Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Powyborcza mitologia PiS i Andrzeja Dudy. Nurty są dwa

Wygląda na to, że kampania wyborcza PiS była zbyt prymitywna, aby odnieść sukces. Wygląda na to, że kampania wyborcza PiS była zbyt prymitywna, aby odnieść sukces. Prawo i Sprawiedliwość / Facebook
Wygląda na to, że kampania wyborcza PiS była zbyt prymitywna, aby odnieść sukces. A nadzieja na odzyskanie władzy umiera ostatnia.

W minionych czasach krążył taki dowcip o komunikacie agencji TASS (Telegraficzna Agencja Związku Radzieckiego): „Wczoraj odbył się prestiżowy wyścig samochodowy pomiędzy naszym reprezentantem a kierowcą z USA. Nasz zajął zaszczytne drugie miejsce, a Amerykanin był przedostatni”.

Anegdotka ta przychodzi na myśl po zapoznaniu się z komentarzami dobrozmieńców po ogłoszeniu wyniku wyborów parlamentarnych. Były one starciem PiS z opozycją. Partia Jego Ekscelencji otrzymała najwięcej głosów ze wszystkich ugrupowań, ale przegrała z blokiem złożonym z KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. Można się oczywiście umówić, że PiS wygrał, ale bardziej adekwatne jest stwierdzenie, że zajął drugie miejsce, na pewno zaszczytne.

Zaszczytne drugie miejsce

Pan Duda z całego serca pogratulował zwycięstwa. Wprawdzie nie wskazał zwycięzcy, ale niewątpliwie miał na myśli Zjednoczoną Prawicę. Serce p. Dudy jest nie tylko całe, ale również dobre, bo mocą swego imperium postanowił, że zwycięzcy dostaną sowite odprawy po odejściu z rządowych stanowisk.

Bardziej jednoznaczna była (i jest) instytucja, którą można nazwać TAPiS (Telewizyjna Agencja Prawa i Sprawiedliwości). Informowała ona na paskach i specjalnych planszach, że PiS zwyciężył (wielkie i historyczne zwycięstwo). Ba, okazuje się, że wedle TAPiS partia dowodzona przez Prezesa the Best wygrała również elekcję do Senatu. Jeden z pasków był taki: PiS 34 mandaty, KO – 41, TD – 11, NL – 9, Niezależni (dalej N) – 5.

Doniesienie to jest pocieszne z dwóch powodów. Po pierwsze ignoruje, że został zawarty tzw. pakt senacki, obejmujący ugrupowania opozycyjne, a to znaczy, że wystąpiły one jako jedna formacja (wystawiały wspólnego i tylko jednego kandydata w każdym okręgu wyborczym). Poprawna informacja byłaby taka: pakt – 66 mandatów (w tym KO – 41, TD – 11, NL – 9, niezależni z poparciem opozycji – 5), PiS – 34. Po drugie, nawet jeśli uznać, że pakt był nieformalnym porozumieniem, to prawidłowa kolejność jest następująca: KO – 41 mandatów, PiS – 34, TD – 11, NL – 9, N – 5.

Od razu widać, że KO wygrała z dobrozmieńcami, nawet pomijając pakt i kandydatów niezależnych. Jakby nie liczyć, PiS zajął zaszczytne drugie miejsce w wyborach do izby wyższej. Niby proste, ale zdecydowanie za trudne dla p. Matyszkowicza i jego podwładnych. Wiernych, ale miernych.

Czytaj też: Operacja TVP. Jak odbić media publiczne?

Kaczyński tak wygrał, że przegrał

To, że PiS zwyciężył, jest powszechnie podkreślane przez działaczy tej partii. Pan Kaczyński odtrąbił trzecie z kolei, a czwarte w ogóle swoje zwycięstwo. Pani Lichocka ogłosiła, że to Kaczyński znowu wygrał z Tuskiem. Faktycznie pierwszy uzyskał 131 tys. głosów, drugi – 538 tys., a to różnica przepastna, nawet zważywszy, że jeden kandydował w świętokrzyskim, a drugi w stolicy; na warszawskim Żoliborzu, gdzie mieszka Prezes the Best, PiS uzyskał 18 proc., a KO – 45 proc. Szkoda, że p. Joanna nie pokazała swego nadobnego paluszka przy swej deklamacji, którą uzupełniła stwierdzeniem, że Tuskowi pomagali Niemcy.

Pan Suski orzekł: „Nie moja wina, że nie ma w Sejmie ludzi kochających Polskę”. Dziwne, przecież on robi wszystko z „miłości do Polski”. Nie krył frustracji p. Sellin skarżący się na złe emocje, które przyczyniły się do wysokiej frekwencji. Wynika z tego, że gdyby PiS wygrał przy takiej samej liczbie głosujących, to emocje byłyby dobre.

