NORBERT FRĄTCZAK: Swój najnowszy artykuł w czasopiśmie naukowym „International Migration” zaczyna pani od przypomnienia kwietniowego apelu ukraińskich organizacji działających w Polsce o lepsze traktowanie uchodźców starających się o azyl. Przy czym nie chodziło o ukraińskich uchodźców, tylko tych spoza Europy, którzy od ponad roku próbują dostać się do Polski przez białoruską granicę.
DR DOMINIKA PSZCZÓŁKOWSKA: Państwo polskie, które pomaga Ukraińcom, pokazuje drugie oblicze na granicy z Białorusią, gdzie w sposób niehumanitarny i niezgodny z prawem międzynarodowym traktuje przybyszów spoza Europy. To jest jedna z rzeczy, które chciałam pokazać. W Europie byliśmy już świadkami ciepłych emocji i pomocy uchodźcom, ale i pushbacków na granicy. Tyle że u nas wszystko to zdarzyło się w ciągu jednego roku, przez co lepiej widać dysonans w tym, jak traktujemy człowieka przybyłego z Ukrainy i tego z Afganistanu. Można powiedzieć, że w Polsce jak w soczewce skupiło się wszystko, co najlepsze i najgorsze w polityce Unii Europejskiej wobec uchodźców.
Czy to nie ciekawe, że właśnie Polacy tak bardzo zaangażowali się w pomoc uchodźcom z Ukrainy? Dla wielu ludzi było to pierwsze doświadczenie pracy charytatywnej.
Jestem przekonana, że w naszym państwie doszło do czegoś niesamowitego, zarówno w skali kraju, jak i całego kontynentu. Przede wszystkim dlatego, że to prywatne osoby, a nie państwo, zapewniły dach nad głową kilkuset tysiącom nowo przybyłych. To bezprecedensowe w historii uchodźstwa w Europie w ostatnich dekadach. Zwykle gdy napływały fale uchodźców, to przede wszystkim państwa podejmowały się organizacji tego typu pomocy. Wydaje mi się, że to, co się u nas zadziało, będzie miało wpływ nie tylko na stosunki między dwoma narodami – polskim i ukraińskim – ale też na stosunki między samymi Polakami.
Dlaczego?
W naszym kraju i w ogóle w regionie zaangażowanie społeczne było dotychczas raczej niskie, co pokazywał np. Europejski Sondaż Społeczny. Tymczasem dzięki zaangażowaniu w pomoc dla uchodźców z Ukrainy wiele osób przekonało się, że współpraca z bliskimi sąsiadami, żeby zapewnić pomoc nieco dalszym sąsiadom, daje niezwykłą satysfakcję i poczucie sprawstwa. Mam nadzieję, że to lekcja, którą zapamiętamy na długo, a wiedzę tę będziemy wykorzystywać w różnych sprawach.
Nastawienie Polaków do pomocy Ukraińcom się zmienia.
Ta kwestia jest teraz badana, można powiedzieć: „na gorąco”. Z tego, co obserwuję, spadek chęci pomagania i poparcia dla przyjmowania uchodźców jest niewielki. Wygasło nieco pospolite ruszenie, ale ma to swoje powody, co najmniej trzy. Pierwszy: osób świeżo napływających, które potrzebują doraźnej pomocy, jest o wiele mniej i tym, czego teraz przede wszystkim potrzebują Ukraińcy w Polsce, jest pomoc systemowa – w edukacji, opiece zdrowotnej, znalezieniu mieszkania na dłużej. Indywidualnym obywatelom trudno jest to zaoferować. Powód drugi: obserwujemy pewne zmęczenie czy wyczerpanie środków finansowych i czasowych Polaków, którzy byli naprawdę ogromnie zaangażowani w pomaganie. Żeby to robić, odłożyli swoje sprawy na później, ale przyszedł już czas, żeby je załatwić, np. zabrać dziecko do dentysty. Trzecia kwestia dotyczy samych przybyłych, którzy w dużej części radzą sobie całkiem dobrze i nie potrzebują już tyle zainteresowania. Część z nich ma już np. pracę, co nie rozwiązuje wszystkich problemów, bo nie każdego stać na wynajęcie mieszkania, ale z pewnością wpływa na poziom integracji. Szczególnie na polu ekonomicznym Ukraińcy integrują się w Polsce naprawdę dobrze w porównaniu np. do Syryjczyków, którzy dotarli do Niemczech w 2015 r.
Czytaj też: Uchodźcy wychodzą z ośrodków. Po miesiącach upokorzeń
A jak zmienia się nastawienie Polaków do samej imigracji?
CBOS od wielu lat pyta Polaków o ich stosunek do przyjmowania uchodźców. Od początku lat dwutysięcznych do 2015 r. Polacy byli generalnie za ich przyjmowaniem – tak deklarowało ok. 70 proc. badanych. Wtedy tłumaczono to tak, że my, którzy nie tak dawno sami byliśmy uchodźcami, jesteśmy świadomi, jak ważna jest to pomoc. Tymczasem w latach 2015 i 2016 nastąpiło odwrócenie tej tendencji o 180 st. W tym czasie liczba ludzi opowiadających się za przyjmowaniem uchodźców spadła do ok. 30 proc.
Z czego to wynikało?
Przede wszystkim z kampanii wyborczej, która w Polsce zbiegła się w czasie z kryzysem uchodźczym na Morzu Śródziemnym. Politycy PiS wykorzystali kryzys do politycznych celów, przedstawiając uchodźców jako zagrożenie: terrorystyczne, a nawet epidemiologiczne. Przekaz ten był następnie powtarzany przez prawicowe media. Niewielu Polaków widziało na własne oczy uchodźcę, więc trafił na podatny grunt. Bardzo ciekawą kwestią jest to, jak teraz zmieni się nastawienie Polaków do uchodźców, gdy większość z nas ma już osobiste doświadczenie z nimi.
Myśli pani, że w stosunku do przybyszów spoza Europy nastąpi analogiczna zmiana, co do sąsiadów z Ukrainy?
Tego nie wiem na pewno, ale mam taką nadzieję. Polacy będą już mniej podatni na jadowitą retorykę i manipulację, bo „obcego” boją się przede wszystkim ci, którzy go nie widzieli. Polacy zyskali to doświadczenie. Czy przełoży się ono na stosunek do uchodźców, których polskie władze wypychają na Białoruś? Pewnie nie w sposób bezpośredni. Ale dysonans pomiędzy tym, jak władze traktują jednych i drugich, może stać się dla Polaków bardziej odczuwalny. A to może dać nam do myślenia. Bardzo niebezpiecznym momentem będą zbliżające się w Polsce kampanie wyborcze, bo wiemy nie od wczoraj i nie tylko z Polski, że to czas, gdy w politykach budzą się demony. Czy znów sięgną po negatywną retorykę wobec uchodźców i czy będzie to w stanie przekonać wyborców? Część pewnie tak. Ale możliwe, że teraz, gdy mamy realne zagrożenie ze strony Rosji, politycy nie będą potrzebowali kreować wyimaginowanych zagrożeń w postaci uchodźców i migrantów.
Czytaj też: Wzrasta fala ataków na Ukraińców, Białorusinów i Rosjan