Śmierć górnika, gdzieś na głębokości kilometra w głąb ziemi, odczuwamy inaczej niż zawodowego kierowcy na szosie, pracownika budowy na fundamentach czy wysokościach domu, który ma powstać. Pod ziemią to śmierć u bram piekieł. Najczęściej nie ma stamtąd ucieczki. Bo wybuch żywiołu w kopalni to piekło. A na piekło nie ma rady. Tylko kto gotuje to piekło?
Czytaj też: O cmentarzu, który zapadł się pod ziemię. Przepadło 40 grobów i 61 ciał
Bogdanka. Najbezpieczniejsza kopalnia
Wyższy Urząd Górniczy podaje, że prawie 90 proc. wszystkich wypadków pod ziemią – wszystkich, liczonych na ponad 2 tys. każdego roku, w tym śmiertelnych i zakończonych ciężkimi obrażeniami – to wina czynnika ludzkiego. Człowieka. Siły natury, podziemnych żywiołów – wybuchów metanu i pyłu węglowego, pożarów z tym związanych, tąpnięć, wstrząsów, które miażdżą wszystko – są więc na dalekim planie. Ale po ubiegłorocznych katastrofach w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej: w Pniówku i Zofiówce, warto będzie zapytać, choć może nie teraz, w jakim stopniu człowiek jest w stanie zbudzić i wyzwolić drzemiące siły podziemnych żywiołów?
W sobotni poranek w Bogdance, blisko kilometr pod ziemią, zginął 36-letni górnik. Doświadczony, z 10-letnim stażem. Osierocił żonę i dwójkę dzieci – tak brzmią standardowe komunikaty. Nie pracował na przodku, bezpośrednio przy wydobyciu węgla, gdzie wszelkie zagrożenia potęgują się z największą siłą i uderzają najbliżej fedrujących górników. Obsługiwał podziemną kolejkę transportującą urobek.
Z komunikatu policji w Lublinie na początkowym etapie śledztwa: „Podczas wymijania się dwóch podwieszonych kolejek, w trakcie przestawiania zwrotnicy, najprawdopodobniej z powodu awarii hamulca, doszło do zderzenia się kolejek, w wyniku czego jeden z podwieszonych kontenerów odczepił się i przygniótł pracownika”.
Czytaj też: Powrót do węgla? Wojna nie cofnie biegu historii
Węgiel przysypał górników
W tym momencie przyczyny śmierci pierwszego w tym roku górnika nie są jeszcze dokładnie znane, ale dla Bogdanki to wielce tragiczne wydarzenie. Uchodziła za najbezpieczniejszą kopalnię w kraju. I pewnie dalej tak będzie. W 2022 r. wyprodukowała siłami 4,5 tys. załogi ok. 8,3 mln ton węgla, co oznacza, że jedna szósta krajowego wydobycia – a więc i naszego bezpieczeństwa energetycznego – pochodzi spod Lublina. Każda kopalnia musi schodzić głębiej i głębiej. A za to się płaci.
W czerwcu ubiegłego roku już wydobyty węgiel przysypał tu czterech górników. Jeden zginął, dwóch zostało rannych, jeden wyszedł bez szwanku. Śledztwo trwa – w komunikacie WUG podano, że doszło do niespodziewanego wysypu węgla z pojemnika, z którego miał być transportowany na powierzchnię, „dynamicznego oddziaływania na pracowników i zasypania ich przemieszczającą się mieszaniną urobku z wodą w wyniku niekontrolowanego jej wypływu ze zbiornika retencyjnego”. Tyle.
Ten wypadek śmiertelny był w Bogdance pierwszym od ponad pięciu lat. Na początku 2017 r. zginął górnik pracujący bezpośrednio przy wydobyciu. Wciągnęła go kruszarka do węgla. Według oficjalnego komunikatu: „Ciało mężczyzny znaleziono na taśmie w rejonie szybu wydobywczego, 2 km od ściany, przy której miał pracować”. W swoim rytmie pracy nie powinien znaleźć się w zasięgu taśmociągu. Cóż, zawsze można powiedzieć, że na powierzchni, w okolicach Bogdanki, w różnych innych zawodach ginie rocznie więcej osób niż w czeluściach pobliskiej kopalni... Ale śmierć w czeluściach podziemnej ciemności jest inna. Nosi na sobie piekielne piętno.
Czytaj też: Metan – cenny truciciel
Tragiczne podziemne statystyki
Spójrzmy na tragiczną statystykę 2022 r. Pod ziemią zginęło 30 górników, w tym 22 w kopalniach węgla kamiennego, zatrudniających 75 tys. osób. Pozostali – w kopalniach miedzi i odkrywkach. Ta tragiczna statystyka nie uwzględnia jeszcze siedmiu górników z kopalni Pniówek. Przypomnijmy: 20 kwietnia minionego roku doszło do wybuchu metanu. Zginęło dziewięciu górników, a siedmiu odciął pożar, który uniemożliwił akcję ratowniczą.
Trzy dni później, w sąsiedniej Zofiówce, w wyniku wstrząsu i wybuchu metanu zginęło dziesięciu górników.
W Pniówku część podziemnych wyrobisk została otamowana, żeby zamknąć dopływ tlenu i wygasić ogień. Według WUG jest szansa, że na początku tego roku pożar będzie już na tyle zduszony, że będą mogli wejść ratownicy. Po ciała poszukiwanych siedmiu kamratów... W polskim górnictwie, cokolwiek by o nim nie mówić, ratownicy zawsze idą po żywych. Dopiero potem, jak umiera nadzieja i cud się nie zdarza – po ich szczątki. Ale idą. Według władz JSW górnicze służby wiedzą dokładnie, gdzie ciała się znajdują. Akcja ruszy, jeżeli będzie pewność, że nie pociągnie za sobą kolejnych ofiar.
20 lat temu do ciała 38-letniego górnika z kopalni Brzeszcze dotarto dopiero po dziesięciu miesiącach od katastrofy – tak długo trwało gaszenie podziemnego pożaru. Bo nie może być tak, żeby górnik został pod ziemią, w ciemności, sam... Musi być pochowany na wierzchu, na powierzchni, gdzie jest jasno i czasem świeci słońce.
Czytaj też: 900 metrów pod ziemią
Zjawisko nagłe i niemożliwe do przewidzenia
Od katastrof w Pniówku i Zofiówce trwa śledztwo Prokuratury Okręgowej w Gliwicach w sprawie zdarzeń, które doprowadziły do śmierci tak wielu górników. Ile jeszcze potrwa, nie wiadomo.
W sprawie Zofiówki komisja Wyższego Urzędu Górniczego zakończyła pracę. Uznała, że zawiniło „zjawisko nagłe i niemożliwe do przewidzenia”. Czyli obudzone siły podziemnej natury. Nagły wypływ metanu. Z wyjaśnieniem tragedii w Pniówku WUG czeka na zakończenie akcji ratowniczej i możliwość przeprowadzenia wizji lokalnej tam, na dole. Na to samo czekają prokuratorzy.
Jak to może się zakończyć? Parę dni temu gliwicka prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie trzynastu górników, którzy ponieśli śmierć w wybuchu metanu 20 grudnia 2018 r. w kopalni CSM w czeskiej Karwinie – dwunastu pochodziło z Polski. Przyczynę wyjaśniał polsko-czeski zespół śledczy. Konkluzja: „To nie człowiek doprowadził do katastrofy”.
Czytaj też: Węglowa derusyfikacja Polski
Co więc się stało? Według prokuratury doszło do „geomechanicznego zjawiska polegającego na gwałtownym uwolnieniu się metanu. Do wybuchu gazu doprowadził stalowy pręt, który tarł o pracujący kombajn i wywołał iskrę. W rejonie zdarzenia nie doszło do automatycznego wyłączenia energii elektrycznej, bo czujniki metanu nie zarejestrowały przekroczenia dopuszczalnych progów. Nie ujawniono jednak jakichkolwiek dowodów ingerencji w te urządzenia. Z zapisów znalezionego na miejscu tragedii aparatu pomiarowego Drager wynika, że w ciągu 36 sekund stężenie metanu wzrosło tam z 1 do 100 procent”.
A więc w czeskiej kopalni zawinił nie człowiek, ale bliżej nieokreślone „geomechaniczne zjawisko”, a że przypadkowo w tym miejscu pracowali nasi górnicy... A więc to czysty przypadek, który przeczy ustaleniom WUG, że za 90 proc. wypadków pod ziemią odpowiada człowiek. Przypuśćmy, że przypadek, który potwierdza regułę. Jakże pociąga czasem pokusa, żeby ułatwić sobie pracę tam, gdzie jest tak uciążliwa i mordercza. Pokusa, żeby pokombinować, pójść na skróty. I wtedy właśnie budzą się podziemne żywioły, które tylko na to czekają. Tam, pod ziemią, nie sprawdza się przypowieść o Dawidzie i Goliacie. Tam Goliat zawsze jest górą i pożera lekkomyślnego, zadufanego w sobie przeciwnika.
Kto lub co zawiniło w Pniówku i Zofiówce, gdzie zginęło 26 górników, z których siedmiu wciąż czeka na odnalezienie? Dowiemy się po latach...
Czytaj też: Górnicy w mocnych słowach oskarżają Kaczyńskiego. I grożą
Czynnik ludzki
Jak mówią eksperci od górnictwa – wszystko zależy od „czynnika ludzkiego”. Bo to my wdarliśmy się w głąb ziemi, żeby wyrwać jej skarby i wynieść je na powierzchnię. Należą do niej i bez walki ich nie odda. Reguły są twarde. Bez absolutnego przestrzegania ich stajemy się bezbronnymi intruzami.
Wydaje się, że to starcie z podziemnym gigantem staje się coraz mniej opłacalne, a jego koszt, wypluwany także tu, na górze – za wysoki. I coraz mniej konieczny, choć ministerstwa zawiadujące węglowym wydobyciem będą go bronić. Bo czymże by się zajmowały, jeśli górnictwo zejdzie na dalszy plan, żeby w końcu stać się procederem całkowicie démodé...
Daj Boże, by tegoroczny pierwszy wypadek śmiertelny w Bogdance nie wywołał lawiny na skalę tej z minionego roku. Wszak wszystko zależy „od czynnika ludzkiego” tam, na dole. Więc szczęść im, najmocniej, jak tylko możesz.
Czytaj też: Kopalnia, która umarła po cichu