Kolejny poradnik Ordo Iuris dla wojujących katolików, zatytułowany „Wolność słowa, sumienia i wyznania w miejscu pracy”, pod redakcją Jerzego Kwaśniewskiego i Magdaleny Majkowskiej, zyskał wielki rozgłos za sprawą jednego zawartego w nim zdania: „Hotel może odmówić wynajmowania pokoi z łóżkami dwuosobowymi dla par, które nie są małżeństwami”. Zdanie to, z uwagi na zabawne skojarzenia i pruderyjny kontekst, stało się przyczyną popularności opracowania, które jednak nie jest wcale zabawne.
Pomijając niemoralny cel, jakim jest próba usankcjonowania (pod pozorem ochrony wartości liberalnych, takich jak wolność wyznania albo wolność gospodarcza) narzucania stosunków wyznaniowych w porządku publicznym świeckiej republiki, poruszona w poradniku kwestia „sumienie a prawo” oraz związane z tym zagadnienia prawne to tematy realne i poważne. Z pewnością są rzeczy, których nie powinniśmy robić bądź mamy prawo ich poniechać wbrew generalnej zasadzie przypisanej do naszego zawodu bądź funkcji. Żołnierz, któremu rozkazano zabicie dziecka, nie tylko może, lecz nie powinien rozkazu tego wykonać. Chirurg, któremu zlecono amputację nogi pacjenta, gdy jest przekonany, że można ją jeszcze uratować, może odmówić wykonania operacji, sprzeciwiając się ordynatorowi. Jeśli sprawa trafi przed sąd lekarski, będzie rozstrzygał nie to, czy chirurg ma prawo do sprzeciwu sumienia (bo ma), lecz to, czy miał rację w sprawie chorej kończyny pacjenta.
Sprzeciw sumienia do granic absurdu
Problem prawa do sprzeciwu sumienia jest bardzo trudny właśnie z powodu potrzeby oddzielenia dwóch porządków: tego, co formalne (abstrakcyjne prawo sprzeciwu jako zasada ogólna), i tego, co materialne (realne okoliczności, m.in. związane z rozpoznaniem prawdy i fałszu, ograniczające generalną regułę, jaką stanowi prawo sprzeciwu sumienia). Niestety, te filozoficzne zawiłości są tak „ezoteryczne”, że w debacie publicznej można bezkarnie dokonywać retorycznych nadużyć, wypaczając sens zasady prawa.
Takich oczywistych przykładów, jak z żołnierzem mającym zabić dziecko, nie ma wiele, rzadko mamy do czynienia z tak drastycznymi sytuacjami. Podobnie ma się sprawa na drugim krańcu zakresu stosowania sprzeciwu sumienia, gdy po prostu pruderia lub bigoteria powodują, że ktoś daje sobie przyzwolenie na kompletne sprzeniewierzanie się swojej funkcji zawodowej. Tak jest właśnie z hotelarzem, który parze bez ślubu wynajmuje wyłącznie pokój z dwoma łóżkami, zmuszając ją do przestawiania mebli. To przykład komiczny i żenujący. A jednak nie jest wcale tak łatwo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego osoba o pruderyjnych poglądach nie może wtrącać się w to, czy goście jej hotelu mają ślub, a mający antykatolickie poglądy taksówkarz nie może odmówić zawiezienia starszej pani do kościoła.
Wyznaczenie granic dla tzw. sprzeciwu sumienia jest bardzo trudne i jak to bywa z granicami – w dużej mierze arbitralne. Dodatkową komplikację wprowadza zasada wolności gospodarczej. Usługodawca do jakiegoś stopnia może selekcjonować klientów, niemniej nie może się posunąć do tego, aby dyskryminować ich ze względu na cechy tożsamościowe, podlegające konstytucyjnej ochronie, takie jak kolor skóry czy wyznanie. Jednakże religia nie jest jakąś prostą cechą i może mieć wpływ na rozmaite formy zachowania niezwiązane z kultem, a podlegające moralnej ocenie. Jeśli ktoś się nie myje, bo jest ascetą, to nie może się dziwić, że powołanie się na wyznanie nie uchroni go przed odmową wpuszczenia do eleganckiej restauracji. Wszystko bowiem, jak się potocznie powiada, ma swoje granice. Praw obywatelskich i osobistych również to dotyczy.
Gdy wolny obywatel dyskryminuje
Gdy Ordo Iuris pisze, że „księgarnia może odmówić dystrybucji książki zawierającej treści, których nie chce promować”, to trudno się nie zgodzić. Każdy przyzwoity człowiek potępia księgarnie handlujące antysemickimi piśmidłami. Prawo odmowy jest całkiem zrozumiałe, byleby stosowane było we właściwy sposób. Księgarnia odmawiająca sprzedaży poradnika dla osób LGBT, jak walczyć z dyskryminacją, postąpi podle, lecz trzeba zgodzić się na legalność tego podłego postępowania, jeśli chce się uniknąć wprowadzania do przepisów prawa spisów prawomyślnej i nieprawomyślnej literatury. Niestety, z wolnościami tak już jest, że mogą być nadużywane. Drukarz odmawiający druku progresywnych materiałów wygrał swoją sprawę w sądzie, co bynajmniej nie znaczy, że jego odmowa była godna pochwały. Wręcz przeciwnie.
Co innego jednakże moralna słuszność postępku, a co innego prawo do niego. W ustroju wolności mamy prawo do bardzo wielu złych rzeczy, a zakazy i nakazy nie opierają się wyłącznie na rozstrzygnięciu, czy dana praktyka jest zła bądź dobra. Zła się zakazuje, a dobro się nakazuje w ustroju totalitarnym, zaś przekonanie, że taka jest właśnie funkcja prawa, stanowi wyróżnik dyktatury i teokracji.
Ordo Iuris chciałoby w szczególności wyposażyć dostawców usług ślubnych w możliwość odmowy ich sprzedaży parom jednopłciowym. Jak wiadomo, najbardziej zależy im na tym, aby medycy czuli się pewnie, odmawiając aborcji, antykoncepcji czy nawet badań prenatalnych, lecz zaraz za tym idzie właśnie zachęta w kierunku usługodawców: nie bójcie się gonić tych... LGBT+. Jest to szczucie i dyskryminacja, lecz w mocy pozostaje pytanie, czy wolny obywatel w wolnym kraju może na własnym podwórku, np. we własnej firmie, dyskryminować jakąś grupę osób. Zapewne może, lecz tylko do pewnego stopnia. Nie wyobrażam sobie, aby restaurator organizujący przyjęcia weselne mógł odmówić rodzinie katolickiej, bo sam uważa małżeństwo katolickie i całą religię katolicką za niemoralne i bezbożne. Byłby to zamach na wolność i równość w zakresie wyznawania religii. Jednak gwarancje konstytucyjne, takie jak zakaz dyskryminacji na tle religijnym, stosują się w sposób ścisły i rygorystyczny do podmiotów publicznych, a w przypadku podmiotów gospodarczych i prywatnych stosują się wtórnie i w ograniczonym zakresie.
Czytaj też: Cukiernik to nie drukarz, czyli równość kontra sumienie
Kościół może dyskryminować?
Nikt nie wymaga, aby w imię szacunku dla wolności sumienia i wyznania Kościół zatrudniał i nie zwalniał z pracy zdeklarowanych ateistów. Kościół ma prawo dyskryminować, bo to należy do jego natury. Oczekuje za to, że jego członkowie nigdy i pod żadnym względem dyskryminowani nie będą. Wbrew pozorom ma po temu podstawy. Są natury machiawelicznej, niemniej realne. Katolicy mają kulturowo znacznie silniejszą pozycję niż np. osoby LGBT, i dyskryminowanie ich grozi poważnym niepokojem społecznym (a z pewnością również interwencją Ordo Iuris). Za to odmawianie sprzedaży jakichś usług słabszym, np. parze gejów, nie niesie ze sobą fizycznego niebezpieczeństwa. Taka odmowa bez wątpienia jest czymś podłym i odrażającym i żaden człowiek sumienia się na coś podobnego nie poważy, lecz gdyby się zdarzyło, że ktoś cynicznie nadużywając pojęcia sumienia, oświadczyłby, że jego sumienie nie pozwala mu przyłożyć ręki do wesela gejów, to nie widać argumentów, żeby mu to wredne zachowanie uniemożliwić. Nie ma tu bowiem tej „wyższej konieczności”, z którą mielibyśmy do czynienia w przypadku ewentualnej odmowy katolikom.
Niestety, smutna prawda jest taka, że silniejsi mają więcej praw, bo próba ich uszczuplenia byłaby zbyt kosztowna społecznie. Na tej zasadzie dozwolony jest handel alkoholem, a już marihuaną nie, a także dozwolone jest wyrzucenie z pracy organisty ateisty przez proboszcza, zaś odmowa wynajęcia sali na prelekcję katolicką wygłaszaną przez tegoż proboszcza dozwolona nie jest. Kiedyś może się to jednak zmieć. I podobnie z owymi weselami. Dziś można odmówić gejom, a jutro może również katolikom. Co nie zmienia faktu, że jedna i druga odmowa jest tak samo wstrętna i dyskryminująca.
To bardzo symptomatyczne, że liberalna demokracja tak bardzo zdominowała pejzaż polityczny i moralny (nie mówiąc już o sferze prawnej), że nawet organizacje sprzyjające teokracji i jednoznacznie wrogie etosowi publicznemu nowoczesnej demokracji powołują się na swobody wywalczone przez liberalną rewolucję, takie jak wolność wyznania czy słowa. Jest wśród tych swobód konstytucyjnych również wolność sumienia, czyli prawo chroniące osoby odmawiające czynienia zła, gdy nakazują je czynić przełożeni, a nawet przepis prawa. Oczywiście, w razie konfliktu na tym tle rozstrzygają sądy, i to sądy muszą ocenić, czy czyjś głos sumienia przemówił słusznie, czy nie, to znaczy czy odmowa wykonania polecenia lub procedury wynikającej z przepisu miała realną podstawę moralną.
W żadnym razie w sprzeciwie sumienia nie chodzi o arbitralny, subiektywny i niepodlegający kwestionowaniu osąd jednostki. Gdyby każdy mógł decydować, co jest dobre i złe, i w następstwie tego osądu uchylić się od wszelkiej czynności, którą uważa za zło, znikłby wszelki porządek moralny (normy byłyby czymś zupełnie subiektywnym) i prawny (prawo stosowano by bądź nie wedle własnej oceny). Niemniej dane ludziom prawo do sprzeciwu sumienia bardzo trudno ściśle kontrolować, bo gdyby często dochodziło do karania za jego nadużywanie bądź złe używanie, zupełnie straciłoby ono sens.
Ordo Iuris puszcza oko
Właśnie dlatego, że prawo sprzeciwu sumienia ma w dużej mierze naturę honorową, takie organizacje jak Ordo Iuris mogą posługiwać się nim w złej wierze, puszczając oko do wyznawców religii katolickiej, aby nadużywali tej szczególnej formuły w celu bezkarnego bojkotowania prawa świeckiego tam, gdzie jest niezgodne z prawem wyznaniowym. Wystarczy ukryć prawdziwy fundamentalistyczny, teokratyczny motyw i zamiast powiedzieć, że ignoruje się prawo własnego państwa z powodu posłuszeństwa normom głoszonym przez Watykan, mówi się o sprzeciwie sumienia.
Takie nadużycie jest w zasadzie zawsze bezkarne, bo nie można nikomu wykazać, że odmawiając, dajmy na to, aborcji zgwałconej dziewczynce, wcale nie kieruje się wewnętrznym przekonaniem o tym, co jest, a co nie jest zabójstwem, a jedynie zamiarem uczynienia tego, czego wymaga od niego religia, bądź zgoła lękiem przed nieprzyjemnościami, jakie mogłyby go spotkać ze strony agresywnych fundamentalistów religijnych.
Jest coś pociesznego w tym, że fundamentaliści religijni przemawiają językiem nowoczesnej, liberalnej moralności publicznej. Okoliczności dziejowe nie dały im wyboru – średniowiecze się skończyło i nigdy już nie powróci. Jednakże koniunkturalizm i zła wola w tym cwanym powoływaniu się na prawa liberalnej demokracji budzą odrazę. Nie mamy bowiem wątpliwości, że gdyby ktoś powołał się na prawo sprzeciwu sumienia, odmawiając sprzedaży jakichś usług katolikom, Ordo Iuris natychmiast odechciałoby się bronić wolności sumienia i cytować liberalne dokumenty, co obecnie z takim upodobaniem czyni.