Trudno dziwić się nastrojom dobrozmieńców. Do końca spodziewali się wygranej (p. Dera gderał o możliwym zwycięstwie, nawet gdy były znane wyniki exit poll). Zrobili tak wiele dla spełnienia swoich nadziei, np. utrudnili głosowanie w miastach i za granicą, a ułatwili we wsiach, połączyli wybory do parlamentu z referendum, tj. propagandą na rzecz kontynuacji dobrej zmiany, finansowaną z publicznych pieniędzy, szastali obietnicami i absurdalnymi posunięciami w rodzaju manipulowania cenami paliw przez byłego wójta Pcimia (p. Obajtka, dla przypomnienia), sprawili, że tzw. media publiczne prawie wyłącznie reklamowały ich program, zyskali wydatną pomoc z kół kościelnych w postaci „Vademecum wyborczego katolika”.

A jednak przegrali. Pan Cenckiewicz i p. Rachoń dwoili i troili się „Resetem” (był nawet specjalny odcinek emitowany tuż przed ciszą wyborczą), ale wyborcy nie dali się przekonać, że Tusk to agent Merkel i Putina. Pan Duda wybrał się akurat w dniu wyborów do Rzymu, chyba żeby pomodlić się w 45. rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II w intencji wyniku wyborów.

I to nic nie dało, no może poza tym, że podróżował, podobnie jak p. Rachoń (widziany w Europie i Ameryce), za państwowe pieniądze. A może rację miał p. Brudziński, dowódca sztabu wyborczego PiS, gdy gromił swoich współpracowników: „kury szczać prowadzać, a nie robić politykę” (zważywszy na genezę tego powiedzenia, można zaproponować ksywę JoJo PiSudski Brudziński?). Wygląda na to, że dobrozmienna kampania wyborcza była zbyt prymitywna, aby odnieść sukces.

Czytaj też: Jak doradcy Orbána pomogli PiS przegrać wybory. I kto ich sprowadził

PiS szuka źródeł porażki

PiS nie rezygnuje jednak z utrzymania władzy, bo stawka jej utraty jest najwyraźniej zbyt duża, aby pogodzić się z przejściem do opozycji. Niektórzy komentatorzy trafnie nazywają to układaniem kalendarza odwetowego. Wspomniana szczodrobliwość p. Dudy nie wystarczy, bo w grę wchodzi także wiele stanowisk pozarządowych, przede wszystkim w spółkach skarbu państwa, piastowanych „przez krewnych i znajomych królika”.

PiS nie zdecydował się (przynajmniej na razie) na wariant siłowy czy próbę unieważnienia głosowania. Taktyka obozu p. Kaczyńskiego jest dwojaka. Po pierwsze, dalej króluje niewybredna czarna propaganda przeciw opozycji, np. opowiadanie, że specjalnie dowożono ludzi do kolejek w nocy. Wielu dobrozmiennych komentatorów zajmuje się krachem referendum, dokładniej tym, że udział (niewiele ponad 40 proc.) w nim okazał się niewystarczający dla jego ważności. Zarzuca się komisjom, że pytały głosujących, czy chcą odebrać wszystkie (tj. do Sejmu, Senatu i w sprawie referendum) karty do głosowania, a to obniżyło frekwencję. Chociaż ten zarzut można pominąć, bo jest niesprawdzalny, dobrze ilustruje mitologię powyborczą PiS. Opozycji wytyka się, że wzywała do bojkotu referendum, co ma być sprzeczne z istotą demokracji. To nawet dość zabawny argument, bo okazuje się, że apelowanie o udział w referendum jest zgodne z demokracją, ale skłanianie do zachowania się przeciwnego już nie. Jak Kali ukraść, to dobrze, a jak Kalemu ukraść, to źle.

Pan Macierewicz (Antoni, Antoni i jeszcze raz Antoni, jak kiedyś wołał Jego Ekscelencja) posunął się nawet do tego, że zachęcanie do bojkotu referendum uznał za „przestępczość”, co jest nie tylko innowacją polityczną, ale i gramatyczną. Pan Cezary „Trotyl” Gmyz, wysłany do pracy w Berlinie jako korespondent TVP, doniósł: „Przez ostatnich osiem lat niemieckie media prowadziły intensywną nagonkę przeciwko Polsce i Zjednoczonej Prawicy”. Trzeba zgodzić się z komentarzem (w „Gazecie Wyborczej”): „Nawet jak na Gmyza i TVP epicki rozmach tego kłamstwa robi wrażenie”.

I jeszcze wypowiedź p. Wolskiego, znanego agitatora na rzecz PiS: „Stworzyliśmy propagandę na gorszym poziomie niż lata 70. Zwyciężyła logika walki, logika stalinowska: kto nie jest z nami, jest przeciw nam”. Słuszna samokrytyka, ale szkoda, że po terminie.

