Przewodniczący PTO dr Adam Maciejczyk jest onkologiem i dyrektorem Dolnośląskiego Centrum Onkologicznego we Wrocławiu. Jak dotąd nikt do niego nie przyszedł ani z płaczem, ani z wściekłością, choć przyznaje, że w środowisku mówi się o różnych sytuacjach.
Mówi lekarz: Rozumiem dezerterów
– Ale to są opowieści z drugiej, czasem nawet trzeciej ręki. Z pierwszej mogę powiedzieć, że mnie osobiście zbulwersował „ranking epicentrów zakażenia”, który pojawił się na jednym z wrocławskich portali. To jest skandal. Podobnie jak tytuły, że ten czy inny szpital to epicentrum zakażenia. Bo to sugeruje, że ludzie zakażają się tylko w szpitalach, a to nieprawda. To już nie jest informowanie, które jest oczywiście potrzebne, to sianie paniki. Efekt był taki, że w szpitalu urywały się telefony od przerażonych pacjentów – mówi zdenerwowany dr Maciejczyk.
Stygmatyzacja, hejt, nękanie
O stygmatyzacji i hejcie mówi też Maria Kłosińska, koordynator mediów Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. OIL cały czas monitoruje sytuację lekarzy, a do zespołu reagującego na hejt, który tworzy część pracowników Izby i lekarze z zespołu ds. monitorowania naruszeń w ochronie zdrowia, zgłaszane są kolejne przypadki, opisy, wysyłane są screeny. Czasem medycy dzwonią, żeby szukać pomocy prawnej, ale czasem po prostu chcą się z kimś podzielić i opowiedzieć, co ich spotkało. Maria Kłosińska przyznaje, że w sieci ludzie tracą hamulce. Kiedy w marcu media poinformowały, że w Szpitalu Bródnowskim jeden z lekarzy jest zakażony, ale przez tydzień pracował, rozpętało się piekło. Medyka nękano SMS-ami (o każdej porze dnia i nocy), telefonami, spadła na niego fala krytyki ze strony kolegów z innych oddziałów.
Czytaj także: Lekarze na froncie
– To, co zrobiono temu człowiekowi, przypomina historię sprzed kilku tygodni, kiedy znany ginekolog i położnik, na którego wylała się fala hejtu z powodu podejrzeń o zakażenie koronawirusem, popełnił samobójstwo. Tam sprawę prowadzi prokuratura. Tutaj jeden z lekarzy sam zdecydował się wystąpić na drogę prawną. Padł nie tylko ofiarą hejtu, ale też procedur – mówi Maria Kłosińska.
W połowie marca, kiedy wybuchła opisywana afera, Polska nie była krajem wewnętrznego zakażenia. Jeśli wywiad nie potwierdzał kontaktu z osobą dodatnią, nie było objawów, to taka osoba, czekając na wyniki testu, nie była poddawana kwarantannie.
– W przypadku tego konkretnego lekarza, oskarżanego o to, że pojechał do Włoch, wrócił i bezmyślnie zakażał w pracy, okazało się, że pierwszy test wyszedł ujemny, dopiero drugi był dodatni. I po tym pierwszym jego przełożeni zdecydowali, że może pracować. Takie były wtedy procedury – podkreśla dr Kłosińska.
Czytaj także: Niewidzialni umierający
W hejcie fakty nie mają znaczenia
Przez ponad miesiąc życia z koronawirusem koordynator mediów OIL zaobserwowała też zmianę w tym, co podlega krytyce. Początkowo obok głosów wsparcia dla medyków hejtowano ich za to, że roznoszą zakażenie. Teraz atakuje się za to, że mówią prawdę o sytuacji dotyczącej np. zaopatrzenia. Izba w Warszawie w marcu zaczęła zbierać informacje o tym, czego brakuje w szpitalach na Mazowszu. Opracowano formularz zgłoszeniowy, każdy musiał dołączyć numer prawa wykonywania zawodu, telefonu i adres mailowy. Opracowano mapę niedoborów (maski, rękawiczki, kombinezony itd.), ale przed jej publikacją kontaktowano się z każdym, by potwierdzić, czy informacje są aktualne. Okazało się, że i tak nie ma to znaczenia. Po opublikowaniu na stronie Izby mapy z 147 punktami w mediach społecznościowych się zagotowało. Podstawowy zarzut jest jeden – to kłamstwo.
– Nawet nie wiem, jak się bronić przed takim zarzutem. Publikujemy sprawdzone, zweryfikowane informacje od osób, które podają swoje dane. Ale najwyraźniej fakty nie mają znaczenia – mówi z goryczą dr Kłosińska i przyznaje, że to, co obserwuje, po prostu ją przeraża. Bo komentarzom pod postami lekarzy czy ratowników na FB i Twitterze towarzyszą coraz częściej nie tylko wyrazy wsparcia, ale też wyzwiska, groźby i zarzuty kłamstwa.
Zobacz także: Reportaż z „brudnej strony” szpitala