Piotr Stasiak: Mamy cyberwojnę?
Adam Palmer*: Mamy. Właśnie w tej sekundzie 14 osób gdzieś na świecie było wystawione na atak cyberprzestępców.
Skoro trwa wojna, to kiedy się zaczęła?
Wraz z narodzinami globalnej sieci. Każdy z naukowców, którzy pracowali nad technologią internetu w jego początkach przyznaje, że wymyślano go jako wspaniałe narzędzie do komunikacji – stawiano na otwartość, ale nie na bezpieczeństwo. Od początku w cyberprzestrzeni trwa wyścig zbrojeń, w którym cyberprzestępcy poruszają się z prędkością światła, a policja i firmy zajmujące się bezpieczeństwem sieci próbują ich powstrzymywać.
O co toczy się wojna?
O numery kart kredytowych, o hasła i kody dostępu do kont bankowych. O plany nowych technologii i patentów, które się wykrada. O tajne informacje, dzięki którym ktoś może się wzbogacić kupując lub sprzedając akcje. O bazy danych klientów, które można wykorzystać. O strategie i dokumenty, które można sprzedać konkurencyjnym przedsiębiorstwom. W tej czy innej formie – cyberprzestępcom zawsze chodzi ostatecznie o pieniądze.
Niektórzy uważają, że atak robaka komputerowego Stuxnet w czerwcu 2010 roku był przełomowy z punktu widzenia cyberwojny, gdyż po raz pierwszy w sposób otwarty zaatakowano konkretny kraj – Iran.
Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jakie były pierwsze ataki cyberprzestępców w historii. O większości z nich – szczególnie gdy dotyczą państw, rządów albo wielkich firm - nie mówi głośno. Stuxnet jednak był wstrząsem i stał się bardzo medialny. Przede wszystkim dlatego, że był to program bardzo zaawansowany.