Tym razem pierwszy był Aldi. Ta sieć dyskontów pochodzenia niemieckiego ogłosiła, że ceny podstawowych produktów żywnościowych nie wzrosną u niej w kwietniu. Mimo powrotu stawki VAT do poziomu 5 proc. (przez ostatnie dwa lata była ona zerowa). Podobną obietnicę złożyły też Lidl, a po nim Kaufland – mające tego samego właściciela. Trudno zakładać, że w ich ślady nie pójdzie Biedronka, która przecież na każdym kroku podkreśla, że jest najtańsza i prowadzi od tygodni marketingową wojnę z Lidlem. Także inne duże sieci muszą zrobić wszystko, aby w oczach klientów nie wyjść na takie, które wykorzystują okazję do podwyżki cen. Mogą sobie na to pozwolić małe sklepy, bo one i tak nie uczestniczą w wyścigu o najtańszy koszyk zakupowy.
Jak działa „promocja na VAT”?
VAT bierzemy na siebie – to oczywiście bardzo chwytliwe hasło, ale co ono w rzeczywistości oznacza? Reguły są takie same dla sklepów dużych i małych. Wszyscy zobowiązani są od 1 kwietnia pobierać 5 proc. VAT od klientów przy sprzedaży podstawowych towarów żywnościowych (np. owoców, warzyw, produktów mięsnych, mlecznych i zbożowych), a następnie przekazywać te pieniądze do odpowiedniego urzędu skarbowego. Jeśli zatem ceny nie wzrosną od kwietnia, spowoduje to obniżenie sklepowej marży. Oznacza to, że promocja „na VAT” nie będzie trwała wiecznie. Na razie sieci mówią głównie o zamrożeniu cen w kwietniu. Nie wiadomo, co stanie się później.
Sieci łatwo odbiją sobie stratę na VAT
Straty na tym promocyjnym mrożeniu można wyrównywać sobie na wiele sposobów.