Z dnia na dzień coraz mocniej zaciskają się wnyki wokół „ziobrystów”, czyli polityków i urzędników współpracujących z byłym ministrem sprawiedliwości bądź działających w jego niewielkiej, acz bardzo wpływowej ultraprawicowej partii Solidarna Polska (obecnie: Suwerenna Polska). Te wnyki sami na siebie zastawili, bo rozzuchwaleni poczuciem bezkarności i luksusem, zaczęli zostawiać ślady swojej działalności. A w dodatku dali się podejść i dubeltowo nagrać jednemu ze swoich: dyrektorowi Departamentu Funduszu Sprawiedliwości Tomaszowi Mrazowi.
Sypać czy iść w zaparte
Wraz z emisją kolejnych odcinków „podkastu Mraza” rośnie panika, a każdy, komu dziś pali się grunt pod nogami, zastanawia się, czy uciekać, czy sypać kolegów, czy może iść w zaparte. Dobrego wyjścia nie mają. Władza ściga ich nie na żarty i nic tu nie rozejdzie się „po kościach”.
Jednakże sprawa ma jeszcze jeden wymiar prawny i polityczny. Pojawia się pytanie, czy Suwerenna Polska powinna nadal figurować w ewidencji legalnie działających w Polsce partii politycznych. To bardzo niebezpieczne, również dla PiS, pytanie zaczyna wybrzmiewać w przestrzeni publicznej.
„Oni będą powtarzać swoje, a ja będę powtarzać swoje” – powiedział były wiceminister sprawiedliwości, druh Zbigniewa Ziobry i działacz ultrakatolickiej organizacji Opus Dei Marcin Romanowski. To mały wycinek z nagrania rozmowy, jaką prowadził z Tomaszem Mrazem i Urszulą D., jeszcze jedną urzędniczką Ministerstwa Sprawiedliwości, 21 lutego tego roku.
Co miał na myśli? To proste. Prokuratorzy będą powtarzać, że kierownictwo resortu ustawiało konkursy na granty z Funduszu Sprawiedliwości, a Romanowski będzie powtarzać, że była na to podkładka prawna. Jednakże pani Urszuli to chyba nie przekonuje. „Jak cię złapią za rękę, mówić »nie twoja ręka«”, doradza. Jak rasowy adwokat, mógłby powiedzieć ktoś złośliwy.
Jaka była rola Patrycji Koteckiej-Ziobro
To niejedyna ciekawa wypowiedź Urszuli D. Rozmawiając o zacieraniu śladów, zadała jakże działające na wyobraźnię retoryczne pytanie: „Mam pousuwać korespondencję z połową Solidarnej Polski?”. To nie jest technicznie prosta operacja. Nic dziwnego, że wszyscy uczestnicy tej pogawędki serdecznie się roześmiali. Mniej im było do śmiechu, gdy trzeba było zastanowić się nad tym, co będzie, gdy wyjdzie na jaw rola Patrycji Koteckiej-Ziobro.
Okazuje się, że korespondowała ona z Urszulą D. i nie była to korespondencja, której ujawnienie byłoby dla żony Zbigniewa Ziobry obojętne. W razie pytań o sterowanie dotacjami przez Kotecką-Ziobro pani D. miała zamiar wszystkiemu przeczyć, mimo że prawda jest zgoła inna (czemu się wszak nie dziwimy). Sama to przyznaje: „Ja się wszystkiego wyprę, chyba że mają na Pegasusie moją czułą korespondencję z nią”. „Chyba że”.
No bo jeśli mają, to daremne będzie wypieranie się. Pani D. od dwóch miesięcy siedzi w areszcie. Przypuszczalnie prokurator nie powiedział jej, że ma nagrania z Pegasusa, tylko zapytał, czy Kotecka-Ziobro naciskała. Ciekawe, czy D. „szła w zaparte” i czy po ujawnieniu nagrania z jej udziałem nie zdecydowała się sypać? Kolegom obiecała wprawdzie, że się „nie rozpruje” (znaczy to tyle, co stare poczciwe „sypać”), ale wiadomo, jak to jest. Dziś mówisz jedno, jutro robisz co innego; nie obracamy się wszak pośród ludzi honoru.
Możemy się przeto domyślać, że dla Ziobry i spółki problemem numer jeden jest obecnie właśnie to: co zeznała Urszula i czy prokuratura prowadząca śledztwa w ich sprawach i sprawkach ma nagrania z Pegasusa i inne nielegalnie pozyskane przez służby za czasów rządów PiS pliki, czy też nie ma.
Worek z prezentami, garażowa drukarnia
W bujnym kwieciem kwitnącej aferze z Funduszem Sprawiedliwości są dwa główne wątki: obdarowywanie arbitralnymi dotacjami „swoich”, czyli zaprzyjaźnione instytucje świeckie i kościelne, oraz sterowanie dotacjami w taki sposób, aby środki mogły przynajmniej częściowo być spożytkowane na kampanie wyborcze. Wulgarna prywata i używanie środków publicznych jak worka z prezentami dla grzecznych dzieci ma pozorną podstawę prawną w specjalnie sprokurowanym przez Ziobrę 11. paragrafie rozporządzenia ministra sprawiedliwości o FS, który w rażącej sprzeczności z duchem konstytucji wyposaża ministra w takie możliwości. Pomimo całej bezczelności tego zabiegu z procesowego punktu widzenia może on być pomocny i przynajmniej niektóre dotacje – np. dla szpitali – mogą się przed sądem obronić.
Znacznie gorzej wygląda sprawa z nielegalnymi transferami, które poczęte w Funduszu Sprawiedliwości wylądowały na płotach w postaci plakatów wyborczych. Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało mapę pokazującą korelacje między kwotami „prezentów” z FS w poszczególnych okręgach wyborczych a wynikami wyborczymi Solidarnej Polski w tychże okręgach. Robi wrażenie, ale to jeszcze nie jest sądowa i polityczna „broń atomowa”. Przed sądem trzeba pokazać mechanizm transferu, czyli to, jak pieniądze wyciekają z resortu i wypływają gdzieś w postaci zapłaty za usługi i produkty potrzebne w działalności partyjnej, szczególnie zaś w okresie poprzedzającym wybory.
Sensacją ostatniego dnia maja, ujawnioną przez Onet, jest tajna garażowa drukarnia, w której drukowano banery wyborcze polityków Zjednoczonej Prawicy, w tym samego Marcina Romanowskiego. Powstawały tam również materiały promujące Jana Kanthaka oraz Daniela Obajtka z PiS. A nad drukarnią czuwała urzędniczka z resortu sprawiedliwości Iwona L. Drukarnię wykryto jesienią zeszłego roku, pod koniec rządów PiS, lecz naturalnie wtedy śledztwa nie wszczęto. Teraz jest inaczej i śledztwo jest prowadzone – przez prokuraturę w Zamościu.
Zaraza może się szerzyć
Jak widać, kropek do połączenia przybywa, a temat nielegalnego finansowania partii Zjednoczonej Prawicy zaczyna „chodzić”. Temat trudny, bo niemal każda partia boi się, że PKW może się dopatrzeć jakichś nieprawidłowości w ich sprawozdaniach. Z tego też powodu w przestrzeni publicznej niemalże nie istnieje temat rozmaitych „fundacji i „instytutów”, do których pompowane są pieniądze z dotacji państwowej na działalność PiS, a które potem, w czasie kampanii, zapewniają „turbodoładowanie” obok legalnego budżetu.
Jeśli jednak problematyka lewych finansów partii w końcu wypłynie i tabu zostanie przełamane, może to się okazać dla PiS bardzo kosztowne. Na razie na celowniku jest Suwerenna Polska, lecz „zaraza” może się rozprzestrzenić. Polskie prawo bardzo silnie chroni swobodę działalności partii politycznych, lecz jednocześnie niezwykle surowo karze za łamanie konstytucyjnego wymogu jawności ich finansowania. Nie wiemy jeszcze, jak podeszłyby do tego sprzężenia dwóch zasad demokratycznego państwa prawnego polskie sądy. Być może będziemy mogli się wkrótce o tym przekonać, gdyż minister sprawiedliwości zapowiedział skargę na Suwerenną Polskę do PKW.
Zdelegalizować Suwerenną Polskę?
Z pewnością wszczęte zostanie postępowanie, a kary finansowe dla partii Ziobry będą dotkliwe. Ważniejsze jest jednakże to, czy ustalenia PKW zostaną przekute w postępowanie zmierzające do delegalizacji Suwerennej Polski. To sprawa lat, a nie miesięcy, bo zapewne będzie się musiała oprzeć o Trybunał Konstytucyjny, który na razie wciąż jest trybunałem Julii Przyłębskiej.
Na razie minister Bodnar studzi zapały oczekujących na delegalizację SP. Odpowiadając na pytanie dziennikarki w tej sprawie, nie mówi jednakże „nie”: „Podchodzimy rzetelnie i profesjonalnie do rzeczy i nie wyprzedzamy pewnych działań, możliwości, czysto teoretycznych, takimi sugestiami, które nas prowadzą w takim kierunku, który może brzmieć atrakcyjnie medialnie. Dajmy szansę PKW, żeby przy wykorzystaniu swojego aparatu badawczego i kompetencji to wszystko przeanalizowała. Jakie wnioski zostaną z tego wyciągnięte, zobaczymy”.
Cóż, na innej „taśmie”, nagranej przez Mraza 28 marca w domu Romanowskiego, były zastępca Ziobry powiada: „Lepiej być przygotowanym na najgorsze”. Wydaje się, że to najgorsze właśnie zaczyna się ziszczać. Opus Dei nie pomoże!