Wirusowe zapalenie miasta
Ruchy miejskie, czyli wirusowe zapalenie miasta
Krystyna Bratkowska, właścicielka małego wydawnictwa z warszawskiej Saskiej Kępy, wyznaje: – Najchętniej nie robiłabym nic, bo mam nadmiar ciekawszej pracy, ale od czasu do czasu szlag mnie trafia i muszę zareagować. Zaczęło się od projektu przebudowy Francuskiej, głównej ulicy dzielnicy, na deptak (restauracje, żadnych sklepów). – A my chcieliśmy normalnie tutaj żyć. Bratkowska z grupą znajomych założyła stowarzyszenie ŁADna Kępa. Zebrali się historycy sztuki, architekci, słowem – inteligencja. Był 2009 r.
W Poznaniu w tym czasie od dawna już buzowało. Władze ogłosiły dyskusję nad planem przestrzennego zagospodarowania miasta. Przyszło tysiąc uwag. „Uporamy się z tym w miesiąc”, oświadczyły władze. – Poczuliśmy się lekceważeni, traktowani jak smarkacze, prawie jak za komuny – opowiada Lech Mergler, jeden z liderów stowarzyszenia My-Poznaniacy (dziś ponad 90 osób). Na fali tego rozgoryczenia powołali je – jak to opisuje Mergler – wkurzeni stateczni mieszczanie z domków z ogródkami, ludzie z dorobkiem życiowym i koneksjami. A dyskusja nad planem zagospodarowania ostatecznie trwała 10 miesięcy.
Łódzkiej Grupie Pewnych Osób impuls dała afera z amerykańską turystką, która fotografowała fabrykę Gillette w 2006 r. Turystkę zatrzymał ochroniarz, kazał zniszczyć klisze. Wtedy ludzie, którzy wcześniej dyskutowali o sprawach miasta na internetowym forum „Gazety Wyborczej”, skrzyknęli się i o tej samej porze zaczęli robić zdjęcia budynkowi. Potem w podobny sposób umawiali się a to na zrywanie plakatów, rozwieszanych gdzie popadnie, a to na społeczne wyrównywanie krawężników, a to na przekopywanie trawnika. – Z czasem uznaliśmy, że warto działać też bardziej oficjalnie – zorganizować imprezę, móc wystąpić o grant.