielkim szacunkiem i bogobojnym lękiem drzewa oraz zwierzęta, bo wierzyli, że zamieszkiwane są przez duchy.

Wszystko może się przydać

Rozumiem, że bano się przyrody, bo miała przewagę nad człowiekiem.
Niech pan popatrzy na relacje mediów na temat powodzi, huraganów. Przyroda wciąż dominuje. A jeśli człowiek zamierza ją ujarzmić zamiast żyć z nią w harmonii, to zginie. Na szczęście światli ludzie już to zrozumieli. Ale wracając do motywów, dla których chronimy przyrodę – były także etyczne, estetyczne, ekonomiczne. Przecież nawoływania do ograniczenia połowów wynikają z przyczyn ekonomicznych, bo jeśli zniszczy się ryby i ich potomstwo, to nie będzie czego łowić. Powinno się chronić biologiczną różnorodność, wszystko, co się na nią składa – choćby dlatego, że nie wiadomo, co i kiedy się człowiekowi przyda. Okazuje się, że nieznane wcześniej nikomu organizmy są nosicielami wspaniałych genów, niezbędnych w produkcji cennych leków. To są nośniki ważnych informacji genetycznych, niezwykle użytecznych dla człowieka. Jeśli człowiek jest mądry i przewidujący, na wszelki wypadek nie powinien niszczyć tego, czego nie musi. Chociaż oczywiście nikt mu nie każe chronić armii szczurów czy komarów w swoim otoczeniu.

Argument o konieczności ochrony zasobów genowych brzmi trochę podejrzanie. Co to oznacza w praktyce?
W przyrodzie istnieje współzależność między organizmami. One nie żyją w pojedynkę. Najlepszy przykład to lasy równikowe, gdzie ewolucja toczyła się bardzo długo, bo nie było takich kataklizmów jak np. lodowce. W efekcie każdy organizm ma niezwykle wąską amplitudę ekologiczną, czyli jest wąsko wyspecjalizowany. W takich lasach jest ogromna masa gatunków, z których jeden nie może bez drugiego żyć, a więc brak jednego oznacza w praktyce zanik drugiego.

A ten drugi pociąga za sobą następne, a one – kolejne.
Właśnie. Na przykład dzisiaj dokładnie znane jest znaczenie mikoryzy dla drzew leśnych, czyli ich współżycia z grzybami. W zdegradowanych glebach tych grzybów nie ma, w efekcie drzewa nie rosną itd. Ochrona lasów lub drzew wiedzie między innymi poprzez ochronę grzybów żyjących w glebach leśnych. Tak więc w imię dobra człowieka powinno się chronić wszystkie gatunki, co nie oznacza, że wszystkie osobniki tych gatunków. Ochrona interesów człowieka, nawet tych krótkowzrocznych, wymaga niekiedy likwidacji np. nawet zagrożonych wilków lub żubrów.

Przecież gatunek to pojęcie umowne. To człowiek zdecydował, czy coś jest osobnym, rzadkim gatunkiem, czy nie.
Dzięki biologii molekularnej możliwe jest poszukiwanie rzeczywistego pochodzenia i pokrewieństwa między gatunkami, a nie podobieństwa. Współczesna taksonomia (nauka o zasadach i metodach klasyfikowania – przyp. SM) rozwija się bardzo szybko, a współczesną koncepcję ochrony przyrody można w zasadzie sprowadzić do ochrony zasobów genowych. Tyle że te geny nie fruwają sobie w powietrzu, tylko są upakowane w organizmach, które przyporządkowujemy do konkretnych gatunków.

Ginący materiał

Jeśli zginie gatunek, to zginie co?
Jego informacja genetyczna, bardzo często bezcenna.

Ale przyroda to ciągły, odwieczny proces, w którym bez przerwy coś ginie i powstaje.
Od powstania na Ziemi pierwszych organizmów żywych mniej więcej 3,5 mld lat temu, w dziejach naszej planety zdarzyło się kilka potężnych katastrof. Za każdym razem zginęło 90–95 proc. żyjących ówcześnie gatunków. Rzecz polega na tym, że obecnie tempo zaniku gatunków jest większe niż kiedykolwiek przedtem w całej historii Ziemi. Powtarzam: tempo, a nie sam proces.

A skąd wiadomo, że jakiś gatunek naprawdę zaniknął?
Ponieważ go nie ma, po prostu.

Może nie ma, ale za chwilę ktoś go znowu spotka.
Tarpana, proszę pana, nikt nie spotka. Są dane mniej więcej od XVI w. mówiące o tym, ile gatunków naprawdę wyginęło. To jedna sprawa, druga to spekulacje. Świat nauki zdaje sobie sprawę z tego, że zna niewielki procent żyjących gatunków. Ale znamy relacje międzygatunkowe, czyli powiązania między gatunkami. I badacze z całą pewnością mogą stwierdzić, że jeśli wyginie gatunek A, to zginie także kilka innych. Dla ludzi nauki bardzo przykre jest natomiast to, że w obecnym świecie dużo szybciej gatunki zginą, niż my je poznamy, opiszemy i sklasyfikujemy.

Czyli nawet nie będziemy wiedzieli, co zginie?
Ale będziemy wiedzieli, że zginie na pewno. Wiemy, że są gatunki przywiązane do ściśle określonych biotopów, czyli typów środowisk. I jeśli tych środowisk nie będzie, to tych gatunków też nie będzie, bo nie są one w stanie żyć w innych warunkach, nawet jeśli laikom warunki te wydają się całkiem niezłe do życia.

Ta nieświadomość zasmuca, ale paradoksalnie może trochę uspokaja. To dzieje się poza nami.
Nie wiem, kogo uspokaja, może pana. Mnie bardzo martwi. Wśród ludzi, którzy chociaż trochę orientują się, w czym rzecz, niepokój narasta. Dlatego m.in. zamiast tworzyć niekończące się listy gatunków chronionych, próbuje się chronić zróżnicowanie środowisk wiedząc, że wówczas znajdzie w nich schronienie wiele gatunków. Na tym m.in. polega koncepcja europejskiej sieci Natura 2000. Na obszarach tej sieci oprócz gatunków chroni się różne siedliska. Również takie, które dotychczas w Polsce były traktowane pogardliwie jako nieużytki – piaszczyste wydmy śródlądowe.

Nawet jeśli powstały na skutek działalności człowieka?
To nie jest ważne. I na tym polega zmiana w podejściu do tego, co nazywa się ochroną przyrody. Oprócz układów naturalnych czy półnaturalnych chronimy także to, co powstało lub utrzymuje się dzięki człowiekowi, np. pewne typy łąk.

Tam też jest unikatowa przyroda i gatunki wymagające ochrony?
Oczywiście. Nawet pewne odmiany roślin uprawnych, które powstały dzięki świadomemu doborowi czy selekcji, także zawierają materiał genetyczny wymagający ochrony. Ten materiał ginie na naszych oczach. W przeszłości nasze rolnictwo opierało się na tym, że z ojca na syna przechodziło ziarno zbóż do wysiewu czy ziemniaki do sadzenia. Na obszarze Polski była ogromna rozmaitość odmian roślin zbożowych. Potem wprowadzono tzw. kwalifikowane ziarno i doszło do strasznego zubożenia puli genów zawartych w tych roślinach. Kiedyś na świecie były setki odmian ryżu, w tej chwili na skalę przemysłową uprawia się zaledwie kilka. Bo człowiek nastawił się na szybką, łatwą, ekonomicznie wydajną uprawę. Reasumując – ochrona przyrody znacznie rozszerzyła zakres swoich zainteresowań o te gatunki, odmiany, a nawet całe ekosystemy, które powstały dzięki człowiekowi lub są przez niego utrzymywane.

Terror kupy oszołomów

Czym różni się działalność naukowców takich jak pani od działalności organizacji ekologicznych?
Pozarządowych organizacji ekologicznych jest bardzo dużo i one są szalenie zróżnicowane. Wiele z nich wykonuje kawał rzetelnej roboty, której nie jest w stanie wykonać żaden urzędnik państwowy. Oprócz nich istnieją jednak takie, które są kupą oszołomów. Są krzykliwe, nie stać ich na nic poza przytwierdzaniem się łańcuchami do bramy ministerstwa i zwykle mają zerowe pojęcie o ochronie przyrody. To są podżegacze nierozumiejący konieczności pójścia na pewne kompromisy. Niektóre z tych organizacji z definicji tępią np. urzędników. Doświadczyłam tego na własnym przykładzie, gdy byłam głównym konserwatorem przyrody.

Czytaj także: Dzieci niewiele wiedzą o przyrodzie

Mam wrażenie, że ich mocno zideologizowani członkowie uważają, że ten, kto ich nie popiera, jest złym, okrutnym i głupim człowiekiem.
Próbowałam nieraz z nimi rozmawiać. Niektórzy są wegetarianami, jedzenie mięsa to dla nich zbrodnia. To oczywiście niemądre, bo przyroda jest przecież tak skonstruowana, że każdy kogoś zjada. Zupełnie nie rozumiem, kto dał im prawo walki o to, żeby nie zabić i nie zjeść akurat ssaka, ale ryby już niekoniecznie, a roślina jest im już w ogóle obojętna. Ich terror jest bardzo szkodliwy dla ochrony przyrody, bo wypacza jej sens.

Ponieważ?
Ponieważ każda przesada jest niezdrowa. Myślę, że na skutek presji tych organizacji niektóre oceny oddziaływania na środowisko, robione przy okazji rozmaitych inwestycji, zostały wypaczone. Oczywiście jestem za tym, że jeśli powstaje nowa droga, to trzeba szybko i sprawnie przeprowadzić taką ocenę, ale jeśli tylko wymienia się nawierzchnię istniejącej drogi, a procedury są tak samo skomplikowane, wymagające wielu ekspertyz, to jest to absurd.

Ekolodzy biorą się do ratowania całych systemów, niektórzy chcą zbawiać świat, a od lat nie potrafią uratować zwykłego kasztanowca przed szrotówkiem – szkodnikiem, który ma się dobrze, co widać gołym okiem.
Ja akurat dramatu z tego nie robię, bo kasztanowiec to gatunek obcy, a obowiązkiem naszego kraju jest troska o rodzime gatunki.

Mamy zgodzić się na niszczenie obcych przybyszy w lasach i na łąkach?
Jeśli szkodzą gatunkom rodzimym, to bezwzględnie tak. Polska ratyfikowała konwencję o różnorodności biologicznej, a jeden z jej artykułów nakłada obowiązek niszczenia gatunków obcego pochodzenia, jeśli zagrażają one rodzimym składnikom. Bo są zwykle bardzo agresywne, tak jak norka amerykańska, która kiedyś uciekła z hodowli, a potem wytrzebiła naszą rodzimą norkę, a na dodatek niszczy lęgi ptasie. To samo jest z niektórymi rybami, dębem czerwonym, czeremchą amerykańską. Ta ostatnia mnoży się jak szalona i tak zacienia dno lasów, że uniemożliwia naturalne odnawianie się naszych drzew.

Ewolucja ma problem

Pani profesor, niedawno napotkałem w lesie rzadki, bardzo smaczny, ale niestety będący pod ochroną grzyb – szmaciak gałęzisty. Był tak okazały, że wystarczyłby dla całej rodziny. Miałem ochotę go sobie udusić.
Oczywiście powinien pan go zostawić. Nawet musi pan, bo inaczej podlega pan karze. Umówmy się, że nie umrze pan, jak go pan nie zje. Czy człowiek musi sobie tak dogadzać, żeby zjeść szmaciaka, jeśli może się bez trudu pożywić czymś innym?

OK, nie zjem szmaciaka, bo to nielegalne. Ale kiedy czytam, co podlega ochronie zgodnie z naszą ustawą o ochronie przyrody, zastanawiam się, czy nie jest tego za dużo. W myśl przepisów przedmiotem ochrony są wszystkie dziko żyjące rośliny, zwierzęta i grzyby oraz wszystkie siedliska przyrodnicze, a nie tylko gatunki i siedliska wymagające szczególnej troski człowieka. Ochronie podlegają także kopalne szczątki roślin i zwierząt, a nawet krajobraz, i to ten całkowicie ukształtowany przez człowieka.
Oczywiście. Zobowiązuje nas do tego Europejska Konwencja Krajobrazowa, której Polska jest stroną. Generalnie chcielibyśmy osiągnąć taki stan, w którym chronione byłoby wszystko, a rozsądnie użytkowane przez człowieka tylko to, co niezbędne. Świadomy człowiek powinien mieć szacunek do przyrody i nie deptać np. muchomorów.

Jaka, zdaniem pani profesor, perspektywa rysuje się przed przyrodą? Przecież będzie coraz więcej ludzi, domów, fabryk, śmieci, odpadów.
Bez przerwy mówi się o groźbie zbyt gwałtownego ocieplenia klimatu. Zmiany klimatu nigdy w historii Ziemi nie odbywały się w tak drastycznym tempie. Za tym tempem nie nadąża ewolucja gatunków, a także ich zdolność do zmiany zasięgów. W okresie polodowcowym rekordzistą był świerk, ale po to, żeby zasięg świerka przemieścił się o 150 km, potrzeba było mnóstwo czasu.

Przyroda nie nadąża za klimatem?
Niestety. Na to się nałoży topnienie lodowców, uwolnienie olbrzymich ilości metanu związanego w lodach i śniegach Arktyki. Tempo zmian z każdym rokiem będzie zatem coraz szybsze.

Czy wiedząc, że część przyrody zginie, nie próbuje się gromadzić jej zagrożonych zasobów genowych?
Próbuje się. Lata temu niezwykle mądry okazał się Izrael, który na ogromnych obszarach założył swoistą kolekcję wszystkich gatunków drzew europejskich. Wielkie koncerny amerykańskie wysyłają całe ekipy do lasów równikowych, aby zdobywały nasiona różnych gatunków roślin jako materiał genetyczny do przechowania. Bo mają świadomość, że tam żyją gatunki, które za chwilę znikną. Jest przecież cała masa gatunków żyjących lokalnie zaledwie na kilku hektarach lasu równikowego. Dla celów naukowych chroni się także geny zwierząt, upakowane w piórach, włosach, nasionach.

Co będzie ostatecznym sygnałem, że z przyrodą jest kiepsko?
Zachwianie równowagi. W przyrodzie działają układy kompensacyjne, jeśli zniknie jeden gatunek, jego rolę jest w stanie spełniać inny. Ale do czasu. To są hipotezy, ale z obserwacji prostych układów wiemy, że jeśli zniknie zbyt wiele gatunków, to te układy kompensujące już się nie wytworzą. I wszystko runie.

Ubędzie gatunków, zaniknie różnorodność. I co dalej?
Powstaną systemy monokulturowe. Np. monokultury sosny czy świerka, zamiast naturalnych lasów z całą ich różnorodnością. A każda monokultura to raj dla szkodników. Jeśli mamy wielohektarową uprawę jednego gatunku, jest ona zaproszeniem do stołu dla szkodników. Wszelkiego rodzaju uproszczenie przyrody grozi załamaniem równowagi i narażeniem jej na choroby wirusowe, bakteryjne lub grzybowe albo na plagi szkodników. Takich chorób, jakie zdarzają się na fermach czy w hodowlach, nie ma na skalę masową w świecie dzikich organizmów.

Wygląda na to, że jesteśmy bliscy zgotowania przyrodzie i sobie cichej katastrofy.
Perspektywa dla przyrody i dla człowieka nie jest radosna. Niszczenie przyrody nabrało tempa, ale na szczęście rośnie także liczba inicjatyw na rzecz jej ochrony. Mimo wszystko wierzę w instynkt samozachowawczy człowieka.

Prof. dr hab. Ewa Symonides pracuje w Instytucie Botaniki Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1993–99 była dziekanem Wydziału Biologii, w swej karierze zawodowej pełniła także funkcje głównego konserwatora przyrody i przewodniczącej Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Autorka ponad 170 prac i publikacji, m.in. wydała podręcznik „Ochrona przyrody” – długo oczekiwany zarówno przez studentów jak i twórców nowego prawodawstwa i planów zagospodarowania przestrzennego kraju.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Nie tylko Collegium Humanum. Afera trwa. Producentów dyplomów MBA było więcej

Od kilkunastu tygodni śląski wydział Prokuratury Krajowej prowadzi wielowątkowe śledztwo, a o skali handlu dyplomami mówi jeden z najnowszych zarzutów, jakie usłyszał zatrzymany ponad miesiąc temu rektor Collegium Humanum Paweł Cz.

Anna Dąbrowska
11.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną