Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Musiało być aż tylu? Jak dobrze wybrać „kandydatów na kandydatów” na prezydenta

Debata z udziałem 13 kandydatów Debata z udziałem 13 kandydatów TVP / Forum
Wielu już zapomniało o tasiemcowych, męczących debatach pierwszej tury. Chciałbym jednak do tego powrócić, bo może to znów nas czekać za pięć lat.

Jesteśmy po wyborach prezydenckich. Połowa głosujących jest zadowolona, druga połowa nie jest. Wielu już zapomniało o tasiemcowych, męczących debatach pierwszej tury. Chciałbym jednak do tego powrócić, bo może to znów nas czekać za pięć lat. Spośród startującej w pierwszej turze wyborów trzynastki prawie połowa osiągnęła wynik na poziomie 1 proc. lub mniej. Rekordzista miał mniej niż 1 promil (18 338 głosów). Oznacza to, że bardzo wątpliwe było uczciwe zebranie przez nich 100 tys. podpisów. Niektórzy sugerują, że za te podpisy zapłacili. Niektórzy nazywają ich planktonem. Z punktu widzenia wyborcy, który ogląda debaty, jest irytujące, że praktycznie nikomu nieznani kandydaci zajmują połowę czasu. Ich wypowiedzi nie na temat, bezsensowne polemiki z prowadzącymi dziennikarzami i mało rozsądne pytania niepotrzebnie wydłużały debaty.

Wydaje się, że jedynie w 1990 r. koncepcja twórców prawa wyborczego została zrealizowana. Do wyborów zgłosiło się 16 chętnych, ale tylko siedmiu spośród nich zebrało 100 tys. podpisów. Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała część podpisów przedstawionych przez Kornela Morawieckiego i ostatecznie dopuściła sześciu kandydatów: Romana Bartoszcze, Włodzimierza Cimoszewicza, Tadeusza Mazowieckiego, Leszka Moczulskiego, Stanisława Tymińskiego i Lecha Wałęsę. Wygrał Lech Wałęsa, zdobywając w pierwszej turze ok. 40 proc. głosów, a w drugiej ponad 74 proc. Co ważne, wszyscy startujący kandydaci przekroczyli próg 100 tys. głosów. Najsłabszy wynik osiągnął Leszek Moczulski: 411 516 głosów (2,5 proc.).

Czytaj też: Ta klęska w sumie nie dziwi. Harce się zaczęły, a prawica prawicowieje

Poniżej progu zdrowego rozsądku

A potem zaczęli się pojawiać „egzotyczni” kandydaci. W 1995 r. było 13, z których dwie osoby osiągnęły wynik ok. 1 proc., a trzy otrzymały znacznie poniżej 100 tys. głosów. Jeden z tej trójki wykorzystał kampanię do reklamowania produkowanych przez siebie wkładek do butów.

W 2000 r. startowało 12 kandydatów: końcowa czwórka nie przekroczyła symbolicznej liczby, którą zebrali w podpisach, a trzech kolejnych zdobyło ok. 1 proc. głosów. W 2005 było znów 12 kandydatów, a wśród nich aż pięciu znalazło się w rejonie promili i ułamków promili. „Rekordzista” zdobył zaledwie 8 895 głosów. Kolejnych trzech kandydatów osiągnęło ok. 1 proc. głosów. Nieco lepsza sytuacja była po katastrofie smoleńskiej w 2010 r. Dziesięciu kandydatów i tylko dwóch poniżej 100 tys. głosów. Ale znów czterech, którzy osiągnęli ok. 1 proc. głosów. W 2015 kandydatów było ostatecznie 11, wynik poniżej progu zdrowego rozsądku uzyskało trzech. I znów trzech zdobyło ok. 1 proc. głosów. Podobnie w 2020 było 11 kandydatów, ale już pięciu poniżej 100 tys. głosów.

I wreszcie w pierwszej turze tegorocznych wyborów mieliśmy 13 kandydatów, spośród których progu zdrowego rozsądku nie przekroczyło trzech, a kolejnych trzech osiągnęło ok. 1 proc.

By zmienić ten stan rzeczy, proponuje się czasem zwiększyć wymaganą liczbę podpisów nawet do pół miliona. Chyba nie jest to dobry kierunek. PKW, która i tak ma istotne problemy z weryfikacją podpisów, będzie mieć pięciokrotnie więcej roboty. Jeżeli ktoś ma ważny powód, by kupować podpisy, będzie musiał kupić ich więcej.

Chciałbym zaproponować rozważenie innego rozwiązania, które wydaje się znacznie skuteczniejsze. Nie jest to mój oryginalny pomysł. Chodzi o system, który od dawna obowiązuje w Republice Francuskiej.

Czytaj też: Wasz prezydent, nasz premier 2.0

Marine Le Pen i Partia Zwierząt

Jaka jest tam koncepcja? Kandydat na prezydenta Francji musi zdobyć 500 podpisów osób posiadających zaufanie społeczne, czyli wybranych w wyborach. Takich osób jest we Francji prawie 50 tys., przy czym trzy czwarte spośród nich to merowie (burmistrzowie). Ponadto są to parlamentarzyści krajowi i europejscy, senatorzy, radni rad regionalnych i departamentalnych i inni.

Kandydatury na prezydenta są bezpośrednio przesyłane do Rady Konstytucyjnej, która publikuje je systematycznie na odpowiedniej stronie internetowej. W ten sposób cały kraj może obserwować rozwój sytuacji.

Istotny jest fakt, że osoba zgłaszająca może poprzeć tylko jednego kandydata (w Polsce nie ma takiego ograniczenia), oraz to, że nazwisko popierającego jest natychmiast podawane do publicznej wiadomości.

Ponadto istnieją wymogi terytorialne. Francja jest podzielona na 96 departamentów. Do tego dochodzi pięć departamentów zamorskich. Wymagane jest, aby nie więcej niż 10 proc. podpisów pochodziło z jednego departamentu. Jednocześnie wymagane są podpisy z co najmniej 30 departamentów.

Tak skonstruowany system dość skutecznie odfiltrowuje osoby przypadkowe i skrajne. Na przykład w 2022 r. „kandydatów na kandydatów” było początkowo 64. Ostatecznie zdobyć wymaganą liczbę zgłoszeń udało się 12 (w tym czterem kobietom). Łączna liczba zgłoszeń kandydatów wyniosła 13 427. Prezydent Emanuel Macron miał 2098, natomiast były prezydent François Holland tylko jedno. (Oczywiście nie wiadomo, czy w ogóle chciał kandydować).

Wielka rywalka Macrona Marine Le Pen, liderka Frontu Narodowego, miała trudności ze zdobyciem poparcia. Mało kto chciał, by jego nazwisko łączono z tą polityczką – w ostatnim tygodniu zgłoszeń osiągnęła 622 głosy. Natomiast nie dała rady przedstawicielka Partie Animaliste (Partii Zwierząt) Helene Thouy, która uzyskała zaledwie 139 zgłoszeń. Trockista Anasse Kazib zebrał tylko 160. Warto dodać, że w 1981 r. ówczesny lider Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen nie zebrał dość zgłoszeń i nie wziął udziału w wyborach.

Czytaj też: A więc Nawrocki. Co teraz? Tusk po klęsce nogi nie odstawi, czasy wielkiego PiS zapewne już nie wrócą

Kandydaci egzotyczni

Jeżeli popatrzymy na osoby zaufania społecznego wybierane w Polsce, to najliczniejsi są oczywiście samorządowcy. Sołtysów mamy ponad 40 tys., w tym 18 tys. kobiet. Radnych też mamy ok. 40 tys., natomiast wójtów, burmistrzów i prezydentów miast ok. 2,5 tys. Do tego trzeba oczywiście dodać parlamentarzystów krajowych i europejskich oraz senatorów. W sumie liczba potencjalnych zgłaszających przekracza 80 tys. Dodajmy jawność zgłoszeń. Ponadto wymaganie ograniczające do 10 proc. liczbę zgłoszeń z danego województwa oraz drugie – minimum zgłoszenia z połowy (czyli ośmiu) województw. To gotowy system, który jest jawny, przejrzysty i moim zdaniem zdecydowanie uczciwszy od obowiązującego.

Gorąco namawiam do rozważenia zmiany. Jestem przekonany, że unikniemy „egzotycznych” kandydatów, którzy regularnie przeszkadzają nam w wyborach.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama