Ludzie i style

Jesteśmy gotowi, by stanąć na Marsie

Mars Mars NASA
Brytyjski astronauta Tim Peake, który na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej spędził pół roku, opowiada o tym, jak ludzkie ciało przystosowuje się do podróży międzygwiezdnych, i o szansach na to, że człowiek stanie na Czerwonej Planecie.

MARCIN ZWIERZCHOWSKI: – Ludzkość znów spogląda w gwiazdy rozmarzonym wzrokiem. W ostatnich latach było chyba inaczej. W końcu pierwsza połowa głośnego „Apollo 13” to opowieść o tym, że nikogo nie interesowała kolejna misja na Księżyc. To się zmieniło. Skąd ten powrót ekscytacji kosmosem?
TIM PEAKE: – Wypowiadasz się z perspektywy przeciętnego człowieka. Tymczasem ja i moi koledzy zajmujący się eksploracją i badaniami kosmosu nigdy nie straciliśmy entuzjazmu. Od zawsze jasno widzieliśmy nasze cele, wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć. Powrót zainteresowania szerokiej publiki jest spowodowany chyba tym, że w kosmosie dzieją się coraz bardziej ekscytujące rzeczy. Częścią pracy, którą wykonujemy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, jest czynienie wiedzy o kosmosie bardziej przystępną. Było kilku kosmonautów, którzy mieli do tego dryg, np. Chris Hadfield i jego „Space Oddity” to był kawał świetnej roboty, bo przekaz dotarł do ludzi przez media społecznościowe, angażował ich. Czyniąc coś bardziej przystępnym, można tym zainteresować.

Poza tym jesteśmy coraz bliżej wyjścia poza orbitę okołoziemską. Mówiliśmy od tym od lat, a teraz wreszcie budujemy sprzęt, który ma nam to umożliwić. NASA konstruuje rakietę SLS, która będzie większa od Saturna V i zabierze nas na Księżyc, gdzie zbudujemy stację startową dla dalekich podróży międzygwiezdnych, w tym na Marsa. Są prywatne firmy, jak SpaceX Elona Muska, pracująca nad rakietą Falcon Heavy, która ma obniżyć koszty podróży kosmicznych dzięki wielokrotnemu użyciu. Wszystko to przekłada się na wzrost zainteresowania naszą pracą.

Wsłuchując się w wypowiedzi ekspertów i czytając książki o kosmosie, zauważa się dominację narracji, że eksploracja innych planet jest nam potrzebna, by zapewnić przetrwanie naszego gatunku w obliczu globalnej katastrofy. Dokładasz do tego swoją cegiełkę w książce „Zapytaj astronautę”. To ma być główny powód, dlaczego powinniśmy lecieć na Marsa?
Za lotem na Marsa przemawia wiele argumentów. To jak z naszą pracą na stacji – w dalszej perspektywie jest to przygotowanie do misji międzygwiezdnych, ale na co dzień to laboratorium w kosmosie, które pozwala na prowadzenie niezwykłych badań, m.in. z wykorzystaniem zmiennej siły grawitacji. To coś wielkiego dla gatunku, który przez większość swojego istnienia był przywiązany do Ziemi. Tak samo z wyprawą na Marsa, która – między innymi – będzie okazją do przeprowadzania unikalnych eksperymentów naukowych. Zresztą chęć odkrywania leży w naszej naturze. Człowiek robi to od zawsze. Poznał własną planetę, odwiedził Księżyc i spogląda dalej.

Wyprawa na Marsa pomogłaby też znaleźć odpowiedzi na tzw. wielkie pytania, np. o to, czy w kosmosie jest życie. Już teraz powierzchnię Marsa bada kilka naszych łazików, w najbliższych latach wyślemy kolejne. Może dzięki temu dowiemy się, czy Ziemia to szczególny przypadek, czy życie to w kosmosie coś powszechnego.

Gdy już zabierzemy się do budowania bazy na Księżycu albo wyruszymy na Marsa, z pewnością stanie się to wysiłkiem nie tylko agencji kosmicznych, ale i prywatnych przedsiębiorstw, które z uwagą przyglądają się możliwościom wykorzystania surowców z innych obiektów Układu Słonecznego.

Czytaj także: Tak widzimy Wszechświat: kilka słów o kosmologii obserwacyjnej

Droga na Marsa nie będzie ani łatwa, ani krótka. Spędziłeś na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej sześć miesięcy – wspominasz to pozytywnie, czy jako ciężką próbę?
Zdecydowanie pozytywnie. Wspominam piękno Ziemi oglądanej z perspektywy kosmosu. Dla mnie to był przywilej. Ewentualna podróż na Marsa trwałaby oczywiście dłużej niż pół roku. Na stacji pracowałem ze Scottem Kellym i Mishą Kornienką, którzy w kosmosie spędzili rok – poradzili sobie doskonale i potwierdzili, że psychologicznie i fizjologicznie ludzie są gotowi do długich misji.

Interesująca jest kwestia perspektywy. Spędziłem w kosmosie pół roku, cały czas byłem jednak stosunkowo blisko Ziemi. Kosmonauci z misji Apollo oddalali się od domu na 400 tys. kilometrów. W przypadku Marsa ludzie będą obserwowali, jak Ziemia zmniejsza się, aż zacznie wyglądać jak jedna z wielu małych gwiazd. To inne doświadczenie niż przebywanie na orbicie okołoziemskiej. Do tego jesteśmy jednak szkoleni. Kandydaci na astronautów przechodzą rygorystyczną selekcję. Nie sądzę więc, żeby fizjologia czy psychika stanowiły problem. Trzeba będzie po prostu wybrać odpowiednich ludzi. Większą przeszkodą okaże się opracowanie odpowiednich osłon radiacyjnych i napędu.

Długie przebywanie w kosmosie ma jednak wpływ na ludzkie ciało.
Obserwowanie, jak szybko i sprawnie nasze ciała przystosowują się do nowego środowiska, jest fascynujące. Wspaniałym eksperymentem byłoby nierobienie niczego i po prostu przyglądanie się przez pół roku czy rok temu, jak nasze ciało zmienia się, gdy nie ma grawitacji. Ale byłoby to okrutne względem załogi, która potem musiałaby wrócić na Ziemię.

Ćwiczymy po dwie godziny dziennie, by zapobiec zmianom. Niektóre są bardzo gwałtowne. Na przykład natychmiast po przybyciu na stację zgromadzony w ciele płyn przemieszcza się z dolnej połowy ciała do klatki piersiowej i głowy, w efekcie puchnie nam twarz, nos się zatyka, a głowa boli. Przez pierwsze dwa–trzy tygodnie organizm pozbywa się nadmiarowych płynów, obniżając objętość krwi. Sercu pracuje się dużo lżej, bo nie dość, że nie musi już zmagać się z grawitacją, to jeszcze ma mniej krwi do przepompowania. Naczynia krwionośne usztywniają się. Układ krążenia wygląda tak, jakby postarzał się o 20 lat.

Ze względu na zmianę ciśnienia wewnątrzczaszkowego zmienia się także wzrok. Prawdopodobnie modyfikacji ulega kształt gałki ocznej, źrenica staje się bardziej płaska, co powoduje lekką krótkowzroczność. U większości ten efekt zanika, u niektórych zmiana jest nieodwracalna. Nie do końca odpowiednio działa też system odpornościowy, ale nie wiemy jeszcze, dlaczego tak się dzieje. Zmian jest wiele, bo brak grawitacji to brak obciążeń. Przyjemnie się tak pracuje, ale trudniej potem funkcjonować na Ziemi.

Wiele nas nauczyły blisko dwie dekady pracy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Uczestnicy długich misji tracili przed laty ok. 20 proc. gęstości kości, a dziś rzadko się zdarza, że spadnie o choćby dwa procent, co organizm może później w pełni odrobić. Nauczyliśmy się, jak się odpowiednio stymulować ćwiczeniami, dietą, czasem suplementami. Gdy lądowałem z powrotem na Ziemi, ważyłem dokładnie tyle samo co w dniu startu.

Czytaj także: Niezmienny, piękny i upiorny. Wszechświat wszechstronnie opisany

Czerwona Planeta stoi więc przed nami otworem, a jedyne, czego brakuje, to odpowiedni pojazd?
Zgadza się, wyzwaniem jest technologia. Będziemy kontynuować naszą pracę na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w planach jest więcej rocznych misji. Chcemy też wrócić na Księżyc i jego orbitę. Zanim ruszymy na Marsa, będziemy jeszcze więcej wiedzieć o ludzkim ciele i psychologii. Martwić się trzeba o odpowiedni statek, o to, jak zbudować habitat na Marsie, jak sprawić, by wszystko było gotowe, gdy na planetę przylecą ludzie.

Czy kiedy przebywa się na stacji kosmicznej, da się zapomnieć o tym, że każda awaria może przynieść śmiertelne skutki? Niczym kierowca nierozmyślający o statystykach wypadków drogowych?
Tak, bardzo szybko wszystko staje się normalne, oswajamy się z tym. Masz rację, to zupełnie jak z kierowcami – momentalnie wchodzi się w rutynę. Oczywiście nieustanne jest np. zagrożenie uderzeniem przez jakiś kosmiczny śmieć, co mogłoby doprowadzić do zniszczenia całej stacji. O tym się jednak nie myśli, kiedy ma się obowiązki do wykonania. Są co prawda momenty większej świadomości ryzyka, np. podczas spaceru kosmicznego, gdy jest się poza stacją. Pomaga rygorystyczne szkolenie i znajomość procedur bezpieczeństwa. Pod wieloma względami nie ma większej różnicy między taką pracą a międzykontynentalną podróżą samolotem – wtedy też polegamy na maszynie.

Czy żyjąc przez dłuższy czas w takim sztucznym środowisku, można czuć się szczęśliwym? Co z tęsknotą za tym, co się zostawiło? W „Zapytaj astronautę” pisałeś m.in., że bardzo brakowało ci deszczu.
Są trudne momenty. Trudno rozstać się z tymi, których się kocha, ale też z rzeczami, które lubiło się robić. Tęskni się za wychodzeniem na zewnątrz, świeżym powietrzem, deszczem. Dlatego ludzie, którzy zechcą udać się na Marsa, przejdą selekcję. Muszą być zdeterminowani. Według mnie to kluczowe, by załoga, która dotrze na Marsa, miała możliwość powrotu na Ziemię.

Technologia bardzo pomaga radzić sobie z takimi sprawami. Ja miałem przy sobie iPada z nagraniami okolic, w których co dzień biegam. To spore wsparcie psychologiczne, gdy biega się na bieżni, ale można widzieć i słyszeć dźwięki ze znanych sobie miejsc. Nie czuje się zapachów, nie odczuwa pogody, ale to jakiś substytut.

Wróćmy do wizji podróży na Marsa. Jak bardzo niebezpieczny będzie taki lot?
Dobre wieści są takie, że mamy naprawdę spore doświadczenie. Wysyłaliśmy mnóstwo sond w podróże po Układzie Słonecznym, lądowaliśmy różnymi pojazdami na kilku innych planetach, księżycach, asteroidach, a nawet na maleńkich kometach. Przykładem niedawna misja Rosetty. Nie poruszamy się po zupełnie nieznanym terenie. Mars jest dosyć blisko. Wkrótce ruszymy z misją BepiColombo, której celem będzie Merkury – lot zajmie koło ośmiu lat. Umieściliśmy też kolejnego satelitę na orbicie Marsa, wykorzystując hamowanie aerodynamiczne, co oznacza, że satelita przy rzadkiej atmosferze planety może zwalniać i obniżać pułap, aż dotrze na swoją orbitę. Nie chcę negować złożoności i stopnia trudności wyprawy na Marsa. Ale mamy na tym polu doświadczenie.

Co z dalszymi lotami, poza Układ Słoneczny? Media regularnie rozpalają doniesienia o kolejnych „bliźniakach Ziemi”, czyli planetach, na których być może żyli ludzie. Czy tak dalekie loty, trwające nawet dekady, są w ogóle możliwe?
Powtarzającym się motywem w historii jest to, że różni ludzie w różnych czasach nie byli w stanie uwierzyć, że coś, co było niemożliwe, okazywało się możliwe. Nauczyliśmy się latać na początku XX w., a sto lat później jesteśmy na stałe obecni w kosmosie, wylądowaliśmy na Księżycu, loty pasażerskie odbywają się nad Atlantykiem z prędkością równą dwukrotnej prędkości dźwięku. Jeśli mnie pytasz, co będzie możliwe za kolejne sto lat, musimy marzyć śmiało: ludzie będą mieszkać na Księżycu, będziemy mieli bazy na Marsie, lot tam i z powrotem na Czerwoną Planetę będzie trwać tylko dwa miesiące.

Czytaj także: Jak znaleźć pięć planet i nie zwariować

W przypadku egzoplanet problemem pozostaje prędkość światła, czyli granica tego, jak szybko możemy podróżować. I czy jesteśmy w stanie zbudować statek kosmiczny, który będzie w stanie poruszać się tak szybko, by czas podróży okazał się akceptowalny.

Dziś dalekie podróże poza Układ Słoneczny nie wydają prawdopodobne. Ale to tylko aktualny punkt widzenia. Pozostaje sporo rzeczy, których nie odkryliśmy, tyle praw fizyki, których nie rozumiemy. Dlatego nie powiem, że nigdy nam się nie uda i nie wyrwiemy się dalej w kosmos. Bo może za tysiąc lat jacyś ludzie spojrzą wstecz i wyśmieją ten brak wiary.

ROZMAWIAŁ MARCIN ZWIERZCHOWSKI

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama