Film

Z drugiej strony

Zaleta: irracjonalny optymizm.

Bohaterem australijskiego dramatu obyczajowego „Z drugiej strony” jest śmierć. Wszystko w tym filmie, poczynając od fabuły, na biografiach postaci kończąc, krąży wokół umierania, śmiertelnych chorób, depresji prowadzących do odbierania sobie życia itd.

Młody fotograf współpracujący z lokalną gazetą (William McInnes) dowiaduje się, że ma raka jądra. W tym samym czasie ma miejsce tragiczna katastrofa kolejowa, która pochłania dziesiątki ofiar. Umiera też ojciec pewnej malarki (Justine Clarke). Losy dziewczyny i reportera krzyżują się, gdy staną się mimowolnymi świadkami samobójstwa mężczyzny, rzucającego się z niewiadomych przyczyn pod koła pociągu. Ona zwierza się potem, że widzi w twarzach wszystkich ludzi śmierć, on boi się jej powiedzieć, że niedługo umrze.

Wbrew pozorom jednak nie jest to wcale aż tak przygnębiający obraz, jakby z opisu wynikało. Młodej, debiutującej reżyserki Sarah Watt nic nie łączy z teatrem Becketta. Zdecydowanie bliższa jest jej natomiast tradycja romantycznej komedii. I pytanie, czy wobec ciągu samych nieszczęść można jeszcze zachować niewinność uczuć. Okazuje się, że tak, a ów irracjonalny optymizm reżyserki stanowi chyba największą zaletę jej filmu. „Z drugiej strony” doceniono na festiwalach w Toronto, Rotterdamie, Mar del Plata.

 

Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną