Jidyszland w soczewce. Przedwojenny sztetl oczami żydowskiego Nikifora na wystawie w Polin
Takiej wystawy w muzeum Polin jeszcze nie było. Owszem, była wyśmienita wystawa obrazów Wilhelma Sasnala, w których artysta mierzył się z pejzażem po Zagładzie, ale ta ekspozycja jest czymś więcej niż zbiorem obrazów. „(po)ŻYDOWSKIE… Sztetl Opatów oczami Majera Kirszenblata” to wystawa wielowymiarowa, budująca narrację wokół pamięci i nieistniejącego już świata sztetli, gdzie obok ludności polskiej Żydzi często stanowili większość. Tak przed wojną było w Opatowie, gdzie z ok. 9,6 tys. mieszkańców ponad 5,2 tys. było żydowskiego pochodzenia. Zagładę udało się przetrwać blisko 300 opatowskim Żydom, część z nich po wojnie próbowała nawet wrócić do miasteczka, ale nie zostali ciepło przyjęci i w zasadzie wszyscy zdecydowali się na emigrację. Z Majerem Kirszenblatem było inaczej.
Tato, opowiedz mi o Opatowie
O wszystkim zadecydował przypadek. Kirszenblat pochodził ze średniozamożnej rodziny, jego ojciec był właścicielem składu skór, ale też szewcem. W latach 20. skradziono transport skór do jego zakładu, co doprowadziło ojca Majera do bankructwa, a w efekcie do wyjazdu całej rodziny Kirszenblatów do Kanady, gdzie osiedli w Toronto. Dorosły już Majer parał się malowaniem mieszkań, pracował w sklepie z tapetami i farbami, a potem prowadził własny z podobnym asortymentem. W 1967 r. jedna z jego trzech córek Barbara Kirshenblatt-Gimbeltt, wówczas studentka, przyjechała do domu na Święto Dziękczynienia i siedząc przy kuchennym stole, czytała na głos jedną z lektur. Kiedy Majer usłyszał fragment o obrzędach pogrzebowych w Rosji, stwierdził: „Żydzi też tak robili”. Barbara od tej chwili postanowiła nagrywać każdą rozmowę z ojcem, który opowiadał jej głównie o swojej młodości w Opatowie, życiu w sztetlu, ale także – z detalami – o tym, jak wytwarzane były konkretne przedmioty: szczotki, mydło, buty. Okazało się, że Majer wolał biegać po ulicach i podpatrywać pracę rzemieślników, niż siedzieć w szkolnej ławie. – Ulica była jego szkołą. Był ciekawskim chłopcem, którego bardziej niż szkoła interesowało stanie w drzwiach warsztatu kowala – mówi jego córka Barbara Kirshenblatt-Gimbelt, antropolożka. Nagrywała ojca przez ponad 40 lat, niemal do chwili jego śmierci w 2009 r. Dzięki tym rozmowom każdemu obrazowi Majera towarzyszy jego komentarz, będący uzupełnieniem tego, co znajduje się na płótnie.
Próby namówienia Majera, by zaczął malować to, co pamięta, trwały długie lata. Mąż Barbary Max, sam artysta, kupował teściowi potrzebne przybory, płótna, sztalugi, ale te jedynie piętrzyły się w szafie. Do malowania próbowały go zachęcać córka i żona, ta ostatnia zapisała go nawet na kurs malowania, mówiąc, że jest już opłacony i nie można z niego zrezygnować. Majer nie był jednak zadowolony z kursu, bo modelka zbyt często zmieniała pozycje i wydawała mu się nudna. Namalował także kilka zielonych papryk, co potem żartobliwie nazywał „okresem zielonych papryk”. Do prawdziwego malowania udało się go przekonać dopiero w 1990 r. Miał wówczas 73 lata. Pierwszym obrazem, jaki namalował, była kuchnia jego mamy, po czym stopniowo wychodził coraz szerzej poza to pomieszczenie, przedstawiając świat sztetla tak, jak go zapamiętał jako 16-letni chłopak. – Ojciec wyjechał z Polski w 1934 r. i choć jego cała rodzina zginęła w Zagładzie, on sam jej nie doświadczył, więc jego wspomnienia nie mają tego filtru. Ponadto są to wspomnienia nastolatka, a nie osoby dorosłej, obarczonej trudami związanymi z utrzymaniem rodziny – mówi córka Majera.
Czytaj także: Byli. Nie ma. Gdzie się podziali Żydzi z Bychawy
Panna młoda w ciąży i gra w dupca
Podczas ostatnich lat swojego życia Majer malował sceny z Opatowa, w sumie powstało ok. 400 prac, w tym 269 obrazów, z czego 70 pokazywanych jest na wystawie. Stanowią pewnego rodzaju ramę całej ekspozycji; ale dopełnieniem ich są dosłowne, symboliczne, drewniane ramy (zbudowane z odzyskanego drewna z Opatowa), w których kuratorki wystawy dr Natalia Romik i dr Justyna Koszarska-Szulc we współpracy z prof. Barbarą Kirshenblatt-Gimblett umieściły współczesny kontekst. Zobaczymy więc filmik z dzisiejszego Opatowa, dowiemy się, co dziś znajduje się w przedwojennej mykwie (fabryka krówek opatówek), poznamy historię XVII-wiecznej synagogi, która mimo że przetrwała samą wojnę, po jej zakończeniu w ciągu zaledwie kilku lat została zdewastowana i przestała istnieć. Wrażenie robią artefakty, które udało się wypożyczyć od okolicznych mieszkańców: unikalne drewniane menory i chanukije z czasu wojny (srebra prawdopodobnie zrabowali Niemcy), talerz sederowy, szczotka z lokalnej fabryki, fragment zniszczonego zwoju Tory (notabene mówiący o tym, że nie wolno zabierać miedzy sąsiada), klucz do synagogi, fragmenty pochodzących z niej kandelabrów (co ciekawe, na jednym z obrazów Majera dostrzec możemy dokładnie te same kandelabry!). Pamięć Majera była wręcz fenomenalna, na obrazach dostrzec możemy wiele istotnych detali, a towarzyszy im sugestywny komentarz tekstowy.
Majer malował to, co pamiętał, zwłaszcza rodzinny dom podczas rozmaitych świąt, synagogę, myjących się w mykwie mężczyzn (i oddzielnie kobiety), cmentarz, także ten katolicki, ludzi w miasteczku, sceny ze szkoły (jak gra w dupca czy uczeń wychłostany przez nauczyciela), ale także nielegalnej wytwórni papierosów, nielegalnego uboju krowy, sprzedawców bajgli, nosiwodę, cyrkowców, a nawet lokalne prostytutki (w Opatowie były dwie: Jadźka i Świderka) – uwiecznione na obrazie „Prostytutka Jadźka obnaża się pod koniec dnia targowego przy studni Harszla Kiszki”. Nie ma tematów tabu. Na jednym z obrazów „Ślub garbuski” uwiecznił scenę zaślubin, a towarzyszy mu komentarz, z którego wynika, że panna młoda była w zaawansowanej ciąży i chwilę po zawarciu małżeństwa urodziła dziecko. – Przed wojną na terenie Polski, Litwy, Ukrainy czy Białorusi były tysiące sztetli. W czasie przygotowywania wystawy towarzyszyło nam pytanie, co dziś się z nimi dzieje, a Majer był po nich naszym przewodnikiem, oprowadzającym po tym, co zostało i czego już nie ma z architektury pożydowskiej. Sztetle były bardzo ubogie, dlatego jednym z priorytetów było odczarowanie mitu sztetla jako krainy mlekiem i miodem płynącej – mówi jedna z kuratorek wystawy Natalia Romik.
Czytaj także: Daleko od sztetla
„(po)ŻYDOWSKIE”. Skąd ta nazwa?
Nietypowy zapis tytułu wystawy wiąże się z pierwszą wyprawą kuratorek do Opatowa wraz z Kolektywem „SENNA”, autorami projektu. Na miejscu pokazano im mapy geodezyjne Opatowa z lat 1944–48, gdzie na niektórych parcelach obok nazwisk żydowskich właścicieli napisano ołówkiem lub długopisem „pożydowskie”. – Wtedy natchnęło nas, że jeśli chcemy opowiedzieć coś więcej niż to, co udokumentował Majer, musimy wejść w te mapy geodezyjne i przenieść naszych widzów do współczesnego Opatowa. Wydało nam się, że to słowo „(po)ŻYDOWSKIE” będzie najlepiej spinać awers i rewers tej historii. To dość trudne słowo, niesie mocny, wieloznaczny ładunek. Kojarzy się z mieniem pozostawionym, porzuconym, przywłaszczonym, mówimy o mieniu poniemieckim, ale też ostatnio w odniesieniu do tzw. szpiegowa w Warszawie usłyszałam o „mieniu porosyjskim”. My jednak nie skupiamy się na samym mieniu – tłumaczy Justyna Koszarska-Szulc.
Inspiracją był też wiersz Jerzego Ficowskiego „7 słów” zawierający apel umierającego żydowskiego chłopca („Zwróćcie mi pamięć po mnie / te słowa pożydowskie”). – Była to dla nas misja, żeby opowiedzieć o ludziach, których Majer zapamiętał z imienia i nazwiska, a którzy nagle zniknęli. Dlatego „po” bierzemy w nawias, by oddać żydowskość przedmiotom, które pokazujemy, i historiom, które opowiadamy. Moją ulubioną jest historia o Fajwlu Bulwie, zegarmistrzu, który panicznie bał się kotów, a którego postać przypominamy na jednym ze zdjęć – dodaje Koszarska-Szulc. Na wystawie znalazło się więcej zdjęć przedwojennego Opatowa, w tym ul. Żydowska, ale też zdjęcia mieszkańców, ze zdjęciem kobiety niosącej wodę włącznie. W miejscu, gdzie pozostał ślad po mezuzie, umieszczono nazwiska wszystkich 1967 mieszkańców zameldowanych na ul. Żydowskiej w latach 1930–42. Podczas przygotowywania wystawy jedna z mieszkanek miasteczka drżącym ze wzruszenia głosem wspominała, że po wojnie wraz z innymi dziećmi bawiła się w ruinach synagogi, gdzie zbierali „kolorowe szkiełka”, prawdopodobnie pozostałości witraży. Koszarska-Szulc: – To z jednej strony historia Opatowa i zwykłych ludzi, którzy wiodą życie gdzieś z tą historią pożydowską w tle, ale też setek innych miasteczek w Polsce, o których przez soczewkę Opatowa możemy opowiedzieć.
W dzisiejszym Opatowie nie ma już sztetla i prawie nie zachowały się materialne jego pozostałości: synagoga to dziś zaledwie sterta gruzu, żydowski cmentarz po wojnie zamieniono na park miejski (choć w ostatnich latach społecznie utworzono tam niewielkie lapidarium z odnalezionymi w okolicy macewami), zachował się jednak budynek hederu, szkoły żydowskiej, i wspomniana mykwa, gdzie dziś w miejscu dawnego basenu z wodą pracownice fabryki zawijają w papierki popularne opatowskie cukierki. Drewniano-murowany dom, w którym mieszkał Majer, nie przetrwał do lat 90. ubiegłego wieku.
Wszystkie 70 obrazów rodzina Majera przekazała do zbiorów Muzeum Polin. – Od chwili, gdy zaczął malować, wiedzieliśmy, że żaden z tych obrazów nie będzie na sprzedaż. Dla mnie zawsze znaczenie miała kolekcja jako całość, jako rodzaj encyklopedii. Jest dla mnie ogromnie ważne, że stałe miejsce tych dzieł będzie w Polsce, a nie w Toronto czy Nowym Jorku. Oczywiście, są one ważne dla Żydów, ale to czym są, mogą i powinny być dla Polaków, jest istotniejsze – opowiada Barbara Kirshenblatt-Gimbeltt.
Wystawę „(po)ŻYDOWSKIE… Sztetl Opatów oczami Majera Kirszenblata” można oglądać od 17 maja do 16 grudnia 2024 r. w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Co się stanie z obrazami po jej zakończeniu? – W Polsce odrestaurowano kilkadziesiąt synagog, marzy mi się, by za jakiś czas organizować w nich wystawy objazdowe. Taką liczbę obrazów można podzielić i w jednym czasie pokazywać nawet w kilku miastach – mówi Zygmunt Stępiński, dyrektor Muzeum Polin.