Czytaj też: To zmierzch PiS. Choć jeszcze próbuje zaklinać rzeczywistość

Duda uprawia polityczną ściemę

Drugi nurt powyborczych działań PiS jest związany z powstaniem nowego rządu. Podstawową rolę odgrywa tutaj p. Duda. Konstytucja stanowi (art. 154): „Prezydent Rzeczypospolitej desygnuje Prezesa Rady Ministrów, który proponuje skład Rady Ministrów”. Na oficjalnej stronie prezydent.pl czytamy: „W myśl art. 154 Konstytucji Prezydent desygnuje Prezesa Rady Ministrów. Jest to zazwyczaj osoba wskazana przez większość parlamentarną”.

Pani Paprocka z Kancelarii Prezydenta (podobnie inni dobrozmieńcy) tłumaczy, że wedle zwyczaju misję utworzenia nowego rządu powierza się osobie wskazanej przez zwycięską partię. Nic podobnego, ani art. 154, ani strona prezydent.pl niczego takiego nie sugerują. Konstytucja nie ustanawia żadnych warunków desygnowania premiera, a zacytowane wyjaśnienie mówi o parlamentarnej większości, a nie o zwycięskiej partii.

Jak zatem powinien zachować się p. Duda z punktu widzenia racjonalności politycznej wymaganej przez obecną sytuację wewnętrzną i międzynarodową? Ponieważ Polska potrzebuje szybkiego powołania rządu, a PiS nie ma większości, najprościej byłoby spotkać się z przedstawicielami partii opozycyjnych i zapytać, czy są w stanie utworzyć rząd. Wedle już złożonych deklaracji liderów KO, TD i NL ugrupowania te są gotowe do wspólnego utworzenia Rady Ministrów. Pan Duda zdecydował, że spotka się na oddzielnych konsultacjach z przywódcami poszczególnych ugrupowań w kolejności wedle uzyskanych głosów, zada im to samo pytanie, mianowicie czy mogą liczyć na większość w Sejmie, a potem, niezależnie od otrzymanych odpowiedzi, misję tworzenia rządu prawdopodobnie powierzy komuś wyznaczonemu przez PiS (tj. „większość” parlamentarną w osobie p. Kaczyńskiego).

Obecny stan rzeczy (piszę 22 października) sugeruje, że tzw. pierwszy krok w powstawaniu nowego gabinetu okaże się nieskuteczny, bo Sejm nie wyrazi zgody na pisowskiego premiera, i w konsekwencji powstanie rząd w tzw. kroku drugim, tj. na podstawie propozycji koalicji KO, TD i NL. Wszelako dobrozmieńcy, dzięki zwłoce p. Dudy, dostaną trochę czasu, np. na „wyczyszczenie szuflad” z dokumentacji rozmaitych przekrętów (co trwa wedle nieoficjalnych przecieków), a także sfinalizowanie korzystnych dla siebie decyzji personalnych w różnych urzędach i operacji handlowych, np. sprzedaży drewna wyciętego z Lasów Państwowych. Zapowiedzi, że PiS przystępuje (czy nawet już to zrobił) do rozmów w sprawie utworzenia „nowej” parlamentarnej większości, są teraz zrozumiałe, bo mogą być traktowane jako usprawiedliwienie próby wspomnianego „pierwszego kroku” i opóźniania „drugiego”. W sumie p. Duda uprawia bezczelną polityczną ściemę, oczywiście z całego serca i z miłości do...

Przemysław Sadura: PiS szykuje scenariusz, który już kiedyś widzieliśmy

A może rozwiązanie siłowe?

Tak czy inaczej, Główny Lokator Pałacu Namiestnikowskiego chyba postanowił być wierny swojemu środowisku politycznemu i Jego Ekscelencji, a to znaczy, że nadal jest mierny (mało racjonalny). Być może p. Duda zdecyduje się na iście szaleńczy krok (w obecnej sytuacji gospodarczej) w postaci rozwiązania parlamentu z powodu doprowadzenia do nieuchwalenia budżetu do końca 2023 r. Możliwe są i inne działania utrudniające start nowej ekipy, np. manipulowanie deficytem budżetowym (mówi się o dziurze Morawieckiego; gdyby rzecz nie była tak poważna, powiedziałbym o finansowej wyrwie Bambika) czy ukrywanie rozmaitych informacji ważnych z ekonomicznego punktu widzenia. Już słychać zapowiedzi: „oddamy wam władzę, ale długo nie porządzicie, bo wywrócicie się na trudnościach, a ludzie zrozumieją, że tylko my potrafimy rządzić krajem”.

Nie można też całkowicie wykluczyć rozwiązania siłowego, do którego namawiają anonimowi (a może podpuszczani) bojownicy z internetu, wieszczący, że armia, policja i Wojska Obrony Terytorialnej nie pozwolą skrzywdzić PiS, a uczynią to prawnie, sprawiedliwie, z całego serca i miłości do…

Nie chcę krakać, ale można się spodziewać jakiejś prawicowej demonstracji 11 listopada, tj. przed pierwszym posiedzeniem nowego Sejmu (p. Duda ma 30 dni na jego zwołanie, licząc od wyborów), i jakiejś prowokacji z tej okazji, uzasadniającej wprowadzenie stanu wyjątkowego np. w stolicy, a to wystarczy do dalszego odwlekania powołania rządu. Liczy się również na cud w postaci wyrwania takiej liczby posłów opozycyjnych, aby utworzyli większość sejmową z PiS i Konfederacją (p. Bosak niczego nie wyklucza). Głównie chodzi o parlamentarzystów z PSL – plotki mówią nawet o tym, że ceną byłyby ważne stanowiska. Bardziej umiarkowana wersja polega na propozycji p. Dudy, że premierem zostanie p. Kosiniak-Kamysz, a nie p. Tusk. Dziwne, skoro „suwerenny” prezydent tak bardzo ceni większość.

Czytaj też: Historyczne zwycięstwo opozycji. I trzy wyzwania dla nowego rządu

Nikt nie lubi oddawać władzy

Temu ostatniemu służą rozmaite doniesienia o sporach między KO, TD i NL, a nawet jawne fałszywki. Ktoś z TAPiS nadał z nieukrywanym zachwytem, że p. Żukowska, posłanka NL, umieściła na Twitterze „listę rzeczy, o które nie wolno walczyć Lewicy w nowym rządzie”. W wykazie znalazły się m.in. podwyżki dla budżetówki i emerytów, aborcja, prawa osób LGBT, zakaz ferm futrzarskich, budowa mieszkań na wynajem, likwidacja przywilejów kleru i zbiorowe układy pracy”, a więc fundamenty lewicowego programu społecznego. Okazało się, że owszem, taki wpis istnieje, ale, jak wyjaśniła jego autorka, ma charakter ironicznego wskazania, czego sobie nie życzą konserwatywni politycy, także opozycyjni, bo i tacy są.

Szczególnie obrzydliwie zachował się p. Saryusz-Wolski, niegdysiejszy kontrkandydat Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europy (to z nim p. Becia Szydło odniosła spektakularne zwycięstwo w stosunku 1:27, uhonorowane przez p. Kaczyńskiego naręczem kwiatów), a obecnie europoseł z ramienia PiS. Jego zdaniem p. Kosiniak-Kamysz miał powiedzieć: „Oceniam rządy Zjednoczonej Prawicy lepiej niż rządy Platformy Obywatelskiej”. Opublikował screen sugerujący, że to słowa przewodniczącego PSL. Przypominał on artykuł na portalu gazeta.pl. Zdjęcie p. Kosiniaka-Kamysza też było takie samo. Tyle że nie powiedział tego, co mu przypisuje dzielny protegowany p. Szydło w batalii o wysokie stanowisko europejskie. Stwierdził tylko w wypowiedzi dla Radia ZET, że „aborcja może być największą sporną kwestią w koalicji opozycji”.

Dokładniej mówiąc, szef PSL stoi na stanowisku, że należy przywrócić kompromis aborcyjny sprzed wyroku gremium pod wodzą mgr Przyłębskiej, a kwestię dalszej liberalizacji przepisów o dopuszczalności przerywania ciąży poddać pod referendum ogólnokrajowe. Niektórzy dobrozmieńcy zwietrzyli w tym (a nawet w fałszywce p. Saryusza-Wolskiego) szansę na wyrwanie ludowców z opozycji i stworzenie większości parlamentarnej z PiS, PSL i Konfederacji. Gdy p. Smoliński snuł takie fantazje, jego oblicze promieniowało szczerą i prawdziwie pisią chytrością. Nadzieja odzyskania władzy umiera ostatnia u dobrozmieńców.

Żadna ekipa polityczna nie lubi oddawać władzy. Trudno się dziwić dobrozmieńcom, że nie są uszczęśliwieni sytuacją po 15 października. Wystarczy jednak porównać zachowanie p. Kopacz wobec p. Szydło, gdy pierwsza przekazywała urząd Prezesa Rady Ministrów drugiej, by dostrzec wyjątkowy brak kultury politycznej po stronie przegranych. Wprawdzie nie ma wątpliwości, że to wszystko z całego serca i miłości do..., ale niech już nie wracają do rządzenia tym, co tak miłują.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną