Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Polityczny deal i naukowa prawda

Yad Vashem Yad Vashem U.S. Embassy Jerusalem / Flickr CC by 2.0
Rozkręcający się spór wokół nowelizacji ustawy o IPN pokazuje, że politykom i uczciwym badaczom przeszłości wszędzie jest nie po drodze.

A już się PiS-owi wydawało, że ustępując z najbardziej drastycznych zapisów ustawy (czyli groźby procesów karnych za niezgodne z tzw. polityką historyczną tezy na temat relacji między Polakami a Żydami), udało się zakończyć głośną na pół świata awanturę. Ukoronowaniem sukcesu miała być wspólna deklaracja premierów Polski i Izraela, w której prócz zapewnienia o poszanowaniu wolności badań nad przeszłością znalazła się... oficjalna wykładnia historii obu narodów.

Yad Vashem krytykuje ustawę o IPN

I to właśnie ona (prócz utrzymanej możliwości wszczynania wobec badaczy procesów cywilnych) wywołała sprzeciw Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem, było nie było najpoważniejszej w świecie instytucji zajmującej się Zagładą. Jerozolimski Instytut zauważa, że twierdzenia zawarte w oświadczeniu premierów zawierają „bardzo problematyczne sformułowania, które są niezgodne z wiedzą historyczną”.

I tak wbrew temu, co głoszą obaj premierzy, dokumenty i dziesięciolecia badań historycznych dowiodły, że „polski rząd na uchodźstwie z siedzibą w Londynie, a także Delegatura (jego organ przedstawicielski w okupowanej Polsce) wcale nie działały zdecydowanie na rzecz żydowskich obywateli Polski w żadnym momencie wojny. Większość polskiego ruchu oporu nie tylko nie pomogła Żydom, ale także nierzadko aktywnie uczestniczyła w ich prześladowaniu”.

Antysemityzm i „antypolonizm”

Inne od prezentowanych przez Morawieckiego i Netanjahu były też proporcje pomocy i prześladowania Żydów. Otóż „pomoc Polaków Żydom podczas Holokaustu była stosunkowo rzadka, a ataki, a nawet morderstwa Żydów były zjawiskiem powszechnym”. Yad Vashem zauważa, że także działalność Żegoty (którą nazywa „imponującą organizacją ratującą Żydów, wspieraną przez rząd RP na uchodźstwie”) nie była wcale „reprezentatywna dla zachowania całego społeczeństwa polskiego”. Przypomina w końcu, że „Polacy, którzy próbowali ukrywać prześladowanych Żydów, bali się swoich polskich sąsiadów nie mniej niż niemieckich okupantów”. Yad Vashem sprzeciwia się wreszcie zestawianiu „zjawiska antysemityzmu z tzw. antypolonizmem” jako uwłaczającego ofiarom Zagłady.

Instytut nie analizuje, dlaczego pod takim dokumentem podpisał się także premier Izraela. Uznaje pewnie za oczywiste, że jest to wynik politycznego układu mocno narodowoprawicowego szefa rządu ze swoim równie mocno narodowoprawicowym partnerem z Polski.

PiS-owi potrzebny był glejt moralności ze strony żydowskiej

Wobec awantury o ustawę o IPN, ale także wobec mnożących się na polskich ulicach marszów neofaszystów (oraz szykan ze strony państwa i prokuratury wobec obywateli próbujących się im sprzeciwiać) czy też narastaniu antysemickich akcentów w tzw. dyskusji publicznej rządowi PiS-owi potrzebny był glejt moralności ze strony żydowskiej.

Tym większa była pewnie w obozie PiS radość, że takie świadectwo moralności zgodził się firmować sam Benjamin Netanjahu. Tyle że wcale nie musiało to zaskakiwać. Wszak mentalnościowo jest mu z Mateuszem Morawieckim (i PiS) po drodze, a sam też potrzebuje wzmocnienia swej pozycji jako gotowego na niekonwencjonalne rozwiązania polityka na scenie międzynarodowej. Ponadto w grę wchodzą pewnie interesy gospodarcze (w tym choćby w zbrojeniówce).

Inna rzecz to czy Netanjahu mógł przewidzieć, że jego deal nie tylko nie uciszy, ale dodatkowo nakręci kontrowersje. Na razie wprost sprzeciwił mu się, prócz wpływowego Yad Vashem, minister (używając słowa „hańba”) oświaty Naftali Bennett. Na dodatek zażądał uznania wspólnego oświadczenia za niebyłe bądź ocenienia decyzji premiera na posiedzeniu całego gabinetu.

To też jednak dziwić nie powinno: przecież w Izraelu, jak wszędzie, ściera się multum orientacji i poglądów, a spory i walki partyjne czy nawet wewnątrzpartyjne znajdują rozmaite uzewnętrznienia.

Różne poglądy także w Yad Vashem

Tak samo wytłumaczyć można najnowszy zwrot w sprawie, czyli ujawnienie przez dziennik „Jerusalem Post”, że w przygotowaniu skrytykowanej przez Yad Vashem deklaracji premierów od początku uczestniczyła jedna z czołowych historyków Instytutu Dina Porat. Bo znowu: także wśród pracowników Yad Vashem panują różne poglądy, toczą się rozmaite gry i funkcjonują rozliczne powiązania.

Wniosek pierwszy jest prosty i w sumie banalny: prawda polityczna (i tzw. polityka historyczna) niekoniecznie muszą pokrywać się z prawdą badaczy – czyli Prawdą. Już w tym sensie politykom i historykom nie musi być po drodze.

Yad Vashem o prześladowaniach Polaków

A wniosek drugi, też wielekroć sprawdzony: aby w polityce naprawdę uczciwie korzystać z historii (a przecież nie jest to niczym nagannym, przeciwnie – warto to robić), trzeba być mężem stanu. Czyli politykiem działającym nie tylko w imię ideologii własnej partii czy na rzecz jej interesu (bądź na tejże partii rozkaz), lecz mającym na względzie cele wykraczające poza wynik wyborczy (choćby pojednanie między narodami). I niekoniecznie kierującym się głosem mas (w tym swoich potencjalnych wyborców), ba – kiedy trzeba, potrafiącym się vox populi (czyt. suwerenowi) przeciwstawić. A Netanjahu, a już na pewno Morawiecki mężami stanu nie są.

Czytaj także: Ustawa o IPN zmieniona, ale Ukraińcy dalej be

Lecz bodaj najważniejszy fragment stanowiska Yad Vashem brzmi: „Próba gloryfikacji pomocy udzielonej Żydom i zaprezentowanie jej jako powszechnego zjawiska, jak również próba pomniejszenia roli Polaków w prześladowaniach Żydów są nie tylko wbrew prawdzie historycznej, lecz również wbrew pamięci o heroizmie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama