Teatr

Premiera po stu latach

Recenzja spektaklu: „Thaïsa”, reż. Romuald Wicza-Pokojski

Marcelina Beucher (Thaïs) i Marcin Bronikowski (Atanael). Marcelina Beucher (Thaïs) i Marcin Bronikowski (Atanael). Krzysztof Mystkowski / KFP
Dzieło Masseneta zagościło na polskich deskach scenicznych po raz pierwszy od wieku, a na pewno pierwszy raz w Gdańsku.

Dzieło Masseneta zagościło na polskich deskach scenicznych po raz pierwszy od wieku, a na pewno pierwszy raz w Gdańsku. I dobrze, bo w dziedzinie opery francuskiej mamy duże luki w wykształceniu. „Thaïs” jest operą specyficznie eklektyczną, z nawiązaniami do muzyki bliskowschodniej i egzotyki w ogóle, ale także zawiera typowo romantyczne melodie, jak słynna skrzypcowa „Medytacja”, pojawiająca się kilka razy. Treść – między uduchowieniem a przewrotnością: mnich Atanael (w tej roli znakomity Marcin Bronikowski) pragnie nawrócić kurtyzanę ze swej rodzinnej Aleksandrii, tytułową Thaïs (Marcelina Beucher o ładnym głosie, ale tracącym urodę na wysokich dźwiękach). Udaje mu się to i prowadzi ją przez pustynię do klasztoru, czego ona fizycznie nie wytrzymuje i niedługo po przybyciu do celu umiera. 

Jules Massenet, Thaïs, reż. Romuald Wicza-Pokojski, Opera Bałtycka

Polityka 11.2019 (3202) z dnia 12.03.2019; Afisz. Premiery; s. 71
Oryginalny tytuł tekstu: "Premiera po stu latach"
Reklama