Pięć eliminacyjnych meczów, trzy porażki, w tym z Mołdawią – jedną z najsłabszych europejskich drużyn – oraz Albanią, która przez futbolowych ekspertów jest określana mianem nowej siły, nie bardzo wiadomo, na jakich podstawach. Gdyby nie rozbuchany jakiś czas temu format mistrzostw Europy – grają w nich aż 24 zespoły – awans byłby już pogrzebany. Ale szanse wciąż są, z wykorzystaniem tzw. ścieżki barażowej.
Choć z taką grą, jaką reprezentacja ostatnio prezentuje, może być problem z każdym teoretycznym barażowym rywalem, nie wyłączając np. Estonii.
Ale to nie Fernando Santos
Wszystko wskazuje na to, że kozłem ofiarnym zostanie póki co trener Fernando Santos. Zgodnie ze starą zasadą, że trenera zmienić łatwiej niż piłkarzy.
Santos sprawiał wrażenie, jakby praca z polską reprezentacją była dla niego złem koniecznym, funkcjonował od zgrupowania do zgrupowania, nie wprowadził do zespołu żadnego debiutanta, a symbolem jego braku pomysłu na personalne zarządzanie drużyną jest przywrócenie do niej Grzegorza Krychowiaka, piłkarza jałowego, wypalonego, nienadążającego za tym, co się dzieje na boisku.
Ale to nie Santos dał sobie wbić dwa gole w dwie minuty po pierwszym gwizdku (mecz z Czechami), to nie on stracił dwubramkowe prowadzenie w meczu z reprezentacją notowaną pod koniec drugiej setki rankingu (Mołdawia), to nie on wreszcie podawał piłkę w poprzek boiska, mając naprzeciw siebie amatorów z Wysp Owczych.
Symboliczny koniec pokolenia Lewandowskiego?
Od zawodowych piłkarzy grających od lat w dobrych zachodnich ligach, otrzaskanych w reprezentacji, należałoby jednak oczekiwać, że niezależnie od wytycznych usłyszanych od trenera na boisku sami wezmą sprawy w swoje ręce, a nawet nogi. Że będą mieli pomysł na to, co grać i w jaki sposób, że mają jakieś sprawdzone schematy, że mają coś, co można określić mianem boiskowego instynktu, który mówi im, jak się mają ustawić, gdzie pobiec, komu zagrać itp. Tymczasem polscy piłkarze są tych właściwości pozbawieni. Co zważywszy na ich status zawodowców, jest kompromitacją.
Nad reprezentacją wisi widmo klęski w eliminacjach i może być to symboliczny koniec pokolenia, którego najjaśniejszą gwiazdą był i jest Robert Lewandowski. Szczytem ich osiągnięć stał się ćwierćfinał mistrzostw Europy 2016, co w polskiej skali urosło do rangi wielkiego sukcesu. Od tamtej pory powtarzał się schemat: po awansie na turniej euforia i fiesta – zresztą zupełnie nieprzystająca do rangi wydarzenia – a potem fatalna gra na samych mistrzostwach i zasłużone miano drużyny nudnej, tępej, impotenckiej.
Wielu kibiców ma dość przeżywania tego raz po raz. Dlatego szkoda, że ta barażowa szansa wciąż się tli.