Po entuzjazmie nowego roku następuje najczęściej ekspansywny smutek przemijania. Krach górnolotnych postanowień przemienia się w stare przyzwyczajenia. Ten moment klęski domaga się najczęściej jakiejś lektury, jakiegoś pocieszenia i wytłumaczenia, dlaczego znowu nic nie wyszło z „życia na nowo”. Być może wszedłem już w smugę poważnego cienia, która zasłania mi horyzont nadziei, którą mógłbym żywić. Zostało mi spokojne tycie, kiedy już najadłem się strachu przed oczywistą starością. Jestem syty, lęk wychodzi mi już bokiem. Zewsząd wieje grozą.
Tzw. narracje każą przygotowywać się na najgorsze. Globalna korekta złudzeń o spokojnym życiu przechodzi w całkiem lokalny paraliż egzystencjalny, a przy tym wszystkim będzie trzeba jeszcze kiedyś umrzeć. Jeden z moich ulubionych polskich poetów – Bohdan Zadura – sformułował w pewnym wierszu podstawowe pytanie i udzielił równie pocieszycielskiej odpowiedzi: „Czy śmierć jest trudna? Jak może być trudne coś, co udało się tylu miliardom ludzi”. Jakże cieszy mnie to powinowactwo! Skoro każdy bliźni okazuje się funeralnym antenatem, to nie należy specjalnie silić się na oryginalność w literaturze przedmiotu. Z takim nastawieniem przeczytałem małe prozy Déborah Heissler, które pięknie przełożył Jan Maria Kłoczowski i elegancko wydał Państwowy Instytut Wydawniczy.
To jedna z intensywniejszych osobowości poezji francuskiej, akademiczka i znawczyni poezji Philippe’a Jaccotteta, którego „Ostatnią księgę Madrygałów” skądinąd równie pięknie Kłoczowski przetłumaczył. „Sorrowful Songs” to pierwsza publikacja tekstów Heissler po polsku i od razu mamy do czynienia z poetyckimi lamentacjami. Intertekstem tych poetyckich próz jest nasz dobry, polski fachowiec od żałoby Henryk Mikołaj Górecki.