W środę kierowcy Ubera strajkowali w wielu miastach na całym świecie, manifestując niezadowolenie z powodu niskich zarobków, wysokich prowizji pobieranych przez platformę i sposobu traktowania przez nią swoich „partnerów”, jak głosi korporacyjna nowomowa. Protesty okazały się znacznie mniejsze, niż zapowiadano, a np. w Polsce w ogóle ich nie było.
Nie znaczy to wcale, że debiutujący dzisiaj na nowojorskiej giełdzie Uber nie ma powodów do zmartwień. Przeciwnie, jest to spółka bardzo wysokiego ryzyka. Wciąż bowiem notuje ogromne straty, a ekspansję może finansować tylko dlatego, że zdobywa kolejnych inwestorów. Oni wszyscy wierzą, że przyjdzie moment, gdy Uber zamiast przepalać, zacznie zarabiać wielkie pieniądze. Tylko kiedy to nastąpi?
Czytaj także: Kogo zadowoli ustawa o transporcie drogowym?
Czy Uber zbliży się do taksówkowej korporacji?
Bo choć z jednej strony giełdowa wartość Ubera to ok. 82 mld dol., jego wyniki finansowe są marne. Na przykład w pierwszym kwartale tego roku Uber miał 3 mln dol. przychodów i aż miliard straty. Do tego tempo ekspansji powoli maleje, Uber wycofuje się z kolejnych rynków, takich jak Chiny czy Rosja, a sam zarząd przyznaje, że na zyski w najbliższym czasie nie ma co liczyć. Poza tym protestujący kierowcy chcą lepszych zarobków, ale opłat za przejazdy podnieść nie można, bo wtedy klienci wrócą do tradycyjnych taksówek.
Tymczasem w kolejnych miastach (np. w Nowym Jorku) wprowadzane są przepisy mające zapewnić kierowcom Ubera lepsze płace. Londyn chce, żeby byli oni formalnie pracownikami Ubera, a nie drobnymi przedsiębiorcami. Nawet w Polsce Uber ma zacząć spełniać pewne standardy i zbliżyć się do taksówkowej korporacji.
Czytaj także: Kierowcy Ubera nie powiozą już bez licencji taksówkarskiej
Uber wyrasta na giganta mobilności
Czy zatem inwestorzy dający Uberowi kolejne miliardy postradali zmysły? Niekoniecznie. Liczą na to, że Uber powtórzy historię giganta handlu internetowego Amazona, który również przez wiele lat przynosił straty, a dziś ma coraz większe zyski i nikt już nie wątpi w jego gigantyczny sukces. Uber stara się z odpowiednika taksówkowej korporacji przekształcić w centrum mobilności.
Już teraz Uber to nie tylko samochody wożące klientów, ale także dostarczanie jedzenia pod marką Uber Eats czy platforma transportu towarów Uber Freight. To także wypożyczalnie elektrycznych hulajnóg i rowerów oraz oddział prowadzący prace nad pojazdami autonomicznymi, które w przyszłości mają zastąpić kierowców i rozwiązać w ten sposób problem ich zarobków.
Uberyzacja nadal ma się świetnie
Podstawowe pytanie brzmi: czy Uber zdąży ze zbudowaniem tego całego ekosystemu, czy też jednak najpierw zniecierpliwieni inwestorzy zakręcą mu kurek z pieniędzmi? Na razie jest wciąż traktowany jak cudowne dziecko mobilnej ery. Choćby dlatego, że zrewolucjonizował pojęcie pracy. Słynna uberyzacja to zjawisko bardzo niepokojące, niszczące tradycyjne reguły zatrudnienia i odpowiedzialności pracodawcy, przerzucające całe ryzyko na każdego z nas, ale inwestorom liczącym pieniądze bardzo się ono podoba.
Nawet jeśli sam Uber nie przetrwa i w końcu załamie się pod ciężarem wielomiliardowych długów czy zbyt gwałtownego rozwoju, to akurat uberyzacja ma się świetnie i jej nic nie zagraża.
Czytaj także: Georgette Mosbacher broni Ubera