Po raz pierwszy duże firmy zostały zobowiązane do pokazania średniej i mediany wynagrodzeń w zależności od płci pracownika. Rozbieżności są dla brytyjskich kobiet niekorzystne. W Polsce jest inaczej, ale nie mamy być z czego dumni.
Z interaktywnego raportu „Guardiana” wynika, że osiem na dziesięć firm w Wielkiej Brytanii płaci lepiej mężczyznom niż kobietom, a średnia różnica sięga 9,7 proc. (choć np. w sektorze finansowym przekracza 30 proc.). Jest większa niż w Polsce (7,7 proc.) – ale wcale nie mamy powodów do radości. Istnieje korelacja między luką a aktywnością zawodową kobiet. Tam, gdzie kobiety mają udział w rynku pracy, muszą mierzyć się z nierównościami płacowymi. U nas ta luka jest niewielka, bo w ogóle niewiele kobiet pracuje. Zostając w domu, grzebią swoje szanse nie tylko na zarobki, ale i emeryturę.
Temat brytyjskiego raportu jest nośny i wrażliwy, więc media – także poza Wyspami – piszą, że pensja zależy nie tylko od wykształcenia, kompetencji czy doświadczenia, ale przede wszystkim od płci. Jeśli jesteś kobietą, z dużym prawdopodobieństwem będziesz zarabiała mniej od kolegów w swojej firmie. Nagłówki prasowe wołają: „Skandal! Żądamy równej płacy za równą pracę!”.
Ale do duże uproszczenie. Warto sprawdzić różnice, bo wokół tej dyskusji narasta sporo nieporozumień.
Na czym polegają nierówności?
O równym wynagrodzeniu mówimy wtedy, gdy pracodawca płaci tyle samo za pracę świadczoną na zbliżonych stanowiskach niezależnie od płci pracownika. Wymaga tego prawo. Jednocześnie pracownicy na wyższych stanowiskach mogą zarabiać więcej niż ci na niższych. Pracujący na cały etat zarabiają więcej od tych, którzy pracują tylko kilka godzin w tygodniu. Tu kontrowersji nie ma.
Za to dyskusja toczy się wokół innego miernika. Luka płacowa (gender pay gap) pokazuje różnice między średnimi zarobkami kobiet i mężczyzn w danej firmie albo organizacji. Nie odzwierciedla wieku, doświadczenia i zakresu obowiązków – ale pozwala zobaczyć, na jakie pieniądze może liczyć kobieta, a na jakie mężczyzna. I co do zasady kobiety zarabiają mniej od mężczyzn. Jak te nierówności wyglądają w praktyce? Jeśli kobieta w 2017 roku chciałaby zarobić tyle samo, ile średnio zarobił jej kolega z firmy, musiałaby pracować aż do najbliższego wtorku, 10 kwietnia tego roku.
Przyczyn nierówności jest wiele
Po pierwsze, sektory, w których płace są najwyższe, są zdominowane przez mężczyzn. Chociaż dziewczynki radzą sobie w szkole nie gorzej od chłopców, z czasem lądują w mniej prestiżowych i gorzej płatnych zawodach, w których nie mają szans na porównywalne zarobki.
Po drugie, macierzyństwo. To, co wydatnie obniża wynagrodzenie, to praca na część etatu – czyli wieloletnia rzeczywistość dla kobiet, które wychowują dzieci. Często nazywa się to ładnie równowagą między pracą a życiem prywatnym albo elastycznym czasem pracy – ale w efekcie rodzicielstwo to prosta droga do mniejszych zarobków. Ale nie dla mężczyzn – za to kobieta, która urodzi, ma większe prawdopodobieństwo, że straci pozycję nie tylko zawodową, ale i finansową. Ryzyko straty dotyczy też tych, które opiekują się starszymi członkami rodziny.
Ale jest i trzeci czynnik – pokutujące stereotypy. Wpajane kobietom przekonanie, że nie zasługują na awans, że nie należy im się podwyżka. Stań w kącie, a znajdą cię – mówi się dziewczynkom. To działa jak związanie sznurowadeł w wyścigu.
Krytycy mówią, że gender pay gap to bezużyteczne narzędzie – kobietom brakuje kompetencji albo pracują na część etatu, bo chcą być matkami, nic więc dziwnego, że zarabiają mniej. Jak się chciało mieć rodzinę, to nie ma co narzekać. Albo: miejsce kobiety jest przy dzieciach.
Niektórzy nierówności płacowe chcą tłumaczyć tak: nie ma co walczyć z naturalnym porządkiem rzeczy – przyczyną jest i biologia, która każe kobiecie być matką, i kultura, która przypisuje jej rolę piastunki domowego ogniska. Skądś to znamy, także w Polsce.
Dlaczego niby korzystne statystyki są dla Polski złe
Wiele krajów głowi się, jak zniwelować te różnice. Zauważyły, że jeśli np. zainwestować w edukację kobiet, więcej z nich będzie sięgać po wyższe stanowiska (i przyniesie do domu więcej pieniędzy). Tak samo, jeśli elastyczny czas pracy będzie dostępny nie tylko kobietom, ale i mężczyznom, a ojcowie zaczną regularnie korzystać np. z urlopów po narodzeniu dziecka.
Ale są kraje, które nie muszą poprawiać statystyk. Jak Bahrajn, gdzie zanotowano „odwrotną lukę”, przewagę na korzyść kobiet – i to czterdziestoprocentową! Ale to dlatego, że jeśli już kobieta jest tam aktywna zawodowo, to piastuje wysokie stanowiska, bijąc wielu mężczyzn na głowę. Ale takich kobiet jest bardzo, bardzo niewiele.
Albo jak Polska. Luka płacowa jest mała, bo tu mało kobiet pracuje. To znaczy: pracuje zawodowo. Polki zostają w domach, opiekując się dziećmi albo rodzicami częściej niż Polacy. Nie dostają za to jednak pieniędzy.
Państwo promuje kobiety, które nie pracują. Oczywiste korzyści z programu 500 plus to doraźny zastrzyk gotówki i szybkie dźwignięcie wielu rodzin na inną półkę konsumenckich możliwości. Ale trzeba powiedzieć też o kosztach – kobiety rezygnujące z pracy albo z części etatu pozbawiają się szans na zawodowy rozwój (a co za tym idzie, także na pieniądze).
Trzeba pamiętać, że np. wydłużenie urlopów macierzyńskich czy wychowawczych, które zamyka kobiety w domach, tylko te nożyce różnic płacowych otwiera. Poza tym gdy w końcu do pracy pójdą kobiety, którym wcześniej nie opłacało się pracować (na przykład z uwagi na takie programy jak 500 plus), jak i te, które nie rozwijały się zawodowo w czasie opieki nad dziećmi, nie będą miały wymaganych kompetencji. Będą zarabiały niewiele. Przepaść w zarobkach tylko wzrośnie.
Polska utrzymuje, że prowadzi politykę prorodzinną. Pytanie, komu ona służy. Nadal uważa się, że fundamentem rodziny jest ofiara, jaką musi złożyć głównie kobieta – także rezygnując ze swojej kariery i rozwoju. To nie jest polityka prorodzinna, a na pewnie nie prokobieca.