Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Raz tak, raz inaczej

Oddałeś PIT? Możesz być oszustem podatkowym!

Ministerstwo Finansów obliczyło, że budżet mógłby rocznie dostać więcej o ponad 74 mld zł, gdyby skasować wszystkie ulgi podatkowe. Ministerstwo Finansów obliczyło, że budżet mógłby rocznie dostać więcej o ponad 74 mld zł, gdyby skasować wszystkie ulgi podatkowe. Janusz Kapusta / Corbis
Przepisy podatkowe są nieostre. Może się więc okazać, że chociaż swój PIT wypełniliśmy podobnie jak w latach ubiegłych, a przepisy także się nie zmieniły, nagle zostaliśmy oszustami.
Polski fiskus staje się coraz silniejszy i bardziej arogancki wobec słabych i coraz bardziej bezbronny wobec silnych.Janusz Kapusta/Corbis Polski fiskus staje się coraz silniejszy i bardziej arogancki wobec słabych i coraz bardziej bezbronny wobec silnych.

Do urzędów skarbowych wpływają korekty zeznań PIT sprzed kilku lat. Podatnicy powiększają w nich osiągnięte zarobki o wartość abonamentów medycznych. Co najmniej przez pięć lat do tyłu. W korekcie, czyli PIT 11, donoszą ze skruchą, że zapłacony przez nich podatek był mniejszy, niż powinien. Do różnicy dopisują zaległe karne odsetki. Dopiero wtedy są w porządku. Najbardziej zaniepokojeni są posiadacze tzw. złotych kart abonamentowych, których miesięczna wartość wynosi 500 i więcej zł. Do nich bowiem ewentualna kontrola dotrze w pierwszej kolejności. – Wiadomo, które firmy takie abonamenty sprzedają. Wystarczy tam pójść i zażądać listy klientów – podpowiada Beata Kubicka, pracownica jednego z warszawskich urzędów skarbowych. Taka kontrola jest krótka, łatwa i przynosi widoczne efekty. Są bowiem tacy, którzy się przyczaili, myśląc, że się uda. Fiskus będzie się do nich dobierał przez najbliższe kilka lat. W języku urzędników fiskalnych takie odraczanie kontroli, czyli zabawa kota z myszą, nazywa się hodowaniem długów. Im później dopadnie się podatnika, tym więcej zapłaci.

Przez 15 lat w sprawie abonamentów medycznych ani urzędy skarbowe, ani Ministerstwo Finansów nie miały żadnych wątpliwości. – Były traktowane jako nieodpłatne świadczenie pracodawcy, od którego pracownik nie płaci podatku – przypomina Irena Ożóg. Pamięta, bo ustawę o PIT wprowadzano w życie, gdy była wiceministrem finansów. Od tej pory stosowny przepis się nie zmienił. Ktoś wpadł jednak na pomysł, żeby abonamenty potraktować jako otrzymaną korzyść pracownika. Sprawa trafiła do sądów, w których zapadały sprzeczne wyroki. W końcu jednak NSA orzekł, że podatek się należy. Taka interpretacja obowiązuje od dwóch lat. Ma spowodować, że wpływy do budżetu staną się większe. Wątpią w to nawet urzędnicy fiskalni.

Irena Ożóg, obecnie doradca podatkowy, uważa, że naszemu państwu coraz trudniej zorientować się, o co chodzi. Co kilka lat bowiem chodzi mu o coś zupełnie innego. A wtedy te same przepisy urzędnicy zaczynają interpretować inaczej. Oto np. przed kilkoma laty państwo wprowadziło ulgi na leczenie w prywatnej służbie zdrowia. – Chodziło nie tylko o to, by choć trochę odciążyć placówki publiczne – przypomina Irena Ożóg. Także o to, by zmniejszyć szarą strefę w prywatnych gabinetach. To się udało, pacjenci domagali się paragonu, by móc odliczyć wydatek za wizytę. Po kilku latach ulgę skasowano. Oficjalnie dlatego, żeby zwiększyć wpływy do budżetu. Nikt jednak nie policzył, jak bardzo zmniejszyły się wpływy z podatków od prywatnej służby zdrowia.

Szara strefa jest tu ogromna. Miało ją ograniczyć wprowadzenie kas fiskalnych, przeciwko którym ostro protestowało środowisko lekarskie. Kasy obowiązują od maja ubiegłego roku. Maciej Grabowski, wiceminister finansów, przyznaje, że się przeliczył. Podatki od lekarzy i prawników prawie nie wzrosły. Urząd Skarbowy na Woli ma podobne spostrzeżenia. – Dopóki nie wróci ulga na leczenie, pacjenci nie będą się domagać paragonów – uważa naczelnik Hanna Olczyk.

W prywatnej przychodni na prośbę o rachunek lekarze potrafią odpowiedzieć: Pani chyba naprawdę jest chora. W mało którym gabinecie paragon fiskalny dostaje się od ręki. Pacjenci i prywatni klienci kancelarii adwokackich od lekarza i prawnika oczekują przede wszystkim pomocy. Obawiają się, że prośba o rachunek może zostać źle przyjęta. Po co im on, jeśli i tak nie odliczą wydatku? Na razie więc adwokaci, doradcy podatkowi i lekarze płacą państwu tyle, ile wynika z zarejestrowanych w kasie obrotów. Nie ma możliwości, by skontrolować ich prawdziwe wpływy. – Włosi próbowali walczyć z szarą strefą, karząc klientów, którzy nie zażądali paragonu fiskalnego. To także nie przyniosło rezultatów, więc zrezygnowali – przyznaje wiceminister finansów.

Dożywocie dla babci

Ministerstwo Finansów obliczyło, że budżet mógłby rocznie dostać więcej o ponad 74 mld zł, gdyby skasować wszystkie ulgi podatkowe. Przestalibyśmy mówić o dziurze budżetowej, sporo zostałoby także na spłatę długów. Każdego roku powstaje nawet raport, w którym wymienia się, jakie to ulgi. Nie ma w nim „babć na dożywociu”, bo tę ulgę już skasowano. Nikt jej nie bronił. Przepisy, podobnie jak w przypadku abonamentów, nie musiały się zmieniać. Zmieniono tylko ich interpretację. Rzecz jest charakterystyczna dla naszego systemu podatkowego.

Chodzi o sytuacje, gdy starsza osoba jeszcze za życia chce zadysponować swoim mieszkaniem. Przekazuje je osobie, która zobowiązuje się do opieki nad nią do końca jej życia; pozostaje w swoim mieszkaniu, ale opiekun jest pewien, że po jej śmierci przejdzie ono w jego ręce. – Problem pojawia się wtedy, gdy babcia jest prawną właścicielką lokalu krócej niż pięć lat – wyjaśnia Małgorzata Sator z Urzędu Skarbowego Wola. Na przykład wykupiła je niedawno od gminy. W takim przypadku, mimo że się nie wyprowadza, musi zapłacić 19 proc. podatku od rynkowej wartości mieszkania. Umowa o dożywociu traktowana jest bowiem jako odpłatne zbycie mieszkania. Taka interpretacja przepisu spowodowała, że osoby, które wcześniej gotowe były do opieki nad starszymi, teraz się z tego wycofują. Nie dość, że podejmują poważne zobowiązanie, to jeszcze muszą płacić podatek od mieszkania, które nie należy do nich. Babcia lub dziadek zwykle bowiem tak wielkich pieniędzy nie mają.

Zmienioną interpretacją starych przepisów fiskus narobił też kłopotów niewidomym. Od 20 lat korzystali oni z ulgi rehabilitacyjnej (od przychodu odlicza się 2280 zł). Ustawodawca zakładał, że pieniądze te ułatwiają finansowanie niezbędnej pomocy, na przykład podwożenia. W zeznaniu PIT 2011 pojawił się warunek: żeby skorzystać z ulgi, trzeba podać dane osoby, która stosowną sumę otrzymała. Po to, żeby ona z kolei wpisała dodatkowy przychód do swojego zeznania i zapłaciła podatek. Osoby „obdarowane” jednak protestują. Na pomoc niewidzącemu straciły swój czas (często nieodpłatnie), zużyły benzynę, jednym słowem – poniosły koszty. Teraz mają od nich zapłacić podatek? Uzysk fiskusa będzie więc w tym przypadku znikomy, ale kłopotu, który państwo zrobiło niewidomym, nie da się przeliczyć na pieniądze.

Akcja szukania przychodów, od których można by jeszcze pobrać podatek, rozkręca się w najlepsze. Rezerwy są spore: samochody służbowe, przeznaczone także do użytku prywatnego, telefony komórkowe. Może się okazać, że wkrótce będziemy musieli wypełniać tony papieru, żeby wykazać, ile kilometrów przejechaliśmy służbowo, a ile prywatnie. Przepisy można interpretować rozmaicie, są nieprecyzyjne. Nawet tak, że jak jedziemy do pracy, to firmowe auto używane jest do celów służbowych, ale jak wracamy nim do domu, to już nie.

Podatnicy znajdują się na straconych pozycjach. Nowe interpretacje niezmiennie idą w tym samym kierunku – mają zwiększać wpływy do budżetu. Z logiką wydatków nie muszą mieć nic wspólnego. Kiedy podatnik znajdzie pracę w innym mieście, kosztów spalonej na dojazdy benzyny odliczyć od podatku nie może. Co najwyżej imienne okresowe bilety miesięczne na autobus, pociąg lub prom. Tym bardziej kosztu wynajmu pokoju. Ale jeśli za wynajęte mieszkanie zapłaci mu firma, dla fiskusa jest to przychód, który „obdarowany” ma obowiązek wpisać do PIT. Na szczęście, tego przepisu nikt nie egzekwuje. Trzeba by zacząć od sprawdzenia zeznań podatkowych wysokich urzędników państwowych, za których mieszkania służbowe płaci państwo. Tabloidy zaczęły też dociekać, czy koszt podróży samolotowych do Gdańska, które każdego tygodnia odbywa premier Donald Tusk, wpisuje on do swojego PIT i płaci od nich podatek? Przecież wszyscy jesteśmy równi wobec prawa.

Irena Ożóg ostrzega, że przestępcami podatkowymi możemy być nawet o tym nie wiedząc. Na przykład, gdy dostajemy (albo ofiarowujemy komuś) porządne wieczne pióro lub markowy krawat, powinniśmy dołączać do niego PIT 8C. Żeby obdarowany mógł jego wartość wpisać do PIT i zapłacić od niego stosowny podatek.

Duży biznes, mały podatek

Państwo, wszechwładne wobec zwykłych podatników, staje się jednak bezsilne wobec tych, których interesów bronią politycy. Choćby właścicieli ferm hodujących na futra norki i szynszyle, kurników, pieczarkarni, a także szklarni. W nomenklaturze fiskalnej są to wszystko „działy specjalne produkcji rolnej”, a w praktyce wielkie, nowocześnie prowadzone firmy, których właściciele zarabiają krocie. Grupa producentów działów specjalnych jest silnie reprezentowana w parlamencie, głównie przez PSL. Protekcja przynosi wymierne efekty finansowe.

Przedsiębiorstwa te płacą podatki według tzw. norm szacunkowych – wyjaśnia wiceminister Grabowski. – Ktoś przed laty wymyślił, że dochód z jednej samicy szynszyla wynosi 19,32 zł, a z kurczaka rzeźnego 12 gr. Od wyliczanych z sufitu przychodów wylicza się sufitowy zysk, nieodpowiadający prawdziwemu. W efekcie ferma, która sprzedała 100 tys. kurczaków rzeźnych, osiąga dochód w wysokości zaledwie 12 tys. zł. Od 20 lat normy te nie były indeksowane.

Działy specjalne kwitną, polskie firmy stały się np. największym producentem pieczarek w Europie. Ale państwo nic z tego nie ma. – 35 tys. przedsiębiorstw tego typu płaci rocznie zaledwie 40 mln zł, na jedno przypada niewiele ponad tysiąc złotych – wylicza Grabowski. Nic dziwnego, że do tak uprzywilejowanej grupy wcisnęli się też hodowcy rasowych psów i kotów. Kiedy jednak fiskus przed dwoma laty spróbował się na działy specjalne zamachnąć, poniósł porażkę. W dodatku z ręki Ireny Ożóg, do której z prośbą o pomoc zwrócili się hodowcy drobiu i pieczarek. Była wiceminister finansów, a teraz doradca podatkowy, przyznaje, iż sami zainteresowani zdają sobie sprawę, że ich podatki są zbyt niskie. – Państwo jednak nie może iść na skróty i lekceważyć obowiązującego prawa – wyjaśnia. – Powinno było zmienić przepisy na takie, które umożliwiłyby wyższe obciążenia, a nie z zaskoczenia i wstecz za 5 lat naliczać wielomilionowe domiary. Na razie więc podatki od hodowli szynszyli ciągle są symboliczne.

Trudno się zorientować, kto wylobbował przepis zwalniający z podatku CIT firmy, które zainwestują w rozwój rolnictwa. Skrzętnie korzystają z niego m.in. kancelarie prawne, lokujące nieopodatkowane zyski w zakup gruntów rolnych. To czy coś w tych latyfundiach rośnie czy też nie, nie ma znaczenia. Dopłaty i tak się należą, to raz. Dwa – nie ma dziś lepszej lokaty kapitału niż ziemia rolna. Z danych Agencji Nieruchomości Rolnych wynika, że w 1992 r. średnia cena jednego hektara z jej zasobów wynosiła 500 zł, obecnie przekroczyła 18 tys. zł. Ci, którzy zainwestowali w ziemię, liczą, że po 2016 r. jej ceny zaczną rosnąć jeszcze szybciej. Od tego momentu przestaną bowiem obowiązywać ograniczenia w jej zakupie dla cudzoziemców. Fiskus nic z tego nie ma.

Z najświeższych analiz, przeprowadzonych w Ministerstwie Pracy, opartych m.in. na danych z ostatniego spisu rolnego wynika, że polska wieś zaczyna przypominać Amerykę Południową. Bieguny ogromnej biedy i jeszcze większego bogactwa są tu oddalone od siebie o wiele bardziej niż w miastach. Tzw. współczynnik Giniego (im bliższy zera, tym rozwarstwienie jest mniejsze) w mieście wynosi 0,32, na polskiej wsi – 0,53. Fiskalna polityka państwa zdaje się tego nie dostrzegać. Najbogatsze gospodarstwa rolne cały czas nie płacą podatków. Pilnują tego nie tylko posłowie PSL, ale także PiS i SLD. Bogatych rolników nie brakuje też w PO. To najsilniejsze lobby w parlamencie.

Dzięki niemu polska wieś stała się rajem podatkowym. Fiskus boi się sięgnąć nie tylko do kieszeni właścicieli wielkoobszarowych gospodarstw rolnych, ale także osób prowadzących inną działalność gospodarczą na wsi. Tak więc pensjonaty w gminach rolnych (obejmują 93 proc. powierzchni kraju) wystarczy nazwać gospodarstwem agroturystycznym. Wyłącznie takie występują na całym polskim wybrzeżu, w górach i na Mazurach. Jeśli liczba pokoi nie przekracza pięciu, to zwolnione są od podatku. Jeśli pokoi jest więcej, to formalnie agroturystykę poprowadzi także szwagier. Wtedy nie płacą obaj. Rolnik może też być właścicielem przemysłowej (przepis wyraźnie to zaznacza) wytwórni serów czy wędlin i także podatki go nie dotyczą.

Przyjazne państwo

Efektem działalności sejmowej komisji Przyjazne Państwo jest i taki przepis, że obecnie firmę można zarejestrować, nie mając żadnego tytułu prawnego do lokalu, w którym prowadzona jest działalność. Do Marii Ślizień z urzędu skarbowego przy ul. Powstańców Śląskich w Warszawie zaczynają się zgłaszać osoby, którym komornik usiłował zająć nową pralkę czy telewizor. Dłużnikiem okazywał się ktoś, kto w mieszkaniu poszkodowanych, bez ich wiedzy, zarejestrował właśnie działalność gospodarczą. – Mogłam właścicielowi mieszkania podać nazwisko takiego „przedsiębiorcy”, ale już nie jego PESEL czy inne dane – wyjaśnia Maria Ślizień. – Mnie obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. Komornik więc nadal będzie ich nękał.

Polski fiskus staje się coraz silniejszy i bardziej arogancki wobec słabych i coraz bardziej bezbronny wobec silnych. Tych pierwszych potrafi absurdalnie golić do gołej skóry, ale ci, których interesów bronią wpływowi politycy, nie muszą płacić. Nic nie wskazuje, by miało się to zmienić.

Polityka 19.2012 (2857) z dnia 09.05.2012; Rynek; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Raz tak, raz inaczej"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną