Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

„Ludzi trzeba ratować”. Aktywiści na dołku za wsparcie uchodźców

Paweł Wrabec w pikiecie Obywateli RP odbywającej się w czasie miesięcznicy smoleńskiej, Krakowskie Przedmieście w Warszawie, 2016 r. Paweł Wrabec w pikiecie Obywateli RP odbywającej się w czasie miesięcznicy smoleńskiej, Krakowskie Przedmieście w Warszawie, 2016 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Justyna Wolniewicz-Wrabec i Paweł Wrabec usłyszeli zarzut pomocy w organizacji nielegalnego przekraczania granicy. Jak do tego doszło?

Oboje mieszkają we Wrocławiu. Ona jest graficzką, on prowadzi działalność gospodarczą, a wcześniej był dziennikarzem („Gazety Wyborczej” i „Polityki”). Są aktywistami ruchu Obywatele RP zaangażowanymi w obronę praw człowieka.

Od kiedy na wschodniej granicy zaczął się kryzys humanitarny, Paweł obserwował wydarzenia z oddali. Narastała w nim, jak w wielu z nas, niezgoda na sposób traktowania uchodźców przez polskie służby graniczne. Pushbacki i bezduszność wobec rodzin uciekających przed wojną i prześladowaniami, nawet wobec dzieci i kobiet ciężarnych. Nie mógł jednak wyrwać się z Wrocławia z powodu ciężkiej choroby bliskiej osoby. Po jej śmierci i pogrzebie Paweł z Justyną zapakowali samochód po dach sprzętem, ubraniami i obuwiem dla uchodźców. Ruszyli na granicę.

Czytaj też: Szukając ludzi w lesie. Relacja ze strefy stanu wyjątkowego

Przewoźnik przy miejscu straceń

Kiedy w czwartek 27 października już pustym autem wracali do domu, zabrali z drogi dwóch młodych mężczyzn, jak się okazało, z Iraku, w brudnych ubraniach, zarośniętych, wycieńczonych. – To był odruch, właściwie nie mieliśmy wahań – mówią. – Zostawienie ich bez pomocy to wyrok śmierci.

Dowiedzieli się od swoich pasażerów, że już od 40 dni siedzą w lesie, raz po białoruskiej, raz po polskiej stronie. Dłużej niedane im było rozmawiać, bo już po kilku minutach w Hajnówce, na wysokości tablicy wskazującej drogę do miejsca straceń, zostali zatrzymani do policyjnej kontroli. Na widok pasażerów funkcjonariusz zameldował przez radio: „Mamy przewoźnika”. Była godzina 17:20.

Po Irakijczyków przyjechała Straż Graniczna, a Justyna i Paweł trafili do izby zatrzymań, czyli mówiąc inaczej, na tzw. dołek w komendzie powiatowej. Zabrano im telefony komórkowe. W swoich celach spędzili ok. 20 godzin.

Trafili potem przed oblicze prokuratora. Usłyszeli zarzut, ale nie przyznali się do winy. Wyjaśnili okoliczności. Prokurator chyba szybko zrozumiał, że nie ma do czynienia z „przewoźnikami” lub „taksówkarzami”, jak w policyjnym slangu nazywani są ludzie ułatwiający podróż uchodźcom za pieniądze. Tamci uczestniczą w biznesie, stawka od pasażera wynosi 300 euro. Tyle kosztuje podwózka do niemieckiej granicy. Justyna i Paweł mieli inne motywy, chcieli pomóc ludziom w potrzebie. Bezinteresownie i bez przemyślanego planu.

Po przesłuchaniu prokurator uznał, że małżeństwo z Wrocławia wzięło do swojego samochodu uchodźców z pobudek humanitarnych. Nie wystąpił do sądu o areszt i nie zastosował żadnych innych środków tymczasowych. Zwolnił zatrzymanych, ale nie oddał im telefonów. Policja przekazała je specjalistom do zbadania zawartości.

Czytaj też: Akcja ratowania afgańskich informatyków. Tak to wygląda na granicy

Pomaganie jest legalne

Paweł Wrabec mówi, że każdy, kto uważa postępek jego i Justyny za nielegalny, powinien stanąć twarzą w twarz z tymi nieszczęśnikami przy granicy. Spojrzeć im w oczy, zrozumieć dramatyczną sytuację, w jakiej się znaleźli. – Nas to poruszyło do głębi – wspomina.

Kiedy w 2016 r. stanął na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie razem z Pawłem Kasprzakiem i innymi osobami, policjant oznajmił im, że biorą udział w nielegalnym, bo niezgłoszonym zgromadzeniu. Trzymali baner z napisem, że Andrzej Duda jest krzywoprzysięzcą, ale policjantowi nie chodziło o treść, ale wyłącznie o fakt nielegalności zgromadzenia. – Przez lata przebijaliśmy się do świadomości uczestników ulicznych protestów, którzy chcieli brać udział wyłącznie w zgłoszonych, czyli według władzy legalnych zgromadzeniach, że nie ma protestów nielegalnych, bo każdy ma prawo spontanicznie wyrażać swój sprzeciw – tłumaczy. – I teraz też trzeba ludzi przekonać, że pomaganie potrzebującym na granicy jest legalne, a bezinteresowne podwożenie uchodźców nie może być traktowane jak przestępstwo.

Prawnicy uważają, że proces Justyny i Pawła, jeżeli do niego dojdzie, będzie dotyczył prawa człowieka do działania z pobudek humanitarnych. Kodeks nie przewiduje karania osób za to, że pomagają w ratowaniu życia i zdrowia nawet tym, którzy nielegalnie przekroczą granice państwa.

Być może do procesu w ogóle nie dojdzie, bo prokurator, uznając humanitarne motywy czynu Justyny i Pawła, śledztwo umorzy, nie widząc podstaw do oskarżenia ich przed sądem. Nie oskarża się przecież za szlachetność.

Czytaj też: Jak ma działać „ustawa wywózkowa”?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną