Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Hucpa i harce, czyli polityka obronna według PiS

Jarosław Kaczyński i polscy żołnierze, 14 sierpnia 2023 r. Jarosław Kaczyński i polscy żołnierze, 14 sierpnia 2023 r. Prawo i Sprawiedliwość / Facebook
W „Weselu” Wyspiańskiego Dziennikarz mówi do Czepca: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. To typowa deklaracja jednego z punktów narodowej mitologii, że można, a nawet trzeba odgrodzić się od świata, a wtedy będziemy szczęśliwi jak nikt.

Pani Natalia Jabłońska, kandydatka na kandydatkę do Sejmu z ramienia Konfederacji, stwierdziła, że „niepotrzebnie” wprowadzono zakaz uboju psów, bo „mięso to mięso”. Pan Dobromir Sośnierz (syn p. Andrzeja Sośnierza, też posła, od PO przez Porozumienie do Polskich Spraw), zgodził się z tą diagnozą: „Też tak uważam, że nie jest pies w niczym lepszy od krowy. To takie tylko nasze przyzwyczajenie. Zwierzęta to tylko maszyny zrobione z mięsa. Zwierzęta nie czują bólu. Zwierzęta nie powinny mieć praw, ponieważ nie płacą podatków”.

Pani Jabłońska drogo zapłaciła za swoją wypowiedź – straciła miejsce na konfederackiej liście kandydackiej. Wieść niesie, że p. Dobromir zostanie potraktowany znacznie łagodniej, załapie się i będzie kandydował do Sejmu. I słusznie. Nie tylko dlatego, że, jak głosi Konfederacja, „wszyscy są wolni, ale faceci są bardziej”, ale przede wszystkim dlatego, że można go określić mianem „polskiego Kartezjusza”. Ten francuski, czyli René Descartes, był jednym z największych filozofów w historii – jest nazywany ojcem filozofii nowożytnej. Wszelako jeden z jego poglądów jest niechętnie przypominany, mianowicie uznający, że zwierzęta są maszynami i nie odczuwają bólu.

Od początku XIX w. ma miejsce odchodzenie od tej tezy, ale wiąże się to z wieloma problemami. Prawo do zabijania, nieraz okrutnego, przedstawicieli innych gatunków uzasadnia się rozmaitymi potrzebami człowieka, np. konsumpcyjnymi (żywność, odzienie), religijnymi (rytuały) czy rozrywkowymi (polowania). Niemniej powszechnie odrzuca się mechanistyczną koncepcję Kartezjusza, jeśli nie wobec wszystkich zwierząt, to przynajmniej niektórych, aczkolwiek nie jest jasne, jakie kryterium ma być stosowane dla zdefiniowania tych gatunków, które są wyposażone w zdolność odczuwania.

Pan Sośnierz nie dał się jednak zmanipulować wrogom wolności wszelkiej maści i okazał się kongenialnym najwybitniejszemu francuskiemu myślicielowi, nie tylko w XVII w. Użyłem słowa „kongenialny” nie bez kozery, bo p. Dobromir na pewno sam, bez potrzeby zapoznania się z ideami kartezjańskimi, wymyślił, że zwierzęta są maszynami zrobionymi z mięsa, ale uzupełnił je niezwykle odkrywczą myślą, że skoro nie płacą podatków, to nie mają praw. Są więc wszelkie powody, aby p. Sośnierz junior został uznany za „polskiego Kartezjusza” – interpretację cudzysłowu pozostawiam domyślności Czytelników.

Czytaj też: Konfederacja i jedzenie psów. Partii ta sprawa może jeszcze zaszkodzić

Nie ma wolności dla wrogów wolności

Nie wiem, dlaczego pismo „Najwyższy Czas”, sławiące Konfederację, przysyła mi informacje o swojej zawartości. Dzięki temu jestem na bieżąco z rozmaitymi poczynaniami wolnościowców na opak, np. dowiedziałem się o książce „Zabójcy Zachodu. Prawica i lewica nietzscheańsko-heideggerystyczna” autorstwa prof. dr. hab. A. Wielomskiego i przeczytałem taki jej fragment: „Adolf Hitler gardził filozofią i filozofami jako osobami niepraktycznymi. Z jednym wyjątkiem. Pozwolił zrobić sobie zdjęcia ze statuetką Friedricha Nietzschego i opublikować je w prasie hitlerowskiej. W tym samym czasie nadworny ideolog Führera Alfred Rosenberg załatwił Martinowi Heideggerowi posadę rektora uniwersytetu, widząc w nim zaangażowanego nazistę. Oto kończy się w 1945 roku wojna, mija ćwierć wieku i obydwaj fetowani w III Rzeszy filozofowie stają się ikonami lewicowo-liberalnego postmodernizmu. Fakt ten niezwykle mnie zaskoczył, zafrapował, zmusił do działania, czyli do napisania tej książki. (...) Lektura pism Nietzschego i Heideggera doprowadziła mnie do poglądu, że na przełomie XIX i XX wieku w filozofii niemieckiej doszło do rewolucji intelektualnej, której celem było zaprzeczenie, zdeptanie i starcie w proch wszystkich pojęć filozoficznych świata zachodniego, o którym bez wahania mogę rzec, że jest to mój świat, a zapewne także i Czytelników tej książki”.

Nie mam zamiaru bronić Nietzschego, Heideggera czy postmodernizmu. Niemniej dobrze wiadomo, że teksty Nietzschego zostały zmanipulowane przez jego siostrę Elisabeth Förster-Nietzsche, fanatyczną nazistkę, że Heidegger został normalnie wybrany rektorem uniwersytetu we Fryburgu, a teza o zaprzeczeniu, starciu, zdeptaniu wszystkich pojęć filozofii zachodniej przez obu wspomnianych filozofów jest zwyczajnie absurdalna. Pan Wielomski ma prawo do rozumienia świata zachodniego na swój sposób, ale mógłby się powstrzymać od wypisywania zwyczajnych głupot. Nawet dość zabawne jest to, że preparuje swoich ideowych przeciwników w stylu typowym dla stalinowskiego marksizmu lat 50. Kto wie, czy „polscy kartezjanie” i heroldzi świata zachodniego à la Wielomski nie wprowadzą praktyk utrwalających jedynie słuszną doktrynę, analogicznych do tych, jakie miały zapewnić zwycięstwo dawniejszych wersji Prawdy (przez duże P). Całkiem możliwe jest to, że Konfederacja zechce współrządzić z tzw. dobrą zmianą, a wtedy trzeba oczekiwać wdrażania hasła „nie ma Wolności dla Wrogów Wolności”, wzorem Saint-Justa, świętego sprawiedliwego z XVIII w.

Czytaj też: Po wyborach może zacząć się batalia, jakiej polska polityka nie widziała

Putin nas łączy, Unia działa miękko

Słowa p. Wielomskiego o Nietzschem przypominają to, co o niemieckim filozofie napisał p. Roszkowski w pierwszej części swego podręcznika „Historia i teraźniejszość” (2022), mającego formować nowego człowieka dla tzw. dobrej zmiany. Część druga (2023) kontynuuje to zbożne dzieło, np. w konstruowaniu wizji UE. Czytamy (s. 275): „Wraz z umacnianiem centralnych funkcji Unii o charakterze władzy federalnej umacniają się w niej wpływy najsilniejszych państw członkowskich, a władze federalne stale poszerzają zakres swych kompetencji, często nie zważając na literę podpisanych umów. Rodzi to konflikty i protesty, toteż najsilniejsze państwa członkowskie z Niemcami na czele dążą do likwidacji zasady jednomyślności na rzecz zasady większości we wszystkich spornych kwestiach. Zabieg taki stworzyłby praktycznie scentralizowaną strukturę na kształt państwa federalnego z hegemonią Niemiec”.

Jeszcze dalej idzie p. Krasnodębski: „Uważam, że zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. To jest paradoksalne. Oczywiście Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę. Ale Polacy wiedzą, w sensie duchowym czy psychologicznym, jak z takim niebezpieczeństwem się obejść. Putin nas nie dzieli, tylko łączy. Natomiast UE posługuje się innymi środkami. Raczej zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, na pewno atrakcyjnością”.

Jest rzeczą dość oczywistą, że zasady funkcjonowania UE skłaniają do dyskusji, chociażby z uwagi na Polskę i Węgry, dość otwarcie hołdujące zasadzie liberum veto, dobrze znanej z historii tego pierwszego kraju – stąd propozycja kwalifikowanej większości (nie zwykłej), ale nie w spornych, a w kluczowych sprawach (dobrze by było, gdyby p. Roszkowski nauczył się podstawowego słownika politologicznego). Natomiast teza p. Krasnodębskiego kolejny raz powoduje zdębienie na krasno. Oby się nie okazało, że tenże mędrzec będzie instruował, jak, w sensie duchowym czy psychologicznym, Polacy mają się obejść z wojną z Rosją. Być może eurodeputowany jest na tyle dobrze sytuowany (włączając w to perspektywy emerytalne), że nie zważa na zachęty europejskie, ale to niekoniecznie dotyczy innych. Nie chodzi zresztą tylko o pożytki materialne (chociaż zawsze warto zastanowić się nad tym, gdzie bylibyśmy obecnie pod względem ekonomicznym, gdybyśmy nie należeli do UE), ale o cały kontekst cywilizacyjny, włączając możliwość swobodnych kontaktów z innymi krajami i ich mieszkańcami. W „Weselu” Wyspiańskiego Dziennikarz mówi do Czepca: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. To typowa deklaracja jednego z głównych punktów narodowej mitologii, że można, a nawet trzeba odgrodzić się od świata, a wtedy będziemy szczęśliwi jak nikt.

Ktoś może zauważyć, że po przeszło stu latach słowa Dziennikarza nie znajdują dosłownego zastosowania. Wojna wprawdzie nie na całym świecie, ale tuż obok, i na pewno państwo polskie nie jest ani zaciszne, ani spokojne. Dobrozmienna władza zapewnia, że nic nam nie grozi – zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. W sprawie bezpieczeństwa zewnętrznego w sensie ścisłym, tj. militarnego, czołowi politycy (p. Kaczyński, p. Morawiecki, p. Błaszczak) przekonują, że musimy zbudować silną armię, aby odstraszyć każdego, kto ośmieli się podnieść na nas rękę.

Te tyrady są dość komiczne (uzupełniam uwagi z poprzedniego felietonu). Rzecz nie w tym, że polskie siły zbrojne mają być słabe, ale w zachowaniu właściwej perspektywy, w szczególności umiaru w chwaleniu się. W wypadku agresji zewnętrznej (nie chodzi oczywiście o inwazję opiewaną w kabarecie lat 70. słowami: „A kiedy wojnę wypowie nam Ghana, to pokonamy Ghanę zaraz z rana”) jej odparcie wymaga współdziałania całego NATO. Krach kolejnej odsłony polityki odprężenia z Rosją spowodował potrzebę wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu. Być może poprzedni rząd zaniedbał sprawy militarne, ale niewykluczone, że Polska nie była wyjątkiem. Warunkowe rozumowanie: „gdyby Ryży dalej rządził, nasze wojsko byłoby w totalnej rozsypce”, jest równie zasadne co znane powiedzenie: „gdyby babcia miała wąsy, toby była dziadkiem”.

Źle się dzieje, gdy kwestie obronności stają się przedmiotem politycznej hucpy, a tak jest w przypadku dobrozmiennej propagandy. Na razie o obronnym potencjale armii bardziej zaświadczają harce białoruskich śmigłowców niż planowane zakupy sprzętu w Korei Południowej.

Czytaj też: Wojsko na pokaz. Polacy mają się naoglądać bojowego żelastwa

Legionelloza i Black Hawk

Pan Kaczyński sporo gawędzi o bezpieczeństwie wewnętrznym. Ma ono wiele składników, np. (lista nie jest kompletna, a poszczególne elementy się przecinają) zdrowotne, materialne, dotyczące zatrudnienia, emerytalne, komunikacyjne, wobec agresji innych, informacyjne, edukacyjne itd. Obywatel czuje się bezpieczny, gdy jest w miarę spokojny o swoje zdrowie i życie, może kupić niezbędne dobra, pracuje i oczekuje emerytury, ma czym się poruszać, nie boi się spacerować w dnie i noce, wie, gdzie szukać wiarygodnych wiadomości o świecie, ma pewność, że jego prywatne dane nie są przedmiotem inwigilacji, i może skorzystać z publicznie dostępnych form zdobywania wykształcenia.

Pełne opracowanie tych kwestii wymagałoby wielotomowej monografii – tutaj ograniczam się do trzech konkretnych przykładów i kilku uwag ogólnych. Legionelloza występuje wszędzie, ale tylko w Polsce zebrała tak obfite śmiertelne żniwo. Zakażenie następuje głównie przez kontakt z zakażoną wodą. Sprawa nie jest do końca wyjaśniona, ale zwraca się uwagę, że Polska nie wdrożyła zaleceń UE w sprawie jakości wody pitnej. Czyżby i w tej sytuacji (podobnie jak w innych ekologicznych) iluzoryczne poczucie suwerenności przeważało nad zapewnieniem obywatelom bezpieczeństwa? Tak naprawdę zapewne chodzi o to, że inwestycje ekologiczne nie zapewniają przychodów dla budżetu państwa i nie służą willowaniu plus.

Ciekawy jest przypadek ze śmigłowcem Black Hawk. Maszyna zerwała sieć energetyczną i omal nie doszło do poważnej tragedii. Śmigłowiec został załatwiony przez p. Wąsika dla uświetnienia jego udziału w pikniku w Sarnowej Górze. Resort spraw wewnętrznych tłumaczy, że to czysty przypadek, bo maszyna stała, aby było na co popatrzeć, i miała zwyczajnie odlecieć.

Film z wydarzenia pokazuje zgoła coś innego, bo śmigłowiec niejako pląsał nad ludźmi (chciałoby się powiedzieć: „ten wąsik, ach, ten wąsik, ten wzrok, ten lok, ten pląsik”), a dopiero potem zahaczył o sieć. Problem też w tym, że winnych nie ma (może Ryży zostanie uznany za odpowiedzialnego – prokuratura p. Zbyszka, pardon za poufałość, nie będzie miała z tym kłopotu).

Zawsze tak jest w państwie autorytarnym, a takowe buduje tzw. dobra zmiana. Okazuje się, że dla kawału lub sabotażu można zatrzymać pociągi amatorskimi metodami, ponieważ PKP nie wdrożyła nowoczesnego systemu kierowania ruchem, powiedzmy, przez nieuwagę finansową. Generalizując i odpowiednio przykrawając moje ulubione powiedzenie de Tocqueville’a: „bezpieczeństwo obywateli kończy się, gdy władza zauważy, że można wyborców przekupić za ich własne pieniądze”.

Resetowcy z TVP

Serial „Reset” rozwija się harmonijnie, a jego rola zdaje się wzrastać z uwagi na jednak powolny start komisji mającej realizować „lex Tusk”. Co słychać u Pana Profesora (dr. hab. Cenckiewicza) i Michała (red. Rachonia)? Dalej eksploatują katastrofę w Smoleńsku, przyjmując, że tezy podkomisji Macierewicza są trafne, tj. 10 kwietnia 2010 r. miał miejsce zamach przygotowany przez służby Federacji Rosyjskiej. „Reset” stara się uzasadnić, że w tym właśnie celu Rosjanie nalegali na rozdzielenie wizyty Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska w Katyniu. Kwestia będzie taka, czy Tusk celowo pomagał Putinowi, czy nie – może p. Cenckiewicz tego nie wykluczy, a p. Sakiewicz zapewne potwierdzi.

W odcinku emitowanym 31 sierpnia został uczyniony następny krok w kierunku sugerowanym przeze mnie, mianowicie p. Cenckiewicz argumentował, że Tusk nieudolnie podchodził do śledztwa smoleńskiego, a p. Sakiewicz – że świadomie przyjął narrację Kremla. Obaj „resetowcy” zgadzają się, że nie bez powodu, ale na razie kropka nad i nie została postawiona. Być może rzecz skończy się tylko na stworzeniu wrażenia, że coś bardzo nagannego politycznie działo się w tle. Poczekamy, zobaczymy. Wierzę w p. Sakiewicza i jego sprawność w likwidowaniu czarnych dziur informacyjnych.

Jest wiele interesujących pominięć w dotychczasowym „Resecie”. Pan Rachoń mówił o uchybieniach kontroli przy bramkach na lotnisku, ale nie zwrócił uwagi, że L. Kaczyński spóźnił się jakieś 30 minut, samolot nie odleciał planowo i trafił na bardzo złą pogodę. „Reset” nie odnotował obecności osoby trzeciej w kokpicie, niezależnie od tego, czy był to gen. Błasik, czy ktoś inny. Jak wiadomo, piloci otrzymali wiadomość, że L. Kaczyński nie podjął decyzji w sprawie udania się na zapasowe lotnisko. Wszystkie te okoliczności miały lub mogły mieć wpływ na katastrofę, ale nikomu o zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy uważać tych wydarzeń za współudział w tragedii.

Tymczasem niemal każde słowo Tuska jest interpretowane jako świadectwo jego podejrzanego kombinowania z „ruskimi”. Pani Wassermann miała prosty sposób zapewnienia stronie polskiej bezpośredniego dostępu do dowodów – trzeba było zatelefonować, poinformować, że przyjeżdżamy, zapakować i odjechać. Można zrozumieć osobisty żal córki jednej z ofiar smoleńskich, ale oczekiwanie, że Rosjanie dopuściliby do wywiezienia dowodów ze Smoleńska, jest naiwnością, zwłaszcza że Pan Profesor i Michał, tj. rozmówcy p. Wassermann, twierdzą, że władze rosyjskie z góry przygotowały własne śledztwo. Taka jest przedwyborcza nędza retoryczna spowodowana nadmierną aktywnością dobrozmiennych gruczołów ideologicznych.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama